Bez szefa, z większą swobodą, ale i większym ryzykiem. Coraz więcej osób wybiera pracę wolnego strzelca. Czy udaje im się związać koniec z końcem?
„Pracujcie z domu, uratujecie w ten sposób planetę” – nagłówki o takiej treści obiegły media kilka miesięcy temu. W końcu przez to, że nie jedziemy do pracy, nie przyczyniamy się do produkcji dwutlenku węgla z transportu. Zostawiając samochód w garażu, nie produkujemy również szkodliwych dla zdrowia cząstek PM10 oraz PM2,5, jak i tlenków azotu. Wszystkie te substancje składają się na zimowy smog.
Jeśli w Stanach Zjednoczonych z domu pracowałyby wszystkie osoby, które rzeczywiście mogą pozwolić sobie na home office, to – według szacunków organizacji pozarządowych – oszczędność energii wyniosłaby nawet 9-14 mld kilowatogodzin rocznie.
Niezależni i mobilni
Redukcja śladu węglowego to jedno. Inną zaletą pracy poza biurem jest brak ciągłej kontroli ze strony przełożonych. Osoby, które szczególnie cenią sobie niezależność, często wybierają freelance, czyli pracę na własną rękę i walkę o uwagę zleceniodawców. Na własny rachunek przechodzi coraz więcej Polek i Polaków – obecnie to ok. 3 proc. wszystkich pracowników. Liczba ta może szybko wzrosnąć.
Według ekspertów w 2021 r. liczba freelancerów przekroczy milion osób. To i tak niewiele w porównaniu z sytuacją za granicą. Z raportu zaprezentowanego przez portal Useme.pl wynika, że w Europie Zachodniej rolę wolnego strzelca wybiera 15 proc. aktywnych zawodowo osób. W Stanach Zjednoczonych jest to nawet 22 proc.
Według badań freelancer pochodzi raczej z dużego miasta. Zazwyczaj ma ok. 34 lat (ponad 70 proc. respondentów), częściej jest to także mężczyzna (56 proc.).
Z czego wynika popularności freelance’u?
Europejskie badania, przeprowadzone przez branżowy portal Freelancer Worldwide, wskazują, że chodzi przede wszystkim o elastyczne godziny pracy (tak odpowiedziała jedna czwarta ankietowanych). Ponadto respondenci cenią sobie zróżnicowanie zajęć, brak nadzoru szefa i możliwość pracy z dowolnego miejsca. Według tego samego raportu w latach 2004-2013 liczba wolnych strzelców w Polsce podwoiła się.
Ci, którzy przez jakiś czas pracowali na własną rękę, rzadko wyobrażają sobie powrót do biura. „Pracowałam równy rok na stanowisku psychologa i konsultanta edukacyjnego w firmie zajmującej się strategicznym doradztwem edukacyjnym i pomocą w aplikacji na studia za granicą. Jeśli chodzi o system pracy, »na swoim« pracuje mi się nieporównywalnie lepiej niż na etacie” – mówi Natalia Kwiatkowska, psycholog, certyfikowany trener mocnych stron Instytutu Gallupa.
„Nikt nie zmusza mnie do odsiedzenia ośmiu godzin tylko dlatego, że to etat. Nie oznacza to, że pracuję mniej – wręcz przeciwnie, pracuję dużo więcej, ale też efektywniej. Nie muszę zajmować się bzdurami tylko dlatego, że ktoś mi kazał. Mogę realizować swoje pomysły i tworzyć własne projekty, a nie tylko te zlecone przez kogoś” – tłumaczy.
„Z drugiej strony do obowiązków, które miałam tylko jako pracownik, dochodzi jeszcze całe zaplecze związane z prowadzeniem własnej działalności. To wymaga ogromnej dyscypliny, samozaparcia i dobrej organizacji” – zaznacza Kwiatkowska.
Pewien obraz rynku pracy dla wolnych strzelców daje lektura ofert pracy z portali ogłoszeniowych i grup przeznaczonych dla freelancerów poszukujących zlecenia. Wiele atrakcyjnych finansowo propozycji czeka na grafików. Zleceniodawcy często poszukują także tłumaczy, a szczególnym wzięciem cieszą się tłumacze przysięgli.
Na wagę złota są informatycy i copywriterzy. I rzeczywiście, to ci ostatni, razem z pracownikami branży social mediów, najczęściej stawiają na freelance. Jak wynika ze statystyk portalu Useme.pl, stanowią oni ok. jedną czwartą wolnych strzelców.
Na przelew czekają jak na Godota
Na brak pracy nie narzeka również Karolina Górska, redaktorka współpracująca z wydawnictwami, gazetami i portalami internetowymi. Zaznacza jednak, że w jej branży freelance bywa trudny.
„Jestem w pełni freelancerem od dwóch lat. Wcześniej przez rok luźno współpracowałam z jedną firmą, co wymagało ode mnie obecności w biurze przynajmniej trzy razy w tygodniu. Dawało mi to poczucie stabilizacji, choć wcale nie zarabiałam na tym zleceniu dużo. Zaraz po tym, jak się stamtąd zwolniłam, zaczęłam panikować. Liczyłam pieniądze ze zleceń codziennie, martwiąc się, czy wystarczy mi na życie” – opowiada.
„Dość szybko mi to przeszło. Teraz podliczam pod koniec miesiąca, ile powinnam zarobić. Potem pilnuję, żeby wszystkie przelewy do mnie dotarły. Bo właśnie to stało się problemem – nie posucha, a nieregularność wypłat” – mówi Karolina. Przyznaje, że zleceniodawcy bywają nierzetelni. Zdarza się, że zwyczajnie zapominają o wypłacie, co potwierdza również Maciej Myśliwiec, właściciel agencji Social Sky, łączący freelance z etatem socjologa.
