Chaos, anarchia, początek wojny domowej – takie można wysnuć wnioski, śledząc relacje z protestów w Katalonii. W ruch idą płyty chodnikowe i koktajle Mołotowa, a policja odpowiada gumowymi kulami i gazem łzawiącym. Sytuacja może zaostrzyć się jeszcze bardziej
Tuż po ogłoszeniu wyroku przez hiszpański Sąd Najwyższy 14 października tysiące Katalończyków zaczęło okupować barceloński port lotniczy El Prat. W wyniku tych działań odwołano ponad 100 lotów.
Gwałtowny sprzeciw wywołał werdykt zamykający trwający od lutego proces katalońskich polityków i liderów organizacji proniepodległościowych, którzy organizując referendum w październiku 2017 r., zostali oskarżeni m.in. o bunt i sprzeniewierzenie funduszy publicznych.
Wysokość wyroków dla dziewięciu polityków i działaczy to od 9 do 13 lat więzienia. Trzy osoby zostały uznane za winne nieposłuszeństwa, co zakończyło się karą grzywny. Najsurowiej potraktowany został były wiceprezydent Katalonii Oriol Junqueras.
Według badań sondażowych prawie dwie trzecie Katalończyków uważa, że wyrok jest niesprawiedliwy lub nieproporcjonalny do winy.
Oburzenie wywołane poczuciem niesprawiedliwości szybko przeniosło się na ulice. Kulminacja nastąpiła 19 października, gdy po masowym wiecu, w którym według organizatorów wzięło udział 850 tys. ludzi, doszło do starć m.in. na Plaça Urquinaona. Spłonęły wówczas kontenery na śmieci, na ulicach pojawiły się barykady, a w ruch poszły płyty chodnikowe, koktajle Mołotowa, gumowe kule i gaz łzawiący.
Agresja hiszpańskiego byka
Po ogłoszeniu deklaracji niepodległości przez kataloński rząd władze w Madrycie uruchomiły art. 155 konstytucji, mówiący o terytorialnej integralności Hiszpanii. Na jego podstawie autonomia Katalonii została chwilowo zawieszona. Dlatego protestujący twierdzą, że hiszpańska demokracja jest wydmuszką, fasadą, a wola katalońskiego społeczeństwa jest ignorowana.
„Werdykt przeciwko katalońskim proniepodległościowym liderom za zorganizowanie demokratycznego i pokojowego referendum oraz późniejsze brutalne działania wymierzone w katalońskich demonstrantów pokazują nam to, co zawsze wiedzieliśmy – hiszpańskiego państwa nie interesuje demokracja, a w celu ukrycia swojej prawdziwej natury posunie się do przemocy” – napisał Arnaldo Otegi, lider baskijskiej proniepodległościowej partii EH Bildu, w dla brytyjskiego dziennika „The Guardian”.
To starcie katalońskiego osła (symbolizującego upór i pracowitość) z hiszpańskim bykiem, który w tym przypadku sprawia wrażenie wyjątkowo nadpobudliwego, nawet jak na gatunkowo przynależny mu ostry temperament.
„Elementem, który obecnie w największym stopniu nadaje kształt katalońskiej tożsamości, jest agresywna polityka ze strony Madrytu” – twierdzi Mar, uczestniczka oficjalnych, mniej burzliwych, demonstracji.
Hiszpański byk, czując zagrożenie swoich interesów, zaczął bóść nieco na oślep.
W trakcie zamieszek ucierpiało co najmniej 65 dziennikarzy. Podczas demonstracji zorganizowanej przez pracowników mediów pod hasłem „Bez dziennikarstwa nie ma demokracji” ogłoszono, że za ok. 75 proc. obrażeń odpowiadają hiszpańscy policjanci, pomimo tego że dziennikarze wyróżniali się w tłumie za sprawą pomarańczowych kamizelek.
„Proniepodległościowy ruch w Katalonii od zawsze jest nastawiony pacyfistycznie. Naszą podstawową metodą sprzeciwu są masowe pokojowe demonstracje, które stały się szczególnie częste po 2006 r., gdy przyjęto statut autonomii Katalonii. Od tego czasu dokument został znacząco zmodyfikowany przez hiszpański rząd, co wywołało głębokie poczucie upokorzenia i niesprawiedliwości” – tłumaczy Mar.
„Rok po roku wyrażamy sprzeciw wobec tych zmian, podkreślając nasze prawo do głosu i samookreślenia, apelujemy także o dialog z hiszpańskim rządem. Jednak Hiszpania odrzuca to wszystko z niezrozumiałą agresją” – dodaje.
Opór katalońskiego osła
W sobotę, 26 października miał miejsce kolejny wielki zryw. Ulicami miasta przeszło 350 tys. ludzi, niosąc na ustach hasło „Libertat” (Wolność). W marszu unionistów optujących za utrzymaniem Katalonii w obrębie hiszpańskiego państwa udział wzięło 80 tys. osób.
Wieczorem po raz kolejny doszło do zamieszek. Łączna liczba poszkodowanych od czasu ogłoszenia werdyktu wzrosła do ponad 600 osób.
„W ramach »Marszu Wolności« ludzie z całej Katalonii na piechotę przyszli do Barcelony, często przemierzając ponad 100 km, by zamanifestować potrzebę wolności dla więźniów politycznych. To jest wielka sprawa, ale nigdzie o tym nie słychać. Wszędzie mówi się tylko o zamieszkach” – zauważa Mar.
