Od 2011 r., kiedy w Syrii wybuchła rewolucja, wielka tama na rzece Eufrat cztery razy przechodziła z rąk do rąk. Inżynierowie, którzy nigdy jej nie porzucili, są cichymi bohaterami tej wojny
TABKA, SYRIA
W starej windzie mężczyzna pyta, które chcemy piętro. – Minus jedenaście – odpowiada 43-letni inżynier Ahmed Hadż Aboud. Windziarz naciska przycisk i powoli zjeżdżamy w dół. W windzie nie ma drzwi, więc co chwilę ukazują się puste korytarze kolejnych poziomów. Piętro minus jedenaście to rozległa hala, gdzie znajdują się turbiny. To dzięki nim tama At-Tabka produkuje prąd elektryczny.
Tabka, małe miasto w północnej Syrii, leży 40 km na południowy zachód od Rakki. Tamtejsza tama ma 60 m wysokości, a utworzony przez nią sztuczny zbiornik wodny ciągnie się przez 4,5 km. Nazywana jest Tamą Eufratu lub Tamą Rewolucji. Budowano ją w latach 1968–1973 przy wsparciu Związku Radzieckiego. Powstała na rzece Eufrat, która rozpoczyna swój bieg w Turcji, a dalej, w Iraku, wpada do rzeki Tygrys. Przez lata tama zaopatrywała w energię elektryczną całą Syrię, teraz tylko północną część kraju.
Na poziomie minus jedenaście ciągle trwają prace remontowe, a mimo to widać wiele zniszczeń. Jak niemal cała Syria, tama przeżyła walki i ostrzały. Dlatego teraz produkuje zaledwie połowę prądu, który wytwarzała przed wojną. A może w ogóle stanąć – jeśli zabraknie wody.
Wojna nie wojna, pracować trzeba
Aboud przez całe swoje dorosłe życie pracuje przy tamie. Rozpoczął 19 lat temu. Wcześniej byli tutaj zatrudnieni jego ojciec i wujek. Teraz – również jego brat. Tama Eufratu dla Abouda jest niemal jak dziecko, z którym przeżył wiele trudnych chwil.
– Między nią a naszą rodziną istnieje szczególna relacja – uśmiecha się. – Kontrolę nad Tabką miał najpierw syryjski rząd, potem Wolna Armia Syrii i Dżabhat an-Nusra, następnie Daesz, a teraz Syryjskie Siły Demokratyczne i Kurdowie z oddziałów YPG. My nieustannie robiliśmy i robimy wszystko, by tama miała się jak najlepiej…
Gdy wybuchła rewolucja w marcu 2011 r. i szybko przerodziła się w konflikt zbrojny, syryjski rząd – nie będąc w stanie utrzymać kontroli nad całym krajem – skoncentrował siły w jego centralnej i zachodniej części. Z miejsc takich jak Tabka wycofał się bez walk. Aboud sądzi, że po części po to, żeby chronić tamę, tzn. nie narażać jej na uszkodzenie.
W lutym 2013 r. na miejsce syryjskich żołnierzy przyszła opozycyjna Wolna Armia Syrii i powiązana z al-Kaidą Dżabhat an-Nusra. Ale po roku zostały zbrojnie wyparte przez Państwo Islamskie, które Aboud pogardliwie określa mianem Daesz.
Niezależnie od tego, kto akurat rządził miastem i tamą, inżynier w zasadzie cały czas chodził do pracy.
– Tego dnia, gdy zaczął się szturm bojowników Państwa Islamskiego, też poszedłem do tamy – wspomina.
Dla niego był to dzień jak co dzień, problemy zaczęły się, kiedy musiał wrócić z pracy do domu. W mieście już trwały starcia. Przemknął do domu przyjaciela, który mieszkał w spokojniejszej okolicy, kiedy obie strony zawarły zawieszenie broni na dwie godziny. Zrobiły to głównie po to, by wypuścić ludzi uwięzionych na bazarze w Tabce, którzy nagle znaleźli się w samym środku strzelaniny.
– Wszyscy mieliśmy szczęście, bo zaczęło się od lekkiej broni, dopiero potem zaczęli strzelać z moździerzy – mówi.
