Iraccy Kurdowie marzyli o niepodległym państwie. Zamiast niego stracili część terytoriów, złóż ropy, a przede wszystkim ich marzenie zostało przekreślone – do czasu
Do herbaciarni Muhammeda Halila co chwilę ktoś wchodzi. Jedni, by po prostu się przywitać, inni szybko wypić herbatę, a jeszcze inni spokojnie się nią delektować. 48-latek ubrany jest w tradycyjny kurdyjski strój ze spodniami przypominający szarawary. Wita się z gośćmi i zamienia z nimi kilka słów. Halil spędza większość czasu w herbaciarni. Mówi, że to męcząca praca, ale sprawia mu przyjemność.
„Kocham to miejsce, bo to dziedzictwo mojego ojca i tego miasta” – twierdzi.
Halil przejął lokal po śmierci ojca w 2015 r. Herbaciarnia uchodzi za najstarszą w Irbilu, stolicy irackiego Kurdystanu. Ojciec Halila, Mam, założył ją 70 lat temu. Halil, jak większość irackich Kurdów, wyczekuje, aż iracki Kurdystan stanie się niepodległym państwem. 25 września 2017 r. Kurdowie byli bardzo blisko osiągnięcia tego celu. Przeprowadzili referendum niepodległościowe i wydawało się, że po latach walk i wysiłków już nic nie stoi im na przeszkodzie. Trzy tygodnie później szansę na niepodległość rozwiała iracka armia.
„Bardzo nas, mieszkańców Kurdystanu, uderzyło to, co się wydarzyło po referendum” – mówi Halil.
Rząd federalny Kurdystanu nie może ułożyć się z władzami centralnymi w Bagdadzie, a także zmaga się ze złożoną sytuacją wewnętrzną.
Zdobycz wyślizgnęła się z rąk
Herbaciarnia znajduje się na bazarze w centrum milionowego Irbilu. To nieduże pomieszczenie – siedzenia są wyłożone poduszkami, a przy nich stoją małe stoliki. Słodką herbatę podaje się w tzw. tulipankach – wysokich szklankach na spodkach. Herbaciarnia najbardziej wyróżnia się zdjęciami, które wiszą gęsto o obok siebie. Jest ich tyle, że niemal całkowicie przysłaniają ściany.
„Mój ojciec kochał zdjęcia. Chciał mieć zdjęcia wszystkich, którzy tu przychodzili” – wyjaśnia Halil.
Są tam przyjaciele Mama, ludzie, których poznał w kawiarni, ale też miejscowi intelektualiści, politycy i zagraniczni dyplomaci – z krajów regionu, Europy i Ameryki Północnej. To naprawdę imponująca kolekcja. Jest niczym muzeum.
„Herbaciarnia stała się częścią kultury miasta. Jestem z tego dumny” – mówi Halil. „Wielu ludzi zna to miejsce i przychodzi tu, by zrobić sobie zdjęcie. Dawniej z moim ojcem, teraz ze mną”.
Niemal dwa lata temu w pobliżu bazaru mieszkańcy Irbilu na ulicach z flagami, fajerwerkami i trąbkami świętowali wyniki referendum niepodległościowego. Przez cały dzień tłumy stały w kolejkach, by oddać głos do urny. Aż 92,73 proc. opowiedziało się za niepodległością, a frekwencja wyniosła 72,16 proc. Kurdom wydawało się, że po latach zmagań państwo Kurdystan nareszcie się ziści.
„Naszym podstawowym żądaniem podczas referendum było niepodległe państwo” – mówi Halil. „Wiele w sąsiedztwie i na świecie jest małych krajów, ich populacja nie jest liczna, a mimo wszystko są niepodległe”.
16 października, czyli trzy tygodnie po referendum, iracka armia zajęła znaczną część spornych terytoriów, które od dekad są elementem dysput między Kurdami a Arabami. W szczególności Kirkuk, oddalony o 100 km na południe od Irbilu. Wokół miasta znajdują się bogate złoża ropy. W 2014 r., gdy Państwo Islamskie zajęło znaczną część Iraku, a armia rządowa była w rozsypce i wycofała się niemal pod sam Bagdad, peszmergowie, kurdyjskie siły zbrojne, zajęły miasto.
Wydawało się, że Kirkuk na dobre zmienił właściciela. Ropa z kolei dawała szansę, by budować własne państwo i nie oglądać się przy tym na Bagdad. Trzy lata później, gdy Państwo Islamskie w Iraku utraciło niemal całkowicie samozwańczy kalifat, iracka armia postanowiła odzyskać miasto i pokazać, że o niepodległości Kurdów nie ma mowy. Do miasta wjechały kolumny opancerzonych humvee i przy nieznacznym oporze zajęły miasto. Kurdowie nie byli przygotowani na ten atak.
Znowu opuścił dom
Masrur ma 47 lat. Od 16 lat służy w policji. Podobnie jak jego dziadek i ojciec urodził się w Kirkuku. Twierdzi, że armia i szyickie bojówki, które pojawiły się w mieście, stwarzały problemy Kurdom, gdy usłyszeli, że mówią w swoim języku. Wielu kurdyjskich mieszkańców opuściło miasto. W październiku 2017 r. Masrur także wyjechał z Kirkuku.
„Zabraliśmy rzeczy pierwszej potrzeby i opuściliśmy nasze domy. Myśleliśmy, że to tylko na godziny czy dni, i wrócimy” – wspomina.
Tak jednak się nie stało. Dwa lata później nie ma mowy o tym, by wrócił do domu. Twierdzi, że nowe władze odebrały mu ziemię i dom rodzinny.
