Po ostatnich wyborach samorządowych, w których władzę w najważniejszych miastach – Stambule i stołecznej Ankarze – odzyskała opozycja, prezydent Recep Erdoğan doprowadził do unieważnienia głosowania
„Wygrywanie z Partią Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) jest nielegalne” – słowa wiceprzewodniczącego opozycyjnej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) o ugrupowaniu, którego liderem jest prezydent Erdoğan, umieszczone na Twitterze, stały się viralem w mediach społecznościowych. Onursal Adıgüzel w tym samym oświadczeniu dodał: „System, który obala wolę ludzi i lekceważy prawo, nie jest ani demokratyczny, ani uzasadniony”.
Wybory z 30 marca 2019 r. przyniosły nadzieję na zmianę i polityczną odwilż. Partie islamistyczne straciły władzę w stolicy po raz pierwszy od 25 lat. Jednak to zwycięstwo w Stambule nabrało podwójnego znaczenia. „Kto wygrywa Stambuł, wygrywa w Turcji” – to słowa samego prezydenta, które teraz Recep Erdoğan z pewnością chętnie by cofnął. Tuż po wyborach znalazły się w tureckiej prasie, także jako nagłówki. Stały się też nieoficjalnym sloganem polityków nieprzychylnych obecnej władzy.
„Przegraliśmy wybory? Nie szkodzi, zagłosujecie jeszcze raz, aż wygra mój kandydat” – mniej więcej taki przekaz dostrzega w zachowaniu prezydenta Sinan, 30-letni mieszkaniec Stambułu, obecnie na emigracji w Niemczech. „Turcja stacza się poza granicę politycznego absurdu” – dodaje.
Gdy stało się jasne, że społeczeństwo znużone kryzysem ekonomicznym (wywołanym m.in. fatalną dyplomacją urzędującego prezydenta) wybrało na przywódców miast kandydatów opozycji, Erdoğan uruchomił machinę nacisków na instytucje zaangażowane w konflikt.
Na pierwszy ogień poszła państwowa rada wyborcza (YSK). Cytowany przez dziennik „Guardian” poseł CHP Mehmet Bekaroğlu powiedział w Arti TV, że AKP naciskała i groziła sędziom YSK więzieniem, gdyby głosowali przeciwko powtórzeniu głosowania.
Kati Piri, sprawozdawczyni dla Parlamentu Europejskiego, powiedziała, że decyzja rady wyborczej „kończy wiarygodność demokratycznego przejścia władzy w wyniku wyborów” w Turcji. Członkowie opozycyjnej Republikańskiej Partii Ludowej nie znajdują równie wyważonych słów i oskarżają tureckiego przywódcę o wprowadzanie „dyktatury”, „reżimu Erdoğana” oraz „tyranii”.
To oczywiste, że wygraliśmy
Przypomnijmy: władzę w stolicy przejął opozycyjny kandydat Mansur Yavaş ze świeckiej i lewicowej partii CHP. Pokonał byłego ministra środowiska związanego z Erdoğanem Mehmeta Özhasekiego. W Stambule zmierzyli się ze sobą były premier Binali Yıldırım i kandydat opozycji Ekrem İmamoğlu.
Po zakończeniu ciszy wyborczej prezydent Turcji ogłosił zwycięstwo Binaliego Yıldırıma. Jednak po ostatecznym przeliczeniu głosów szala zwycięstwa przechyliła się na stronę opozycyjnego kandydata. Erdoğan był tak pewny zwycięstwa swojego faworyta, że następnego dnia po wyborach w Stambule zawisły bannery, na których obaj politycy dziękują mieszkańcom za wybranie Binaliego Yıldırıma na prezydenta miasta.
Opozycja liczyła, że symboliczne zwycięstwo z wyborów samorządowych ukróci autorytarne zapędy lidera nacjonalistycznej partii religijnej. Jednak urzędujący prezydent nie zamierza zaakceptować faktu utraty społecznego poparcia i ostro rozprawia się z politycznymi przeciwnikami.