„Jesteśmy katalońskimi nacjonalistami. Nie w rozumieniu ruchu politycznego, lecz jako mieszkańcy, których miejsce urodzenia czy zamieszkania jest ważną częścią tożsamości. Byliśmy cierpliwi przez lata, ale nie doczekaliśmy się niczego prócz brutalności hiszpańskiej policji. Mówimy »dość«, musimy im odebrać to, co nasze – od Hiszpanii i od naszych polityków, którzy teraz nas zdradzili i stali się marionetkami Madrytu” – tłumaczy Alewar.
Stanowisko obecnych władz Katalonii wobec demonstracji, którym towarzyszyły zamieszki, sprawia wrażenie schizofrenicznego. Obecny prezydent Katalonii Quim Torra nawoływał do protestów, podczas gdy w tym samym czasie minister spraw wewnętrznych Miquel Buch nie oponował przed wysyłaniem oddziałów katalońskiej policji na ulice czy współpracą z hiszpańską policją narodową.
„Zawsze byliśmy w pełni świadomi, że Hiszpania chce, by kataloński ruch proniepodległościowy zaczął stosować przemoc, tak by później można go było o nią oskarżyć. Kiedy zobaczyłam płonące kontenery na śmieci po ogłoszeniu werdyktu, moją pierwszą myślą było »Nie! Wpadliśmy w hiszpańską pułapkę!«. Czułam, że to niesprawiedliwe, że antysystemowe jednostki zniweczyły działania i pokojowe dziedzictwo naszego ruchu proniepodległościowego, by szerzyć chaos” – mówi Mar.
Alewar zawraca uwagę, że barykady z podpalanych kontenerów na śmieci, które królują w medialnych obrazkach, „to nie sprawka antysystemowych anarchistów ani zagranicznych „agentów”, lecz zwykłych uczestników demonstracji, którzy „bronili się przed oszalałą policją”.
„Kiedy przyjrzałam się bliżej, ujrzałam różnicę między przemocą a samoobroną. Teraz już nie uważam przypadków palenia kontenerów za akty przemocy czy przejawy antysystemowego siania chaosu, lecz jako środek samoobrony przed hiszpańską policją, która nie ma żadnych skrupułów” – dodaje ze swojej strony Mar.
„Nie niszczymy prywatnej własności, lecz używamy elementów publicznego otoczenia, żeby zatrzymać napastników w policyjnych uniformach. Kiedy strażacy przyjeżdżają upewnić się, czy ogień nikomu nie zagraża, nie stwarzamy im żadnych przeszkód, dostają nawet oklaski za bycie na posterunku” – zapewnia Alewar.
A jak sytuacja wygląda z perspektywy osoby bezpośrednio niezaangażowanej w akcje protestacyjne? „Mam wrażenie, że niektórzy dziennikarze mają nadzieję, iż sytuacja będzie się zaostrzać, dzięki czemu media będą miały więcej mocnych materiałów. Błędne przekonanie, że sytuacja jest poza kontrolą, utrwaliły także zachowania zwykłych ludzi, którzy robili zdjęcia zamieszek i masowo udostępniali takie materiały w mediach społecznościowych” – mówi Gianmarco, Włoch od kilku lat mieszkający i pracujący w największym mieście Katalonii.
„Nigdy nie czułem i nie czuję, że moje bezpieczeństwo jest zagrożone z powodu proniepodlełościowych demonstracji oraz protestów na ulicach Barcelony. Nie sądzę, żeby miało się to zmienić” – dodaje.
Demokratyczne tsunami
Motorem napędowym protestów i demonstracji po ogłoszeniu werdyktu Sądu Najwyższego był enigmatyczny ruch Tsunami Democràtic, który wyłonił się we wrześniu. To on stoi za zorganizowaniem blokady lotniska El Prat.
Nieoficjalnie mówi się, że ruch wspierają proniepodległościowi politycy, na czele z Carlesem Puigdemontem, prezydentem Katalonii w czasach referendum, który w obawie przed aresztowaniem wyjechał do Belgii.
Pierwotnie głównym instrumentem oddolnej organizacji była grupa na komunikatorze Telegram (prawie 400 tys. subskrybentów). Teraz ciężar koordynacji akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa przesunął się na zaawansowaną aplikację mobilną, dostępną na telefonach z systemem Android. Nie wiadomo jednak, jak długo będzie można ją pobierać, ponieważ hiszpańska policja oficjalnie wezwała do jej usunięcia ze względu na jej „terrorystyczny” charakter.
Czy demokratyczne tsunami przybierze jeszcze na sile?
Zdaniem Alewara możliwe jest dalsze zaostrzanie sytuacji i zakrojony na szeroką skalę strajk generalny, który „totalnie zablokuje Katalonię”. „Wtedy władze Hiszpanii wpadną w szał i zaczną popełniać poważne błędy. Kapitał zacznie odpływać z kraju, co w końcu zmusi Unię Europejską, której zależy jedynie na pieniądzach, do interwencji. Ale może być i tak, że Madryt wyśle na nas wojsko, które zacznie nas mordować – nie będzie to pierwszy ani drugi raz w historii” – ocenia.
„Nie mam kryształowej kuli, ale czuję, że demonstracje i inne formy protestu w Katalonii nie znikną, dopóki nasi więźniowie polityczni, niesprawiedliwie skazani, nie zostaną uwolnieni, a przedstawiciele hiszpańskich władz nie zasiądą do rozmów poświęconych naszym prawom” – twierdzi Mar.
Na pewno duży wpływ na rozwój sytuacji w Katalonii będzie miał wynik ogólnokrajowych wyborów parlamentarnych, które zaplanowano na 10 listopada. Wtedy okaże się, czy hiszpański byk stanie się jeszcze bardziej agresywny i będzie w stanie złamać upór katalońskiego osła. Chyba że fale demokratycznego tsunami ostudzą ten zapał.