„Pieniądze, którymi dysponują niepełnosprawni, pochodzą z urzędu miasta. Są to środki, które stają się ich osobistym budżetem. Wszystko oparte jest na przekonaniu, że niepełnosprawni są najlepszymi ekspertami, jeśli chodzi o ich własne potrzeby” – mówi Aleksander, pracujący na Islandii jako asystent osoby niepełnosprawnej. „To podejście od całkowicie innej strony niż rozwiązania stosowane w Polsce” – zaznacza w rozmowie z Holistic.news
Programy socjalne budzą kontrowersje w wielu krajach. W Polsce wątpliwości w ostatnim czasie dotyczą zwłaszcza formy wsparcia dla osób niepełnosprawnych. Szukając ciekawych rozwiązań socjalnych, warto przyjrzeć się państwom Europy Północnej. Sytuacja ciekawie wygląda na Islandii, która plasuje się w czołówce krajów UE pod względem nakładów na służbę zdrowia. Aleksander, Polak mieszkający na Islandii, pracujący jako asystent osoby niepełnosprawnej, w rozmowie z Holistic.news tłumaczy, na czym polega islandzki system oraz opisuje, jak w praktyce wygląda opieka zgodna z postulatami ruchu independent living.
ADAM WOŹNIAK: Ile możesz nam powiedzieć i dlaczego niewiele?
ALEKSANDER: Nie mogę mówić o szczegółach z życia klientów, bo obowiązują mnie zasady ochrony prywatności. Wiemy o osobach, którym asystujemy bardzo dużo, niemal wszystko. Obowiązuje mnie kontrakt, w ramach którego nie mogę powiedzieć też dla kogo pracuję.
W jaki sposób zostałeś asystentem osoby niepełnosprawnej na Islandii? Jakie warunki należało spełnić?
Szukałem wprawdzie nowej pracy, ale o tej dowiedziałem się zupełnie przypadkowo od znajomego. Co ciekawe, jedynym kryterium było to, czy spodobam się osobie, której miałem asystować, czyli – mówiąc krótko – czy mnie polubi.
Naprawdę? Nie było żadnych wymagań odnośnie kwalifikacji, powiedzmy, medycznych?
Nie. Asystenci nieprofesjonalni, tzn. niewykwalifikowani medycznie, tacy jak ja, są oczywiście tańsi niż profesjonalni – ale na jednych i na drugich jest spore zapotrzebowanie.
Jesteś jedną z kilku osób, które opiekują się jednym klientem – czy wśród was są tylko nieprofesjonalni asystenci?
Tak, ale to oczywiście nie jest żadną regułą – bywa różnie. W tym przypadku jest tak również dlatego, że rolę osoby wykwalifikowanej spełnia w razie potrzeby jeden z członków rodziny.
Jak wygląda sprawa organizacji pracy asystentów?
Wspomniałeś, że jest nas kilkoro – dokładnie czworo. Osoba o stopniu niepełnosprawności, który nie pozwala na samodzielne funkcjonowanie, generuje zwykle właśnie cztery etaty – to wystarcza na pokrycie całodobowego zapotrzebowania klienta.
Czy dobrze rozumiem, że nie zdarza się, by osoba niepełnosprawna była pozostawiona samej sobie lub zdana na opiekę rodziny?
Zdarza się, ale bardzo rzadko. To są jakieś pojedyncze godziny w wyjątkowych sytuacjach – w naszym przypadku możemy sobie na to pozwolić, bo – jak wspomniałem – w najbliższym otoczeniu niepełnosprawnego jest osoba, która potrafi się nim doskonale zająć. Jeśli nie ma tego komfortu, to żadne, nawet krótkie przerwy, nie wchodzą w grę.
Wróćmy jeszcze do warunków waszej pracy…
Pracujemy 172 godziny miesięcznie. Jeszcze niedawno było to 180 godzin, ale wtedy płacono nam też za przerwy, to dość drobna zmiana. Jeśli pracuję po godzinie 17, to zgodnie z ogólnie przyjętymi na Islandii zasadami otrzymuję 133 proc. stawki, po godzinie 22 i w weekendy jest to już 177 proc., ale tak, jak mówiłem: to nie jest nic, co wyróżnia pracę asystenta. Specyficzne przepisy obowiązują nas za to w nocy – kiedy śpimy, ale jesteśmy w pracy, otrzymujemy 100 proc. stawki. Oczywiście zdarza się, że jesteśmy budzeni przez klienta, ale wtedy za godzinę, kiedy miało to miejsce, dostajemy 155 proc.
Skoro jesteśmy przy pieniądzach – kto was zatrudnia i kto za to płaci?