Przedstawiciel AKP Recep Özel poinformował, że decyzja o unieważnieniu głosowania w Stambule opiera się na nieprawidłowościach formalnych, do których dopuszczono podczas wyborów m.in. brak urzędników państwowych w kilku komisjach wyborczych. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju wraz z nacjonalistami z MHP twierdzi, że nieważnych jest ok. 13 tys. głosów oddanych na kandydata CHP Ekrema İmamoğlu. Także prezydent Erdoğan osobiście wezwał państwową radę wyborczą do „oczyszczenia swojego imienia”.
Ebru Orhan, turecka dziennikarka mieszkająca w Polsce, uważa, że decyzja YSK jest czysto polityczna. „Od miesiąca przedstawiciele AKP robili wszystko, co mogli, żeby unieważnić wynik wyborów. W tym czasie turecka prasa donosiła o tym, że sędziowie najwyższej komisji wyborczej doradzają Erdoğanowi, na jakie luki i nieprawidłowości może się powołać, by zaskarżyć wynik elekcji” – mówi.
Ekrem İmamoğlu oficjalnie objął urząd w zeszłym miesiącu. „To oczywiste, że wygraliśmy” – powiedział nowy prezydent, jeszcze przed ogłoszeniem decyzji rady wyborczej o unieważnieniu głosowania. „W tym mieście jest 16 mln ludzi, którzy czekają, aż rozpocznę moją służbę i wykonam pracę, do której zostałem wybrany. Musimy współpracować i dojdziemy do sukcesu” – podkreślił.
Jak donosi agencja Associated Press, od momentu gdy nowy prezydent pojawił się w stołecznym ratuszu, prokuratorzy przesłuchali ponad stu pracowników lokali wyborczych uznanych przez władzę za podejrzanych.
Prawdopodobnie podobna sytuacja spotka Mansura Yavaşa, który po wyborach zarządza Ankarą. W poniedziałek, 6 maja, policja zablokowała wejście do siedziby YSK, co niektórzy komentatorzy polityczni interpretują jako przygotowania do masowych protestów. Inni dostrzegają w tym działaniu jeden z elementów opresji i „pokazu siły” władzy.
Do decyzji tureckiej komisji wyborczej odniósł się także Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej, tuż po wtorkowym wystąpieniu na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
„Od dawna jestem zaniepokojony sytuacją w Turcji, teraz nastał moment krytyczny” – mówił były premier. „Rozmowy akcesyjne Unii Europejskiej z Turcją już od dawna stoją pod znakiem zapytania. Gdyby miało do nich dojść teraz, będę rekomendował twarde stanowisko Unii w tej sprawie. Przykład turecki pokazuje, że demokracja i wolność nie są dane raz na zawsze. Nie mamy wpływu na to, co dzieje się w Stambule, lecz możemy wpłynąć na sytuację w Europie i w Polsce. Za wszelką cenę powinniśmy pilnować naszych praw, by nigdy nie doświadczyć czegoś takiego na własnej skórze” – stwierdził.
Turcy już dawno przestali liczyć na pomoc wspólnoty międzynarodowej w swojej sprawie. „Turcją rządzi sułtan, a sułtan robi to, co chce” – mówi Ebru Orhan, turecka dziennikarka mieszkająca w Polsce. „Erdoğan od lat jest ostro krytykowany przez zagranicznych przywódców i nic się nie zmienia, on dalej robi co chce. Wspólnota międzynarodowa ma Turcję w głębokim poważaniu” – dodaje.