„Są lepsze i gorsze miesiące. Musisz odkładać na zapas pieniądze na bieżącą obsługę finansową firmy. Na ZUS, na księgowość, na leasingi. Nigdy nie zakładaj, że zawsze będzie fundusze. Zdarza się stracić klienta z miesiąca na miesiąc” – przyznaje.
To właśnie brak finansowej płynności jest jednym z największych problemów dla osób pracujących na własny rachunek. Według Useme.pl tylko 40 proc. z nich zawsze na czas dostaje pieniądze na konto. Również w tym przypadku warto spojrzeć na portale społecznościowe. Lektura niektórych wpisów może dać nam obraz życiowej prozy wolnego strzelca.
Od 2010 r. na Facebooku działa grupa dyskusyjna „Czekam na przelew”. Jej członkowie dzielą się tam treścią wiadomości od swoich zleceniodawców. Można w nich przeczytać, że faktura się procesuje, że księgowa ma urlop albo że przelew poszedł już dawno, a problem jest zupełnie niezrozumiały. Freelancerom trudno odpowiedzieć na takie traktowanie. Do niedawna jedynym ratunkiem było dla nich wysłanie ponaglenia do zapłaty lub postraszenie nieuczciwego kontrahenta sądem.
Od pewnego czasu osoby pracujące na własny rachunek mogą zrzeszać się w związkach. Jedyne wymagania to otrzymywanie zapłaty za swoją pracę i niezatrudnianie podwykonawców. Z tego prawa skorzystali niektórzy z dziennikarzy, którzy wstąpili do Ogólnopolskiego Związku Zawodowego „Inicjatywa Pracownicza”. Od dawna podobne związkowe komórki działają np. we Francji. Walka o prawa pracownicze nie obejmuje jednak urlopu, który dla freelancerów jest okresem bez pracy – i bez zarobku.
Zmobilizowani do pracy? Nie zawsze. Samotni? Często
Freelancerzy muszą walczyć nie tylko z ospałymi księgowymi i oszustami. Prawdziwą walkę toczą również sami ze sobą. Wielu przyznaje, że największym kłopotem bywa dla nich zmuszenie się do pracy. W końcu w pokoju obok nie ma szefa, który mógłby od czasu do czasu zerknąć na postępy w wykonywaniu poszczególnych zadań. Liczy się ich efekt, który najlepiej przedstawić przed deadline’em.
W praktyce bywa, że artykuły, projekty graficzne czy linijki kodu powstają na ostatnią chwilę. Poradniki dla wolnych strzelców zalecają im regularność i stały kontakt ze zleceniodawcami. Tak można zbudować swoją wiarygodną markę. Tylko jak to zrobić, gdy budzik stracił swoją magiczną moc, nie trzeba spieszyć się na tramwaj, a w przypadku spóźnienia gęsto tłumaczyć przełożonemu?
Zastanawiał się nad tym jeden z najlepszych dziennikarzy muzycznych w Polsce Mariusz Herma, pracujący przez kilka lat jako freelancer. O swoich spostrzeżeniach pisał na autorskim blogu „Ziemia Niczyja”.
„(…) Z perspektywy czasu freelancerka okazała się narzędziem neutralnym samym w sobie. Można ją obrócić na swoją korzyść. Może się też obrócić przeciw tobie. Wyobrażam sobie, że dla niemałego odsetka pracujących z wolnej stopy kończy się ona totalnym brakiem efektywności, głębokim poczuciem samotności i brakiem wolnego czasu. Bo jeśli nigdy nie wychodzisz do pracy, to i nigdy z niej nie wracasz” – czytamy we wpisie dziennikarza, który po okresie pracy na własną rękę wybrał stabilność etatu.
„Kiedy zaczynałam pracę jako freelancer, czułam ogromną potrzebę wychodzenia z domu. Chodziłam do kawiarni, szukałam biur otwartych dla wolnych strzelców. To chyba wynikało z tego, że pracowałam z kanapy, gdzie wcześniej jadłam śniadanie, potem obiad, a wieczorem oglądałam Netflixa” – opowiada redaktorka Karolina.
„Bycie cały czas w jednym miejscu – tak dosłownie – było bardzo trudne. Po jakimś czasie się przeprowadziłam. Mam osobny gabinet, który po pracy zamykam i nie wchodzę tam do następnego dnia” – dodaje.
Z relacji freelancerów nieraz przebija także tęsknota za kontaktem z innymi przedstawicielami tej samej branży, towarzyskimi rozmowami na papierosie lub przy kawie czy możliwością skonsultowania swoich pomysłów, np. z bardziej doświadczonymi kolegami i koleżankami.
W biurze, jednak na własną rękę
Czy więc freelance to sprawa jedynie dla samotników? Niekoniecznie. Ekstrawertycy mogą spróbować tzw. coworkingu, polegającego na wynajmowaniu biurka w przestrzeni dzielonej z innymi wolnymi strzelcami. To jednak kosztuje.
Freelancerzy nie ukrywają wad układu, w którym pracują. Rzadko deklarują jednak tęsknotę za etatem. Być może dlatego, że po pewnym czasie zapominają o wielu bolączkach etatowców – np. o korkach porannego i popołudniowego szczytu, tłoku w komunikacji miejskiej, jedzeniu śniadania w pośpiechu.
Mogą za to pójść na zakupy w pustym markecie, skorzystać z usług równie pustych pływalni lub bez problemu załatwić sprawy w urzędzie czynnym do godz. 15. Być może warto być freelancerem – nawet jeśli na początku roku w skrzynce pocztowej ląduje kilkanaście PIT-ów, a przelew nieraz może nie dotrzeć na czas.