Uwaga świata skupia się na Korei Północnej i umizgach Donalda Trumpa do Kim Dzong Una oraz wojnie handlowej Stanów Zjednoczonych z Chinami. Tymczasem w ostatnim czasie zawrzało pomiędzy dwoma głównymi sojusznikami Waszyngtonu w tej części świata
Na początku lipca Japonia ogłosiła ograniczenie eksportu nowych technologii do Korei Południowej. Chodzi głównie o materiały niezbędne do produkcji półprzewodników oraz ekranów do telewizorów i smartfonów, kluczowych dla koreańskiego przemysłu technologicznego.
Japonia kontroluje 90 proc. światowej produkcji poliamidów niezbędnych do produkcji wyświetlaczy, które z kolei stanowią 20 proc. eksportu Korei Południowej. Podczas ostatniego spotkania Światowej Organizacji Handlu w Genewie ambasador Seulu oświadczył, że sankcje wpłyną na rynek produktów elektronicznych na całym świecie.
Poważny kłopot w relacjach Seulu i Tokio
Japońscy urzędnicy tłumaczyli, że są to wrażliwe komponenty, używane także przy produkcji zaawansowanych broni, i mogą być sprzedawane jedynie zaufanym partnerom. Podkreślali jednocześnie, że istnieje ryzyko transferu technologii do reżimu północnokoreańskiego, co odebrano jako sugestię, że Seul nie przestrzega międzynarodowych sankcji nałożonych na Pjongjang. To wotum nieufności jest kolejną odsłoną kryzysu pomiędzy oboma państwami.
Rzeczywista przyczyna sporu leży jednak gdzie indziej. Przyznał to wprost premier Japonii Shinzō Abe, który w talk show w Fuji Television stwierdził: „Korea Południowa w przypadku robotników z czasów wojny wyraźnie dowiodła, że nie dotrzymuje obietnic. Musimy założyć, że nie dotrzymuje także ustaleń dotyczących kontroli eksportu”.
Nawiązał tym samym do wyroku, jaki w październiku 2018 r. wydał koreański Sąd Najwyższy. W swoim orzeczeniu stwierdził, że japoński gigant metalurgiczny Nippon Steel Corporation musi wypłacić po 89 tys. dolarów rekompensaty rodzinom koreańskich pracowników przymusowych z czasów II wojny światowej. Podobne postępowania toczą się także przeciwko innym japońskim firmom. Tymczasem Japonia utrzymuje, że spłaciła wszystkie zobowiązania na mocy traktatu o podstawach stosunków z 1965 r.
Aby zrozumieć, jakie znaczenie w dzisiejszych relacjach obu państw odgrywa polityka historyczna, należy cofnąć się do początków ubiegłego wieku, gdy narodził się japoński militaryzm.
Brutalna ekspansja i powojenna trauma
Pod koniec XIX w. w Japonii, na fali rewolucji Meiji, obalono władzę szogunów i przywrócono rządy cesarzy. Podjęte wówczas reformy zakończyły okres izolacjonizmu. Państwo Kwitnącej Wiśni dokonało gwałtownej modernizacji, wskutek czego stało się potęgą militarną i rozpoczęło ekspansję. W następnych latach Japonia pokonała Rosję, podbiła Koreę, po czym dokonała inwazji na Mandżurię, co doprowadziło do wojny z Chinami. O skuteczności cesarskiej armii przekonały się też Stany Zjednoczone. Po ataku na Pearl Harbor i przystąpieniu do II wojny światowej Japonia błyskawicznie zajęła ogromne obszary na Pacyfiku.
Japońska okupacja cechowała się niezwykłym fanatyzmem i brutalnością. Powszechna praktyką było mordowanie i torturowanie jeńców wojennych i ludności cywilnej czy palenie miast. Wśród 27 mln ofiar II wojny światowej na Dalekim Wschodzie większość stanowili nie Japończycy i Amerykanie, a Chińczycy, Koreańczycy czy Indonezyjczycy. Symbolem tego barbarzyństwa stała się rzeź w Nankinie w 1937 r. Szacuje się, że po zdobyciu ówczesnej stolicy Chin Japończycy w ciągu sześciu tygodni wymordowali 260 tys. jej mieszkańców.
Po masakrze w koszarach armii cesarskiej zaczęto tworzyć domy publiczne, w których według szacunków historyków 50–200 tys. kobiet z podbitych krajów, w dużej mierze Koreanek, było zmuszanych do świadczenia usług seksualnych japońskim żołnierzom. Nazywano je ianfu – pocieszycielki. Jednocześnie w czasie okupacji Półwyspu Koreańskiego w latach 1910–1945 setki tysięcy Koreańczyków wysłano do Japonii, na Sachalin i południowe wyspy Pacyfiku, gdzie pracowali w japońskich fabrykach związanych z przemysłem wydobywczym, budowlanym i stoczniowym. Przymusowa praca, często w fatalnych warunkach, doprowadziła do śmierci wielu z nich.