Turecka opozycja chciałaby, żeby państwa Unii Europejskiej i USA odwróciły się od tureckiego prezydenta, a nawet zerwały z nim stosunki dyplomatyczne. Jednak na to UE nie może sobie pozwolić, bo Turcja jest jej strategicznym partnerem w kwestii uchodźców. Na jej terytorium przebywa ok. 4 mlnuchodźców z Bliskiego Wschodu (w tym 3,6 mln Syryjczyków). Gdyby Erdoğan otworzył zachodnią granicę Turcji, Unia musiałaby się zmierzyć z kryzysem migracyjnym na skalę z 2015 r.
Głosowanie do skutku
„Erdoğan nie cofnie się przed niczym” – mówi mieszkający w Stambule Sinan. „Irytuje mnie, że Unia Europejska czy tzw. opinia międzynarodowa mówi o Turcji jak o normalnym kraju. To jest już dyktatura, jak w Afryce. Wszyscy wiemy, jak to się odbywa. Oni będą wysyłać członkom rady wyborczej zdjęcia ich dzieci, małżonków, rodzin. Wielu moich znajomych doznało represji ze strony partii Erdoğana. Wystarczy spojrzeć na to, że jego kontrkandydat w wyborach na prezydenta Turcji musiał prowadzić kampanię z ukrycia. Czy to nie są standardy krwawych reżimów?” – dodaje.
Ebru Orhan twierdzi, że decyzja YSK o zorganizowaniu kolejnych wyborów w Stambule może poważnie zaszkodzić tureckiej demokracji w szerszej perspektywie.
„Ta decyzja podważa zaufanie obywateli do demokracji i wyborów. Odebrano im prawo do głosowania i do bycia wybranym. To poważny cios dla ich wolności i praw. W Turcji od lat obawiamy się, że wybory nie będą przeprowadzone uczciwie. We wszystkich wyborach ostatnich lat stwierdzano nieprawidłowości” – zaznacza.
Wyborcy są zdemotywowani zaistniałą sytuacją. Od 2002 r. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju sukcesywnie wygrywała głosowania regionalne, parlamentarne, prezydenckie a także referenda. Coś ruszyło się w czerwcu 2015 r., kiedy AKP straciło 69 mandatów poselskich (w stosunku do poprzednich wyborów parlamentarnych).
Po nieudolnej próbie stworzenia koalicji z innymi ugrupowaniami prezydent Turcji zarządził przedterminowe wybory, w których jego partia znów zyskała większe poparcie. Już wtedy pojawiły się głosy o możliwych manipulacjach przy liczeniu głosów. Czy taki sam los czeka stambułczyków podczas kolejnego głosowania?
„Erdoğan może sfałszować kolejne wybory” – mówi Ehru Othan. „Ma do tego wszystkie narzędzia, a poza tym jest do tego zdolny. Jego partia rządzi od 17 lat, w tym czasie podporządkował sobie wszystkie instytucje państwowe: policję, wojsko, media, także inne ważne ośrodki z sektora prywatnego. Część wspiera go ze strachu. Kto sprzeciwia się prezydentowi, poniesie konsekwencje” – zauważa.
Już wiadomo, że 23 czerwca kandydat CKP weźmie udział w starciu o fotel prezydenta Stambułu. Opozycyjne ugrupowania mimo jawnego sprzeciwu wobec zachowania prezydenta wychodzą z założenia, że jedyną drogą do demokracji są wybory. Podporządkowują się zasadom obowiązującym w demokratycznych państwach. Dlatego nie wzywają do bojkotu decyzji YSK i rozpoczęcia rewolucji.
„W demokratycznym państwie, którym rzekomo jest Turcja, komisja wyborcza ma prawo unieważnić wynik głosowania” – mówi Ebru Orhan. „Przeciwnicy obozu władzy liczą na to, że Turcy są już zmęczeni ignorancją prezydenta i utrzymującym się kryzysem gospodarczym, co zagwarantuje kandydatowi CKP zwycięstwo w Stambule. Jeśli jednak zwycięży faworyt Erdoğana, można spodziewać się protestów na wielką skalę” – ocenia.