Zwycięstwo Zuzany Čaputovej nie oznacza, że słowaccy wyborcy nawrócili się na liberalizm. „Na Słowacji udało się skonsolidować środowisko liberałów i konserwatystów i to jest ważne osiągnięcie. Ludzie o różnych światopoglądach i ideologiach potrafią ze sobą współpracować. Myślę, że bardzo dobrze się stało, że ucieleśnieniem tego pojednania jest kobieta” – mówi w rozmowie z Holistic.news słowacki politolog Grigorij Mesežnikov
Zuzana Čaputová prezydentką, a premierem Andrej Kiska. Taki polityczny scenariusz snuje Grigorij Mesežnikov, jeden z najsłynniejszych słowackich politologów i szef Instytut Spraw Publicznych (Inštitút pre verejné otázky) w Bratysławie.
W sobotę Zuzana Čaputová obejmuje po Andreju Kisce urząd słowackiego prezydenta. Dlaczego liberalna działaczka społeczna przekonała do siebie Słowaków i czy jej zwycięstwo jest zapowiedzią gruntownych zmian na tamtejszej scenie politycznej?
ŁUKASZ GRZESICZAK: Dlaczego Zuzana Čaputová wygrała wybory prezydenckie? Co to oznacza dla Słowacji?
GRIGORIJ MESEŽNIKOV*: Myślę, że mamy tu do czynienia z połączeniem dwóch czynników. Pierwszym jest nowa dynamika, która zaistniała w słowackiej polityce po marcu 2018 r. Po morderstwie dziennikarza śledczego Jána Kuciaka doszło do wielkiej mobilizacji społeczeństwa, które zbuntowało się przeciw korupcji na szczytach władzy.
Największe od 1989 r. demonstracje na Słowacji doprowadziły do ważnych zmian personalnych – z premierem na czele – a obywatele zorientowali się, że ich aktywność może doprowadzić do zmian. Ta dynamika sprawiła, że w wyborach samorządowych pojawiły się nowe twory polityczne, doszło do zmiany poparcia dla poszczególnych partii, a Zuzana Čaputová wygrała wybory prezydenckie.
A drugi czynnik?
Nie udałoby się tego jednak dokonać, gdyby nie ona sama i jej niezwykła charyzma. Čaputová doskonale komunikowała się z wyborcami, potrafiła wytrzymać presję ze strony konkurentów, miała przemyślaną kampanię. Ważne było jednak także to, że jeden z kandydatów, Robert Mistrík, zrezygnował, udzielając jej swojego poparcia.
Dlaczego tak postąpił?
To naukowiec, widzi rzeczy w kontekstach systemowych. Zauważył, że mógłby nie wejść do drugiej tury, podczas gdy poparcie dla Čaputovej zaczęło rosnąć. Oddał jej więc swoich wyborców – co najmniej 15 proc. głosów – dzięki czemu w kolejnym sondażu uzyskała już wynik ponad 40-procentowy. W moim przekonaniu było to absolutnie kluczowe, ponieważ ludzie zrozumieli, że mają kandydata, który ma dużą szansę zwyciężyć. O ostatecznym zwycięstwie Čaputovej zdecydowało więc połączenie makrospołecznych trendów oraz osobowości samej kandydatki.
Czy miało znaczenie to, że jest kobietą?
Na pewno z powodu płci próbowano ją na różne sposoby dyskredytować. Wytykano jej, że nie jest zamężna. Jej przeciwnicy liczyli zapewne, że przywiązane do tradycji słowackie społeczeństwo będzie popierało raczej męskich kandydatów. Okazało się jednak, że to w ogóle nie odpowiadało rzeczywistości. Myślę, że płeć jej sprzyjała – dobrze komunikowała się z wyborcami, występowała bardzo świadomie, ale nie konfrontacyjnie. A do tego – choć może to zabrzmieć niezbyt politologicznie – jest po prostu piękną i bardzo sympatyczną kobietą; to też jej pomogło.
Nie są tez prawdą doniesienia zagranicznych mediów, które twierdziły, że Čaputova przed wyborami była zupełnie nieznana. Była bardzo znana w organizacjach pozarządowych, ekologicznych. Jej nazwisko było obecne w mediach.
