Google, szykując się na wybory do Parlamentu Europejskiego, wprowadza pewne udogodnienia dla wyborców. Wyszukiwarka pozwoli im sprawdzić, jakie reklamy polityczne opublikowano, kto je sfinansował i do kogo były skierowane
Gigant na rynku wyszukiwarek internetowych zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowi upowszechnianie fałszywych informacji. Ze względu na szczególny charakter okresu przedwyborczego, w którym polityczna walka wchodzi w decydującą fazę, firma ma zamiar być przygotowana na wiążące się z tym wyzwania.
Celem Google’a jest pokazanie użytkownikom, że sprawy związane z najważniejszym świętem demokracji także dla niego mają ogromne znaczenie. Ze względu na fakt, że to reklamy są główną gałęzią działalności, to właśnie na tym polu firma chce się wykazać.
Biblioteka reklam politycznych
„Walka z dezinformacją w internecie w okresie wyborów jest trudna. Wymaga bowiem znalezienia balansu pomiędzy transparentnością finansowania kampanii online a potencjalnym ograniczaniem wolności wypowiedzi i promowania swoich materiałów. Google, tak jak Facebook, wprowadza mechanizm weryfikacji organizacji wykupujących reklamy w ich serwisach. To krok naprzód, ale stanowiący dopiero początek drogi. Na razie rozwiązania nie zapewniają nam silnej ochrony czy transparentności” – mówi w rozmowie z Holistic.news Bartosz Paszcza, ekspert ds. nowych technologii z Klubu Jagiellońskiego.
Możliwość sprawdzenia, kto, kiedy i na czyją rzecz wykupił reklamę, została w amerykańskiej wersji wyszukiwarki wprowadzona już w zeszłym roku. Powodem takiego ruchu były naciski polityków, którzy po aferze z rzekomą ingerencją Rosji w kampanię wyborczą w USA w 2016 r. oraz incydentem z Cambridge Analytica domagali się od korporacji wprowadzenia transparentnych rozwiązań w zakresie emisji reklam.
Czy nowe rozwiązania będą skuteczne?
Od końca marca w Google panuje obowiązkowa weryfikacja reklamodawców, którzy chcą publikować treści o charakterze politycznym w państwach Unii Europejskiej. Jednakże Bartosz Paszcza przekonuje, że rozwiązania te nie są wystarczające.
„W przypadku Google problemem jest wąska definicja reklamy politycznej. Obowiązek rejestracji i upublicznienia informacji o organizacji sponsorującej obejmuje bowiem jedynie te reklamy, które wspominają partię polityczną, europosła lub kandydata” – podkreśla ekspert Klubu Jagiellońskiego.
„Tymczasem doświadczenia np. Facebooka podczas wyborów w Stanach w roku 2016 pokazują, że ogromna większość reklam zawierających fake newsy nie dotyczyła bezpośrednio partii, kandydatów czy wyborów. Skupiała się za to np. na wzmocnieniu i polaryzacji debaty wobec spraw światopoglądowych i społecznych. Reklamy dotyczące tych kwestii nie zostaną objęte przez Google obowiązkiem rejestracji” – zauważa.
Źródła: Forsal.pl, interaktywnie.com