Zapuśćcie długie brody
W przeciwieństwie do poprzedników Państwo Islamskie chciało mieć wpływ na funkcjonowanie tamy. Kazało nosić pracownikom długie brody, luźne ubrania, odpowiednio krótkie spodnie i pisać egzaminy z wiedzy o islamie. Zwolniło cały personel administracyjny – ok. 400 osób. Kazano im się spakować i więcej nie przychodzić.
Jednego z inżynierów, który poparł dżihadystów, awansowano na kierownika tamy. Przyszedł też nowy księgowy, który z ramienia Państwa Islamskiego odpowiadał za finanse. Przy tamie kręciło się też trochę bojowników.
Zmiany negatywnie odbiły się na płacach personelu technicznego, w tym inżynierów. Przed wojną zarabiali nie mniej niż 500 dol. Za kalifatu – najwyżej po 150 dol.
– Wystarczało tylko na jedzenie – twierdzi Aboud.
Cały personel techniczny jednak został. Dżihadyści zdawali sobie sprawę, że inżynierów, których przejęli razem z tamą, nie są w stanie nikim zastąpić. Trudno znaleźć osoby o odpowiednim wykształceniu, ale przede wszystkim z tak dużym doświadczeniem. Dlatego Państwo Islamskie musiało się męczyć z „niewiernymi”, z kolei inżynierowie znosić trudy budowy „państwa bożego”. Nie mogli pozwalać sobie na zbyt wiele, ale ze względu na to, że byli niezastąpieni, dostawali taryfę ulgową. Nie traktowano ich z takim okrucieństwem jak pozostałych mieszkańców Tabki.
Przez cały ten czas Aboud w zasadzie nie wyjeżdżał z miasta. Mógł to zrobić bez problemu, ale uważał, że postąpiłby wówczas nieuczciwie. Nie chciał zostawić milionów ludzi bez prądu.
Blef dżihadystów
Kolejna zmiana władzy w mieście nie przebiegła już tak bezboleśnie. Bojownicy Państwa Islamskiego nie mieli zamiaru oddawać tamy bez walki. Mimo że Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF) dysponowały liczniejszymi siłami, a wspierało je lotnictwo międzynarodowej koalicji ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Bitwa o Tabkę, która trwała od 22 marca do 10 maja 2017 r., była jednym z kluczowych etapów antyterrorystycznej operacji „Gniew Eufratu”. Jej ostatecznym celem było odbicie Rakki, stolicy samozwańczego kalifatu.
Powszechnie obawiano się, że w walkach tama zostanie zniszczona lub poważnie uszkodzona. ONZ ostrzegało, że doszłoby wówczas do gigantycznej powodzi. Tamę mogły zniszczyć obie strony konfliktu – była celem amerykańskich nalotów, a broniący jej dżihadyści grozili, że wysadzą ją w powietrze.
– Wówczas pod wodą całkowicie znalazłyby się prowincje Rakka, Dajr az-Zaur i częściowo Aleppo. W tej ostatniej upadłoby rolnictwo, bo ponad 300 tys. akrów byłoby niezdatnych do upraw – wyjaśnia Aboud.
Ale jego zdaniem dżihadyści tylko blefowali. Gdyby wysadzili tamę, sami znaleźliby się pod wodą. Wówczas przecież jeszcze kontrolowali Rakkę i prawie całą prowincję Dajr az-Zaur.
Zakasać rękawy i do remontu
Zanim jednak islamscy bojownicy opuścili Tabkę, wyrządzili sporo szkód. Transformatory zostały przestrzelone, a turbiny zniszczone. Uszkodzono cztery z ośmiu śluz. Znajdowały się w nich dziury o średnicy 3 m, które powstały po eksplozji materiałów wybuchowych. Tama przeciekała. Kilka najniższych poziomów znalazło się pod wodą. Aboud wyjaśnia, że gdyby woda doszła kilka metrów wyżej, tama po prostu przestałaby działać, bo zatonęłyby szafy sterownicze kontrolujące dostawę prądu do tamy.
Jedenaście dni po tym, jak zakończyła się bitwa o miasto, Aboud był już w pracy. Wrócili również inni – z wyjątkiem kilku inżynierów, którzy kolaborowali z Państwem Islamskim. Jednemu udało się uciec, a reszta zginęła.