Czy Słowacji nie przeszkadzało to, że jest kandydatką zdecydowanie liberalną?
Może się wydawać, że Słowacja jest rzeczywiście krajem konserwatywnym i będzie mieć z tym problem. Proszę jednak spojrzeć na nasz stosunek do aborcji – zupełnie nie jest konserwatywny, aborcja jest u nas raczej akceptowana. Ponad połowa małżeństw na Słowacji kończy się rozwodem. Jak Słowacy mogliby więc wytykać Čaputovej, że żyje, jak to się mówi w konserwatywnych kręgach, w konkubinacie?
Maroš Šefčovič – główny rywal Čaputovej, z którym zmierzyła się w drugiej turze – to polityki proeuropejski. Czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby na jego miejscu znalazł się któryś z antysystemowych kandydatów, jak Štefan Harabín albo Marian Kotleba?
Nie, wygrałaby ze wszystkimi kandydatami. Można to łatwo ocenić na podstawie sondaży, Harabín i Kotleba nie zyskaliby więcej głosów niż Šefčovič. Jeśli jednak chodzi o Šefčoviča, prezentuje pan spojrzenie z zewnątrz. W tym kontekście jawił się rzeczywiście jako polityk proeuropejski. Ale trzeba popatrzeć na niego także z puntu widzenia polityki wewnętrznej, a tu jego kandydatura zdecydowanie różniła się od Čaputovej. W mętny sposób odnosił się do klientelizmu, bliskości mafii i polityki. W dodatku zaprzeczał sam sobie – jako reprezentant partii europejskich socjalistów przeszedł na przeciwną pozycję i głosił hasła konserwatywne, niekiedy wręcz nacjonalistyczne.
Bo musiał walczyć o głosy Kotleby i Harabína.
Pytanie, czy rzeczywiście musiał? Tak, walczył o głosy, ale jakie to zrobiło wrażenie na ludziach? Nie uwierzyli mu. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej był liberalnym europejskim socjalistą, a teraz nagle stał się z niego obrońca konserwatywnych wartości? Jeden z taksówkarzy powiedział mi, że on na Šefčoviča głosować nie będzie, a zagłosuje na Čaputovą, bo jest bardziej autentyczna. I myślę, że takich ludzi było wielu.
Wiemy więc, dlaczego Čaputová wygrała. A jaką będzie prezydentką? I jaka będzie rządzona przez nią Słowacja?
Pytanie o to, co będzie, jest już trudniejsze – nie mam kryształowej kuli. Čaputová – taka, jaką ją osobiście poznałem – zawsze zachowywała się jak adwokatka obywateli. Podobną postawę przyjmował Kiska. Jeśli chodzi o poglądy, Čaputovą wiele z nim łączy – jest proeuropejska, prozachodnia, społecznie wrażliwa, chyba nawet bardziej niż Kiska.
Jeśli chodzi o politykę zagraniczną – pewnie będzie tutaj kontynuacja. W polityce nie ma co prawda doświadczenia, nie miał go też Kiska, ale za to otoczył się gronem bardzo dobrych doradców. I Čaputová też ich ma. Wydaje mi się, że sobie poradzi.
W Polsce liberalne gazety o Čaputovej pisały entuzjastycznie. Z zazdrością spoglądały w waszym kierunku, pojawiło się nawet hasło „Bratysława w Warszawie”. Ale tak naprawdę wybór Čaputovej to nie jest wielka zmiana – to proeuropejska i liberalna polityk, która zastępuje podobnie proeuropejskiego Andreja Kiskę. Zatem może na Słowacji nie mamy zwycięstwa liberałów, ale po prostu zachowanie politycznego status quo?
Dobre pytanie. Niedawno mieliśmy eurowybory, one też dla partii proeuropejskich i liberalnych wypadły całkiem nieźle, ale jednocześnie po raz pierwszy do europarlamentu na Słowacji dostała się neofaszystowska partia Mariana Kotleby.