To drugi raz, gdy Masrur musiał opuścić swój dom. Pierwszy raz chciał uniknąć wcielenia do wojska w 1991 r. Krajem rządził dyktator Saddam Husajn, który prowadził antykurdyjską politykę. W 1988 r., w ramach Operacji Al-Anfal, dyktator nie wahał się używać przeciwko buntującym się Kurdom okrutnych metod, w tym gazu bojowego. Według różnych szacunków zginęło od 50 do ponad 180 tys. ludzi. Husajn został obalony podczas amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 r. Dopiero wtedy Masrur wrócił do domu. Nie spodziewał się, że po raz kolejny będzie musiał go opuścić.
„Nie wiedziałem, śmiać się czy płakać” – mówi.
Dodaje też pół żartem, że jest bardzo szczupły i dużo pali właśnie dlatego, że ciągle się zamartwia.
„Czasami nie mogę zasnąć do czwartej nad ranem” – przyznaje.
Teraz dalej jest policjantem, tylko w Irbilu, a nie w rodzinnym Kirkuku. Wciąż zastanawia się, kiedy do niego wróci. Mówi, że to jest jego największym zmartwieniem, a nie to, że ledwie wiąże koniec z końcem.
„Mam problemy materialne, ale z nimi mogę sobie poradzić. Z psychologicznymi trudniej” – mówi.
Kruche porozumienie
Walka z Państwem Islamskim i zajęcie przez Kurdów Kirkuku w 2014 r. poprzedziły konflikt z Bagdadem. Zgodnie z konstytucją Bagdad ma wypłacać Kurdystanowi 17 proc. rocznego budżetu, choć zazwyczaj w praktyce było to ok. 12 proc. Władze centralne oskarżyły Irbil o nielegalną sprzedaż ropy i przestały wypłacać te środki. To zbiegło się w czasie z gwałtownymi spadkami cen ropy i Kurdystan znalazł się w głębokim kryzysie gospodarczym.
Sytuacja zaczęła się stabilizować dopiero w 2019 r., gdy Bagdad i Irbil zawarły porozumienie. Bagdad zobowiązał się przekazać 8,2 mld dolarów, a Kurdystan eksportować do 250 tys. baryłek ropy dziennie za pośrednictwem państwowego koncernu. Zasoby cennego surowca, którego rezerwy szacowane są na 45 mld baryłek, znajdują się na terenach wciąż kontrolowanych przez peszmergów w okolicach Kirkuku.
Pomimo tego, że Bagdad przekazał pieniądze, Irbil nadal sprzedaje dwa razy więcej ropy niż ustalono w umowie, i to z pominięciem państwowej spółki. Głównym odbiorcą jest Turcja. Kurdyjscy politycy uważają jednak, że Bagdad nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań. Dżangis Awakalaj pracuje w biurze ds. stosunków zagranicznych rządzącej Partii Demokratycznej Kurdystanu. Wydzielone środki z budżetu na 2019 r. dla Kurdystanu porównuje do tabletki przeciwbólowej, która łagodzi dolegliwości, ale choroby nie leczy.
„Przez pięć lat nie zapłacili nam nawet grosza” – podkreśla.
Uważa, że taka właśnie polityka Bagdadu wobec Kurdów doprowadziła do referendum niepodległościowego w 2017 r.
Duchy na etacie
Nabaz Nawzad jest ekonomistą z prywatnego Uniwersytetu Francusko-Libańskiego w Irbilu. Uważa, że dyskusja o budżecie i sprzedaży ropy to obecnie kluczowy problem między Bagdadem a Irbilem.
„Jeśli znowu wstrzymają wypłaty z budżetu, to wywołają kolejny kryzys finansowy” – wyjaśnia Nawzad.
Gdy rozpoczął się poprzedni kryzys, ekonomista miał nadzieję, że zmusi on władze do reform i rozwiązania problemów strukturalnych. Wśród nich wymienia brak sprawnie funkcjonujących systemów finansowego, bankowego i podatkowego, ale także niedobór inwestycji. Większość budżetu pochodzi ze sprzedaży ropy.
„Problemem krajów bogatych w ropę jest to, że polegają na tym surowcu” – mówi.
Ponadto rząd regionalny pozostaje głównym pracodawcą. Ludność Kurdystanu liczy 5,2 miliona osób, natomiast liczba etatów w sektorze publicznym to 1,2–1,4 mln, czyli około jednej czwartej wszystkich mieszkańców. Wiele z tych etatów jest fikcyjnych. To tzw. duchy, które otrzymują wynagrodzenie, ale nie wykonują żadnej pracy. Niektórzy mogą liczyć na więcej niż jeden etat-ducha.
„To jakby otrzymywali stypendia” – twierdzi Nawzad.
Uważa, że władze nie podejmują refom, by to zmienić. Nagłe wyrzucenie takiej liczby ludzi wywołałoby poważne problemy społeczne. Z kolei brak reform wiąże się z dużymi wydatkami. Miesięcznie rząd regionalny potrzebuje na pensje niemal 800 mln dolarów. Nawzad uważa, że ograniczenie zatrudnienia w sektorze publicznym rozwiązałoby problemy finansowe Kurdystanu.
Gotowi czekać
Mimo piętrzących się trudności i poczucia osamotnienia w staraniach o swój kraj trudno znaleźć w Irbilu kogoś, kto żałuje, że poparł niepodległość w referendum. Halil z herbaciarni wydaje się przymykać oko na problemy społeczno-polityczne. Twierdzi, że z gospodarką, korupcją czy bezrobociem zmaga się każdy kraj.
„Gdybyśmy byli niepodległym państwem, mielibyśmy więcej możliwości, by im przeciwdziałać” – przyznaje. Dla Masrura, policjanta na wygnaniu, też wydaje się być to drugorzędne. Jest gotowy zaciskać pasa, byle tylko nie musiał czekać kolejnej dekady, by powrócić do domu.