Spoglądają ze ścian starych drewnianych stodół. Mieszkańcy podkarpackich miejscowości dotychczas widnieli tylko na zdjęciach. Arkadiusz Andrejkow od dwóch lat na deskach utrwala mikrohistorie, dzięki którym ożywa pamięć o mieszkańcach wsi
Chłopaki z Gorajca mówią na to drewniał. Ten akurat znajduje się na Roztoczu, skąd pochodziła Eudokia Fil, z domu Łaszyn. Mówili na nią Ewa. Jej rodzina patrzy teraz z desek starej stodoły. Tylko Eudokia się na drewniał nie załapała. Mimo że jest na oryginalnym zdjęciu, które posłużyło za wzór, ostatecznie nie zmieściła się na malunku.
Historie z Gorajca zapisane na drewnie
Co ciekawe, ze wszystkich osób, które są namalowane, to właśnie ona najdłużej żyła w Gorajcu. Po wojnie wracała tam jeszcze wiele razy. Andrij Fil, jej wnuk, co prawda pochodzi z województwa zachodniopomorskiego, obecnie mieszka w Olsztynie, ale dobrze zna losy swojej babci.
„Drewniał znajduje się na stodole przy dawnej szkole. Dzisiaj jest tam agroturystyka. Gdy jej właściciele zobaczyli prace Arka, stwierdzili, że też chcieliby mieć taki mural u siebie. Głównym założeniem Arka jest to, że postacie, które maluje na podstawie starych zdjęć, muszą pochodzić z danej miejscowości” – tłumaczy Andrij.
„Byłem jedyną osobą, którą właściciele agroturystyki znali, i która jest w jakiś sposób związana z tym przedwojennym Gorajcem. Kiedy już Arek Andrejkow zdecydował się na malowanie na ich starej stodole, poprosili mnie o jakieś zdjęcie z Gorajca” – dodaje.
W ten sposób na deskach pojawiła się rodzina Eudokii. Widać tam Hryhorija Łaszyna, który w Gorajcu był pierwszym szefem Proswity, czyli swego rodzaju ukraińskiej organizacji kulturalnej zajmującej się edukacją i walką z analfabetyzmem. Skupiała życie kulturalne wsi. Pradziadek Hryhorij był zatem swego rodzaju szychą. Podczas I wojny światowej walczył w armii austro-węgierskiej, gdzie nauczył się pięciu czy sześciu języków.
Obok Hryhorija – jego druga żona, Marija. Pierwsza żona i jednocześnie mama Eudokii. Zmarła bardzo wcześnie, gdy dziewczynka miała dwa lata. Między nimi znajduje się córka Marika. Z tyłu stoi Iwan. Iwan namalował potem obraz, który do dzisiaj wisi w cerkwi w Gorajcu, dla której wykonał różne snycerskie elementy.
„Na zdjęciu jest jeszcze ciocia Anna, która też nie zmieściła się na muralu. Ciocia po przesiedleniach wylądowała pod Lwowem, w Suchodołach. No i babcia Eudokia” – mówi Andrij. Wszyscy na zdjęciu z 1932 r. stoją przed domem, który istnieje do dziś. „Babcia przyjeżdżała tu z nami wielokrotnie. Najważniejsze, że jej rodzina może być na muralu, bo ona zdążyła w Gorajcu pobyć jeszcze za życia” – zaznacza.
Tu zresztą przez prawie 20 lat starała się o postawienie pomnika ofiarom masakry z kwietnia 1945 r. W Gorajcu doszło wtedy do pacyfikacji mieszkańców, której dokonał Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W sumie zginęły 174 osoby. Cywile, dzieci, starcy. Eudokia Fil od ok. 1993 r. próbowała doprowadzić do upamiętnienia ofiar tej zbrodni. Udało się. W listopadzie 2009 r. otrzymała list z decyzją, że pomnik zostanie postawiony. Zmarła tego samego dnia.
Zimnokrwiste konie z Bieszczad
Dymitr Duda zmarł w wieku 94 lat we wsi Berezka, gdzie był znanym hodowcą koni. Stodoła, na której namalowana jest jego postać zaczerpnięta ze starej fotografii, to miejsce, w którym pracował. Obok znajduje się zbudowany przez niego dom. Do dzisiaj mieszka w nim jego wnuk – Jarosław Duda.