Owszem, zwycięstwo Čaputovej można interpretować jako brak zmiany na gorsze, z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę choćby płeć kandydatki, można uznać je za spore osiągnięcie. Na Čaputovą głosowali nie tylko liberałowie, ale i konserwatyści, wszyscy, dla których ważna jest demokracja.
Kiska nie był kandydatem liberalnym, jego poglądy były raczej bliżej centrum, za to Čaputová trochę je zawęziła, a mimo to udało jej się dotrzeć do ludzi, którzy głosowali na Kiskę. Na Słowacji udało się skonsolidować środowisko liberałów i konserwatystów, i to jest ważne osiągnięcie. Ludzie o różnych światopoglądach i ideologiach potrafią ze sobą współpracować. Myślę, że bardzo dobrze się stało, ze ucieleśnieniem tego pojednania jest kobieta.
Co z wyborami parlamentarnymi, które wstępnie zaplanowano na 2020 r.? Rządząca partia Smer Roberta Ficy traci poparcie.
Tak, i będzie jeszcze traciła. Myślę, że to poparcie spadnie poniżej 15 proc., w wyborach może być nawet bliżej 10 proc. Pozycja Ficy słabnie. Ale trudno powiedzieć, jak się to rozwinie. Teraz Andrej Kiska chce założyć swoją partię; jeszcze zanim oficjalnie powstała, już oszacowano, że ma poparcie na poziomie 11 proc. Z pewnością zabierze wyborców innym ugrupowaniom, więc wszystko jeszcze ulegnie przetasowaniu.
Czyli to koniec Smeru?
Może nie całkiem – do parlamentu wejdą, ale dojść do władzy już raczej nie mają szans. Od swoich początków była to partia, która mówiła o sobie, że jest lewicowa, i zabrała wyborców innym partiom lewicowym, dzięki czemu w wyborach w 2012 r. zdobyła ponad 44 proc. głosów. Zanim powstała, było tu inne lewicowe, postkomunistyczne ugrupowanie, trochę jak SLD w Polsce. Fico z niego wystąpił i w praktyce je zlikwidował. A to była, moim zdaniem, lepsza partia – co prawda postkomunistyczna, ale tworzyli ją przyzwoici ludzie, nie oligarchowie.
Smer zyskał silniejszą pozycję, zdobył władzę, ale co z tym zrobił? Co takiego zrobił Smer, by wyborcy mieli poczucie, że odnieśli po tym zwycięstwie jakąś korzyść? Przeciwnie, ta partia prowadziła politykę w interesie pewnych grup przedsiębiorców. Mają, co prawda, społeczną retorykę, raz na jakiś czas dadzą coś emerytom, ale jeśli chodzi o rzeczy systemowe, robią niewiele. Tymczasem niemal wszystkie afery w ostatnim czasie na Słowacji są powiązane właśnie ze Smerem.
Także słowackie media krytykują Smer. Ale co w takim razie z innymi partiami? Nie będzie tak, że neofaszysta Kotleba zyska większe poparcie dzięki osłabieniu Smeru?
Zyska. Jeśli nie dojdzie do zmiany w Smerze, która utrzymałaby lewicowych wyborców. Ale na to nie ma szans, ugrupowanie straciło 20 punktów procentowych. Z pewnością część wyborców Smeru przechodzi i przejdzie do Kotleby, ale to wina Smeru i Ficy.
Koalicja Progresywnej Słowacji i Razem wygra?
Prawdopodobnie tak, razem ze Spolu (Razem). Nie wiadomo do końca, jak ten układ zmieni partia Kiski, ale taki jest najbardziej prawdopodobny scenariusz.
Ale gdy Čaputová w pierwszej turze wyborów prezydenckich zdobyła poparcie ponad 40 proc. głosów, Progresywna Słowacja kilka tygodni później w eurowyborach zdobyła już tylko 20 proc.
To nieco inna sytuacja – jako kandydatka Čaputová przyciągnęła więcej osób, także spoza wyborców partii, którą reprezentuje. Jeśli chodzi o partie, jest dużo więcej możliwości wyboru, dlatego głosy są bardziej podzielone. Jednak to słuszna uwaga, że Čaputová wygrała także dzięki swojej charyzmie. Jeśli jednak Progresywna Słowacja utworzy np. koalicję z partią Andreja Kiski, będzie miała ok. 30 proc. i duże szanse na zdobycie władzy.