Personel techniczny musiał zakasać rękawy. W dwa tygodnie odpompowano wodę z najniższych zatopionych pięter. Załatano śluzy. Do dzisiaj udało się naprawić trzy turbiny, ale na razie tylko dwie są podłączone do sieci. Czwarta wkrótce ma zostać zreperowana. Poskładali je ze starych części, które przysłano z Iranu jeszcze przed wojną.
– Gdy wrócił prąd, był to dla nas dzień tryumfu – mówi Aboud. – Wszystko zrobiliśmy własnymi siłami.
Dodaje, że wielokrotnie obiecywano im pomoc. Często tu przyjeżdżali przedstawiciele różnych organizacji, ale ostatecznie nie przypomina sobie, by ofiarowali jakiekolwiek wsparcie. A przecież tama wymaga ogromnych inwestycji. Niestety remont i odbudowę komplikuje to, że była budowana przy wsparciu Związku Radzieckiego, więc zachodnie części i urządzenia są mało przydatne.
Susza w Mezopotamii
Inżynier Aboud ma nadzieję, że walka SDF z Państwem Islamskim była ostatnią odsłoną zbrojnego konfliktu o tamę.
– Nie pracujemy tu wyłącznie jako personel techniczny, ale również jako analitycy. Musimy nieustannie analizować sytuację polityczną i militarną, by móc zapewnić bezpieczeństwo tamie – twierdzi.
Nawet jeśli nie będzie kolejnego szturmu na Tabkę, to cały czas trwają polityczne rozgrywki, których tama staje się zakładniczką lub ofiarą.
Zgodnie z międzynarodowymi umowami Turcja jest zobowiązana do przepuszczania na Eufracie 500 m sześc. wody na sekundę. Jednak w 2014 r. złamała porozumienie – już tylko 200 m sześc. wody na sekundę wpływa do Syrii. Z tego 58 proc. płynie dalej do Iraku.
Poziom wody zatrzymanej przez tamę w sztucznym jeziorze Al-Asad obniżył się już o 3,5 m. I każdego dnia spada o kolejne 2 cm.
– Musimy korzystać z naszych zapasów, wystarczy ich na jakieś dwa, trzy miesiące – mówi Aboud.
Taka sytuacja jest bardzo niebezpieczna. Na razie powoduje przede wszystkim ograniczenia w dostawach prądu, ale wkrótce może wywołać wielkie szkody w rolnictwie, które stanowi źródło utrzymania wielu ludzi w prowincjach Aleppo i Rakka.
Zniszczone na skutek walk systemy irygacyjne i wieże ciśnień – nawet jeśli zostaną wyremontowane – nie wystarczą, by zasilić pola przy obniżonym poziomie wody na tamie. Co gorsza, ze względu na nieduże opady i coraz bardziej upalne lata rolnicy potrzebują więcej wody niż dawniej i narzekają na słabe zbiory.
– Turcja wykorzystuje wodę jako broń przeciwko Syrii i Irakowi – wyjaśnia Aboud.
A przecież w tym rejonie świata woda jest kluczowa od początków cywilizacji. To w dorzeczu Eufratu i Tygrysu znajdowała się starożytna Mezopotamia. Osiem tysięcy lat temu powstały tu pierwsze miasta – ze względu na wylewające rzeki i żyzne ziemie. Czy teraz, w XXI w., miałoby się to zmienić?
Na początku czerwca 2018 r. poziom wody w Tygrysie był tak niski, że w Bagdadzie przez rzekę można było po prostu przejść. Przyczyny są dwie: zatrzymywanie wody na tureckich tamach i susze. Temat niedoboru wody był poruszany przez iracki parlament. W czerwcu rząd w Bagdadzie zakazał rolnikom sadzenia ryżu, którego uprawy wymagają nawadniania.
Aboud ma jednak nadzieję, że Turcja nie będzie w stanie trzymać wody na tamach w nieskończoność. – W końcu albo ją wypuszczą, albo sama się przeleje – mówi. – Dopiero wówczas na tamie będzie tak jak dawniej.