„Dziadek pochodził z wielodzietnej rodziny. Tu w Galicji panowała bieda, dlatego od najmłodszych lat musiał sobie szukać jakiegoś zajęcia. Jako młody chłopiec podjął się pracy w Samborze, na terenie dzisiejszej Ukrainy. Najpierw jako nastolatek był pomocnikiem stajennego u księdza bądź popa, nie jest to dokładnie wiadome. Z czasem został opiekunem stajni” – opowiada o losach rodziny.
„Jeszcze przed wojną wrócił do Berezki, ale potem został stąd wysiedlony w okolice Koszalina. Po latach wrócił w Bieszczady. Pamiętam jeszcze tę hodowlę dziadka – potężne ogiery, których bałem się jako dziecko. To nie były konie pod siodło, tylko konie pociągowe. Nawet jak pojawiły się już traktory, dziadek w dalszym ciągu korzystał ze zwierząt” – dodaje.
Dymitr był członkiem Polskiego Związku Hodowców Koni i jednym z większych gospodarzy w Bieszczadach na początku lat 60. Stał się prekursorem hodowli rasy zimnokrwistej. Wyhodował ok. 150 ogierów, za co został odznaczony przez związek. Dymitr Duda do końca życia pozostał analfabetą. Potrafił się tylko podpisać, chociaż i tak na dokumentach trzeba było mu wskazywać odpowiednie miejsce.
Tarcza herbowa sprzed wieków
Klemens Gąsiorowski przypadkiem ma przy sobie dokumenty z przełomu XIX i XX w. To oficjalne mianowanie jego dziadka na poczmistrza wraz z podpisem pod tekstem przysięgi. „W tamtych czasach to był zawód o niesamowitym prestiżu. Tam, gdzie mieszkam, znajdowała się stajnia do dyliżansu pocztowego i zajezdnia” – opowiada.
Historię swojego rodu zna od zarania. Sam mieszka w przedwojennym domu w Załużu. Ten dom uwieczniony jest na muralu. Fotografia przedstawia żniwiarki szykujące się do pracy, które stoją właśnie przed domem. Kilka dekad temu. Oprócz tego, na szopie znajdują się jeszcze dwa inne deskale. W sumie wszystkie trzy zdjęcia pochodzą ze zbiorów Klemensa. To właśnie jego przodek odgrywa główną rolę w tej opowieści.
„Na samym środku stoi dziadek – Władysław Emil Gąsiorowski. Obok dwójka jego towarzyszy. Wszyscy w mundurach pocztowych. Zdjęcie zostało zrobione w Turce, ale Gąsiorowski był poczmistrzem także w Załużu. A tu obok stoi ten sam Władysław ze swoją żoną – Stanisławą. Trzyma swojego syna, który jest jednocześnie moim tatą” – podkreśla. Klemens to gawędziarz.
Z pasją opowiada o tarczy herbowej, której historia sięga 30. roku przed narodzeniem Chrystusa. Właśnie jedzie do Sanoka do muzeum, by rozmawiać o ewentualnej wystawie.
Kufer wypełniony wspomnieniami
Ślub mieli zaplanowany na końcówkę 2007 r. Niestety, teścia już wtedy nie było. Pan Józef Mazur zmarł na początku roku. Minęło 12 lat, odkąd go nie ma. „Teraz patrzy na nas za każdym razem, jak wjeżdżamy do domu. Chcieliśmy, żeby z nami był. Chociażby tak symbolicznie, na tym muralu” – przyznaje pani Mazur.
Pani Mazur mieszka w Wolicy Piaskowej. Jej dom znajduje się nieco na uboczu, stodoły nie widać z drogi. Trzeba skręcić za mostem. Przejechać przez kolejny most. Jesteśmy nad rzeką. To dosyć ciekawa historia. Dom, w którym mieszkamy, jest co prawda odnowiony, ale stał tu już przed wojną. Drzwi od stodoły też są stare. Widać na nich jeszcze dziury po wojennych kulach. Obok znajduje się stary dom, gdzie odbywały się tajne komplety i przygotowania do matury podczas wojny” – tłumaczy.