Myślę, że najprawdopodobniejsza koalicja w nowym sejmie to Progresywna Słowacja z Razem, partia Andreja Kiska oraz mniejsze ugrupowania jak SaS (Wolność i Solidarność) i OľaNO (Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości). Taka koalicja nie będzie miała raczej większości konstytucyjnej, ale spore szanse na zdobycie bezpiecznej większości. Jednak to wszystko to tylko moje spekulacje.
Dlaczego Andrej Kiska zdecydował się na stworzenie nowej partii, ale sam nie kandydował w wyborach prezydenckich, choć wielu uznawało go za faworyta?
To jedno z najtrudniejszych dziś politycznych pytań na Słowacji. Nie moglibyście spróbować z nim o tym porozmawiać?
Zwracam się z tym pytaniem do eksperta…
Dysponuję jedynie wiedzą, która jest obecna w przestrzeni publicznej. Prezydent nie zdecydował się kandydować, bowiem nie dogadał się na ten temat z żoną. Ta sprzeciwiła się jego ponownemu starowi w wyborach. Zatem Kiska ogłosił, że nie będzie kandydował. Na jego decyzję czekało wielu polityków i ci ogłosili swój start. Być może Kiska i jego żona później się rozmyślili, ale prezydent zachował się jak dżentelmen i pozostał przy pierwotnej decyzji.
Co do decyzji o założeniu partii, mogę tylko spekulować. W mojej oceni prezydent Andrej Kiska ma poczucie, że wielu ze swoich obietnic nie mógł zrealizować ze względu na ograniczoną władzę, jaką na Słowacji dysponuje prezydent. Ma kompetencje polityczne, zauważył, że scena polityczna jest rozbita i podczas podróży po Słowacji spotkał się z ogromnym poparciem Słowaków. To mogło go przekonać do założenia swojej partii politycznej.
Przecież jako prezydent dysponował urzędowym samolotem, którym często latał z Bratysławy do swojej żony w Popradzie. Jako szef partii nie będzie dysponował takim luksusem, poza tym dziś polityka partyjna to ciężka praca…
No właśnie… Dodatkowo wystawi się na ataki nie tylko ze strony Smeru, ale i innych partii. Mimo to zdecydował się zaangażować w słowacką politykę. Ale to są wyłącznie moje spekulacje. Wszystko wskazuje, że Kiska nie tylko będzie liderem partii, ale w przyszłości być może nawet premierem. Oczywiście wszystko zależy od tego, jak rozstrzygną się najbliższe wybory, ale to bardzo prawdopodobne.
Naprawdę Andrej Kiska?
Jesteś dobrze zorientowany w słowackiej polityce. Kto inny mógłby być? Michal Truban, który od dwóch miesięcy jest przewodniczącym Progresywnej Słowacji i ma rozpoznawalność na poziomie 2 proc., kiedy na partię głosuje 20 proc.?
… albo Michal Šimečka, który właśnie został posłem do europarlamentu z tego ugrupowania…
Michala Šimečkę znam osobiście, to świetny, młody naukowiec, ale on nie ma takich ambicji. To musi być doświadczonych harcownik.
Były kanclerz Austrii Sebastian Kurz jest od niego dwa lata młodszy….
Słowacja to nie jest Austria. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że premierką mogłaby być znów Iveta Radičová, ale w tym momencie ona nie wyraziła zainteresowania wstąpieniem do partii Andreja Kiski. Chce ją tylko wspierać, ale nie będzie się angażować partyjnie.
Andrej Kiska jest propaństwowcem, ma ogromne doświadczenie polityczne – przecież ostatnie pięć lat był prezydentem Słowacji, potrafi zyskać wyborców, którzy dziś nie głosują, jest poważany za granicą. W mojej ocenie to byłby bardzo dobry kandydat na przyszłego premiera.
*Grigorij Mesežnikov – słowacki politolog rosyjskiego pochodzenia. Szef Instytutu Spraw Publicznych (Inštitút pre verejné otázky) w Bratysławie.