To dość skomplikowane. Jesteśmy zatrudnieni przez agencję, która z kolei jest wynajmowana przez naszego klienta. Korzystanie z usług agencji nie jest jednak obligatoryjne – niektórzy niepełnosprawni nie potrzebują pomocy organizacyjno-prawnej w prowadzeniu swojej działalności zatrudniającej asystentów. Można powiedzieć, że osoba niepełnosprawna na Islandii funkcjonuje na podobnych zasadach jak firma finansowana z kieszeni urzędu miasta, generująca określoną ilość miejsc pracy.
Pieniądze, którymi dysponuje nasz klient, pochodzą z urzędu miasta. Odpowiedni urzędnicy oceniają potrzeby wynikające ze stopnia i specyfiki niepełnosprawności danej osoby. Niepełnosprawni dostają środki, które stają się ich osobistym budżetem. I to właśnie z tego budżetu pokrywają między innymi koszty zatrudnienia asystentów.
Stając się klientem, a nie pacjentem…
Tak, to jest oparte na przekonaniu, że niepełnosprawni są najlepszymi ekspertami, jeśli chodzi o ich własne potrzeby. Jest to podejście charakterystyczne dla filozofii independent living. Dlatego też decyzji o przyjęciu mnie do pracy nie podejmowali urzędnik czy lekarz, ale właśnie sam klient – to on ma w końcu spędzać ze mną lwią część swojego czasu. Nie powinno więc dziwić, że kryterium w rodzaju: „Czy klient mnie polubi?” było decydujące przy kwalifikacji.
Rola asystenta nie sprowadza się tylko do pomocy w podstawowych czynnościach, ale też – a może nawet głównie – do zapewniania towarzystwa. Tak jest przynajmniej w moim przypadku – i muszę przyznać, że jest to trochę sprzeczne z wytycznymi, zgodnie z którymi jesteśmy asystującymi „rękami” – tzn. mamy być niewidzialni. Czasem jest inaczej i klient nie potrzebuje rąk do pomocy, tylko po prostu kontaktu z drugą osobą.
Na co jeszcze niepełnosprawni mogą przeznaczać przyznany im budżet?
To już zależy od ich potrzeb. Do najważniejszych należą oczywiście lekarze, koszty związane z wizytami są wliczone w przyznawane środki. A są to kwoty ogromne, bo służba zdrowia, podobnie jak edukacja na poziomie wyższych uczelni, nie jest na Islandii darmowa.
To znaczy, że pieniądze dla niepełnosprawnych nie pochodzą z funduszy na ochronę zdrowia?
Tak, pieniądze trafiające do kieszeni niepełnosprawnych nie pochodzą z kasy służby zdrowia, a z urzędu miasta, w którym osoba niepełnosprawna jest zarejestrowana. Jest to zresztą podejście do problemu od całkowicie innej strony niż rozwiązania stosowane w Polsce.
Czyli opieka nad niepełnosprawnymi jest świetna, ale to wcale nie zasługa tego, że Islandczycy plasują się w czołówce, jeśli chodzi o środki przeznaczane na opiekę zdrowotną?
Nie, co więcej, na Islandii za większość zwykłych wizyt u lekarzy trzeba sporo zapłacić. Jeśli jesteś osobą płacącą podatki, przysługuje ci zniżka na usługi medyczne, jednak w dalszym ciągu koszty dla zwykłego obywatela są bardzo obciążające. Spora część nakładów na służbę zdrowia przeznaczana jest pewnie na szpitale i wynagrodzenia lekarzy, które są bardzo wysokie.
Harpa Njálsdóttir, która zajmuje się ewolucją systemu opieki zdrowotnej na Islandii, stwierdza nawet, że liberalizm zaczyna tu co raz mocniej wypierać model skandynawski. Czy jest to rzeczywiście odczuwalne?
To jest ciekawe połączenie, bo z jednej strony mamy bardzo wysokie podatki. Dużą część wynagrodzeń przeznacza się na związki zawodowe, które pełnią tu o wiele istotniejszą funkcję niż w Polsce, zwracają koszty kursów językowych, studiów związanych z wykonywanym zawodem, karnety na siłownie i baseny itd. Związki są nawet właścicielami domków letniskowych, wynajmowanych za bardzo dobrą cenę swoim członkom.
Mamy też system opieki nad niepełnosprawnymi, o którym trochę opowiedziałem i który umożliwia nie tylko przeżycie, lecz także decydowanie o sobie i swoich potrzebach. Systemy socjalne są więc bardzo rozbudowane. Z drugiej strony jest system opieki zdrowotnej czy edukacji wyższej, które przypominają miejscami fantazje wolnościowców.
Odczuwalne są też spore różnice społeczne – ok. 3 tys. najbogatszych Islandczyków posiada większość kapitału, co rodzi mocno sprzeczne ze stereotypowym obrazem krajów skandynawskich zagrożenie swego rodzaju oligarchią.