„Tu urodził się mój mąż, Marcin Mazur. Ja pochodzę ze Słowacji, ale moja rodzina mieszkała tutaj, w Wolicy. 500 m stąd mieszka moja babcia. To tylko moja mama wyprowadziła się, jako młoda dziewczyna, do ówczesnej Czechosłowacji, ale przyjeżdżaliśmy tu potem często na wakacje do babci. Ja tak mówię, że moja mama odeszła od rzeki, a ja do tej rzeki przyszłam z powrotem” – dodaje.
Na stodole widać trzy postacie. To Genowefa Mazur z mężem Janem i ich syn – Józek. Ten, którego nie ma już 12 lat. To jedyne zdjęcie, które zachowało się w tym domu nad rzeką. Pozostałe archiwa ciotka porozdawała obcym ludziom. Jednak podczas remontu piętra domu rodzina Mazurów znalazła kufer ze starymi dziennikami Jana.
„Znaleźliśmy cały kufer. On codziennie zapisywał, jaka jest pogoda, co porabiał każdego dnia. Przez parę lat. Codziennie. Zostały też stare gazety. Czasem tak usiądziemy sobie i je czytamy. Na przykład Gazeta Grudziądzka. 1936 r. Wróżka paryska przepowiada, że Hitler umrze w przeciągu dwóch lat na raka. Ech, te nasze gazety z lat 30.” – opowiada.
Stare fotografie w nowych odsłonach
Arkadiusz Andrejkow ma pracownię w Sanoku. Jest malarzem, kiedyś skupiał się bardziej na obrazach, obecnie więcej działa w terenie. Cichy Memoriał to projekt, który rozpoczął w drugiej połowie 2017 r. Inspiracją do niego była fascynacja starymi fotografiami oraz nietypowe podłoża pod farbę.
„Czyli poszukiwanie betonu, pustostanów, śniegu, drewna, zniszczonych ścian, gdzie to zniszczenie można jakoś kreatywnie wykorzystać. Natomiast stara fotografia towarzyszy mi w moim malarstwie już od 10 lat. Te dwie drogi połączyły się w 2017 r. w Cichy Memoriał. To konsekwencja moich wieloletnich poszukiwań” – wyjaśnia artysta.
Głównym założeniem projektu jest przeniesienie na drewnianą powierzchnię starej stodoły wizerunku mieszkańców danej miejscowości. To nie musi być rodzina czy konkretnie właściciel danego gospodarstwa.
Kto wybiera zdjęcie? „Osoba, która mnie zaprasza, najpierw przesyła mi zdjęcia samej stodoły, żebym mógł stwierdzić, czy budynek nadaje się pod mural. Jeśli tak, to następnie właściciel przesyła mi zdjęcia, które proponuje. Wspólnie dochodzimy do konsensusu, które ostatecznie wybrać, a następnie ja je skaluję, tak żeby rozplanować, jak ostatecznie przenieść je na większą powierzchnię. I wtedy przyjeżdżam i maluję” – tłumaczy.
Najstarsze deskale Arka mają dwa lata. W większości są nienaruszone. Farby, których używa, służą do malowania na zewnątrz. Są odporne na warunki atmosferyczne. Choć deski nie są specjalnie przygotowane, nie ma gruntowania ani podkładu, to jednak murale wytrzymały mrozy, słońce, a także ostatnie deszcze.
Pierwsze prace Arkadiusza były nieco bardziej mroczne. Jak duchy, które nagle pojawiają się na deskach. „Kiedyś chciałem utrzymywać mroczny klimat zdjęcia wielopokoleniowego, kiedy rodzina pozuje wspólnie do zdjęcia. Teraz raczej poszukuję ludzi przy pracy, scenek rodzajowych, sytuacji uchwyconych gdzieś na zewnątrz” – zaznacza.
Za swoją pracę Arkadiusz nie bierze żadnego wynagrodzenia ani pieniędzy na farby czy sprzęt. Zazwyczaj dostaje w zamian obiad, czasem jakieś lokalne wyroby od gospodarzy. Przyjeżdża, maluje pół dnia i wraca do Sanoka. Na miejscu zostają tylko duchy dawnych mieszkańców.