Gdy w końcu Japonia poniosła klęskę, kraj był zrujnowany i straumatyzowany po ataku nuklearnym na Hiroszimę i Nagasaki. Pacyfistyczna konstytucja, narzucona przez Stany Zjednoczone, sprawiła, że Japonia do dziś dysponuje jedynie siłami do samoobrony, które mają bardzo ograniczone możliwości działania poza granicami kraju – choć w ostatnich latach premier Abe forsuje zmianę tej doktryny. Do niedawna śmiertelni wrogowie stali się bliskimi sojusznikami w walce z komunizmem, a Japonia otoczona parasolem ochronnym Stanów Zjednoczonych stała się gospodarczą potęgą. Na rozliczenia z czasów wojny nie było czasu ani chęci. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu działał w bardzo ograniczonym stopniu, a w pamięci historycznej Japończyków dominowała narracja ukazująca Japonię jako ofiarę, a nie agresora.
Niełatwe rozliczenie z przeszłością
Sytuacja zmieniła się po zakończeniu zimnej wojny i śmierci cesarza Hirohito w 1989 r. Szerszy dostęp do archiwów ożywił dyskusję na temat odpowiedzialności za krzywdy wyrządzone przed laty. Japonia zaczęła wtedy także zwiększać swoje zaangażowanie w regionie i dążyła do utworzenia sieci kontaktów handlowych. Współpraca z krajami regionu w dużej mierze zależy od rozwiązania zaszłości historycznych, które do dziś stanowią zadrę w relacjach Japonii z sąsiadami. W przypadku Korei Południowej jest to temat niewolnictwa seksualnego i przymusowej pracy.
W 1990 r. cesarz Akihito wyraził „głęboki żal” za zbrodnie dokonane w czasie okupacji Korei, a później japoński rząd wydał oświadczenie Kōno, w którym przyznał się do seksualnego wykorzystywania koreańskich kobiet w czasie II wojny światowej. Wydawało się, że relacje między oboma krajami wzniosą się na nowy poziom tym bardziej, że w kolejnych latach nastąpił wysyp pokutnych deklaracji. Japońscy premierzy Tomiichi Murayama i Junichiro Koizumi, przy okazji 50. i 60. rocznicy zakończenia wojny, przepraszali za agresję i lata cierpienia.
Jednak bicie się w piersi rodzi sprzeciw środowisk prawicowych, które nigdy nie pogodziły się z przedstawianiem przeszłości Japonii w czarnych barwach. Dla nich symbolem stała się Hiroszima, a nie Nankin. Wybielanie zbrodni z ubiegłego stulecia doprowadza do furii Koreańczyków, którzy obawiają się odrodzenia japońskiego militaryzmu. Sprzeciw Seulu budzą zwłaszcza wizyty japońskich oficjeli w tokijskim Yasukuni Jinja. Świątynia ta poświęcona jest duchom żołnierzy poległych za ojczyznę i od drugiej połowy XIX w. odgrywa ogromną rolę w kształtowaniu tożsamości narodowej Japończyków. Na liście bohaterów widnieje 2,4 mln nazwisk, w tym 14 zbrodniarzy skazanych przez trybunał tokijski. Regularne protesty wywołują też powtarzające się co jakiś czas kontrowersje związane z zawartością szkolnych podręczników do historii.
Zapalnym tematem jest również kwestia odszkodowań. Podwaliną współczesnych stosunków dyplomatycznych między oboma państwami stał się traktat z 1965 r. Na jego mocy Japonia wypłaciła Korei 800 mln dolarów pomocy, które Seul zainwestował w intensywny rozwój gospodarczy. W zamian w dokumencie zapisano, że wszystkie roszczenia są uznane za „całkowicie i ostatecznie rozstrzygnięte”. Mimo to Japonia dwukrotnie ustanawiała fundusz, który miał wypłacać odszkodowania dawnym niewolnicom seksualnym. Ostatnie porozumienie z 2015 r. między premierem Abe a koreańską prezydent Park Geun-hye było określone mianem „ostatecznego i nieodwracalnego”. W zamian za przeprosiny i odszkodowania dla byłych ianfu w wysokości 8 mln dolarów Korea miała powstrzymać się od podnoszenia tego tematu, co wzbudziło niezadowolenie sporej części koreańskiego społeczeństwa.
Co będzie tym razem?
Obecny spór nie jest zatem niczym nowym. To kolejna odsłona wieloletnich waśni, w których polityka historyczna odgrywa główną rolę. Jak dotąd nigdy nie przerodziły się one w poważne zagrożenie dla więzi gospodarczych lub wojskowych łączących oba kraje. Czy tak będzie i tym razem?
Kluczowa wydaje się tu rola Stanów Zjednoczonych, które dotąd łagodziły antagonizmy między swoimi kluczowymi partnerami w regionie. Jednak administracja Donalda Trumpa, całkowicie skupiona na Korei Północnej i Chinach, wykazuje niewielkie zainteresowanie budowaniem mostów pomiędzy swoimi sojusznikami. Wzajemny brak zaufania, niepewność i rosnące tendencje nacjonalistyczne mogą doprowadzić do sytuacji, w której wspólny cel strategiczny, jakim jest powstrzymanie zagrożenia ze strony Korei Północnej, straci na znaczeniu.
Pragnienie rewizji porozumień narzuconych przez Stany Zjednoczone jest aż nadto widoczne w Seulu i Tokio. Oczywiście bardzo możliwe, że i tym razem wszystko rozejdzie się po kościach i nastąpi unormowanie stosunków. Jednak dopóki oba kraje nie przyjmą zasady pojednania i współpracy, tak jak stało się to w Europie, demony przeszłości będą powracać.