Ostatnie dekady przyniosły zwątpienie w zachodnie idee i wartości. Kryzys gospodarczy na własne życzenie, rosnące nierówności, Donald Trump. Może czas na refleksję i spojrzenie na Azję, która rozwija się w niesamowitym tempie? Może tam są jakieś ważne uniwersalne idee?
W 1998 r., kiedy Chiny wkraczały na ścieżkę szybkiego wzrostu, singapurski filozof i dyplomata Kishore Mahbubani rozpętał burzę książką Can Asians Think? (Czy Azjaci potrafią myśleć?).
20 lat później, gdy Azja stała się filarem globalnej gospodarki, a Chiny konkurują ze Stanami Zjednoczonymi o hegemonię w rejonie Azji i Pacyfiku czy wręcz o światowe przywództwo, pytanie prowokacyjnie postawione przez Mahbubaniego rezonuje na nowo i nabrało głębszego sensu.
Oczywiście Mahbubani nie zastanawiał się nad tym, czy Azjatom brakuje zdolności poznawczych typowych dla innych ludzi. Raczej stawiał pytanie, czy Azja – region obejmujący bardzo różne kraje, od Japonii do Singapuru – posiada własne, spójne idee i tradycje odrębne od tych, które wypracowano na Zachodzie. Czy zatem istnieją jakieś oryginalne azjatyckie wartości? Czy ich zbadanie i zrozumienie wyjaśni nam, dlaczego ten region świata tak szybko się rozwija i modernizuje?
Niektórzy na pytanie Mahbubaniego odpowiadali, że główne azjatyckie wartości, czyli ciężka praca, pragmatyzm i rodzina, wcale nie są charakterystyczne wyłącznie dla Azji. Z kolei inni utrzymywali, że azjatyckie wartości są nie tylko wyjątkowe, ale wręcz lepsze od zachodnich.
Mahbubani zgodził się, że Azja posiada własne wartości i tradycje intelektualne, które – jego zdaniem – zasługują przynajmniej na taką samą uwagę, jaka okazywana jest tradycjom zachodnim. I to wcale nie tylko dlatego, że zachodnie idee i kultura przyniosły – mówiąc oględnie – bardzo mieszane rezultaty. Kiedy Mahbubani publikował swoją książkę, azjatycki kryzys finansowy 1997 r. zdziesiątkował wiele gospodarek regionu i to dlatego, że – jak twierdziło wielu Azjatów – pochopnie przyjęli zachodni model organizowania finansów i gospodarki.
Teraz, czyli 20 lat po głosie Mahbubaniego w „debacie o azjatyckich wartościach”, kwestia intelektualnej odrębności i wagi Azji znowu jest dyskutowana – dzięki asertywnemu przywództwu chińskiego prezydenta Xi Jinpinga i premiera Indii Narendry Modiego.
Warto zadać sobie trzy pytania – czego uczy debata o azjatyckich wartościach? Czego w niej brakuje? Czy może być produktywna?
Rzekomy triumf Zachodu
Książka Mahbubaniego była jaskrawym przeciwieństwem innej – Końca historii Francisa Fukuyamy – która pojawiła się pięć lat wcześniej i wywołała jeszcze większy rozgłos. Fukuyama twierdził, że po upadku komunizmu nic już nie zagraża liberalnej demokracji i kapitalistycznemu wolnemu rynkowi (czyli zdobyczom cywilizacji zachodniej – red.). Nie ma takiego ustroju, argumentował, który mógłby stać się wyzwaniem dla demokratycznego kapitalizmu wraz z jego wolnością polityczną i dobrobytem gospodarczym.
Przez chwilę wydawało się, że przepowiednia Fukuyamy może się ziścić. Byłe kraje komunistyczne Europy Środkowej i Wschodniej budowały demokrację i wolny rynek. Nawet „reformy i otwarcie na świat” Deng Xiaopinga wydawały się przecierać drogę [Chinom] do otwarcia na demokrację. Bez względu na to, czy historia się „skończyła” czy nie, świat demokratyczny i kapitalistyczny wydawał się takim, do którego zapisać się chcieli wszyscy.
Wydawało się, przynajmniej na początku, że azjatycki kryzys finansowy umocni tę narrację. Dotknął on bowiem kraje uważane za przykład spektakularnego sukcesu, a zatem poniekąd dyskredytował „azjatycki sposób działania”.
Ale kiedy niektóre kraje, takie jak Malezja, odrzuciły kurację zaproponowaną przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i wyszły z kryzysu znacznie szybciej niż gospodarki stosujące lekarstwa zaaplikowane przez fundusz, w regionie coraz częściej zaczęto podawać w wątpliwość „zachodnią mądrość”. Okazało się, że zachodnie idee wcale nie zawsze wygrywają.
Dziesięć lat po ukazaniu się książki Mahbubaniego nastąpiła nieoczekiwana zmiana miejsc. Stany Zjednoczone i Europa pogrążyły się w kryzysie, które same wywowały; tak poważnym, że uderzył w większą część światowej gospodarki. Ku rozgoryczeniu rządów krajów azjatyckich, które zdecydowały się na bolesną terapię głównie dlatego, aby się na takie epizody uodpornić.
Wydaje się, że u podstaw kryzysu 2008 r. leżało nic innego, jak ideowy mętlik. Parafrazując noblowski wykład Friedricha von Hayeka: „doskonałość” modeli ekonomicznych, na podstawie których rządy i ekonomiści zwykli przewidywać przyszłość, okazała się tylko „pozorem”. Zachodnia myśl ekonomiczna okazała się być niczym król z baśni Andersena, który – chociaż może jeszcze nie do końca nagi – jest już w dużym stopniu rozebrany.
Prawdziwa kompromitacja Zachodu
Konsekwencje tej szarady były bardzo poważne: utracona dekada wzrostu i stagnacja, w czasie której zachodnie państwa zakumulowały potężne zadłużenie, a banki centralne nadwyrężały bilans, sięgając po eksperymenty, takie jak poluzowanie polityki pieniężnej (ang. quantitative easing). Jednocześnie nasiliły się takie zjawiska, jak nierówności ekonomiczne, wrażliwość systemowa oraz polaryzacja polityczna. Efekt? Azja zwątpiła już nie tylko w zachodnie idee, ale także w zachodnie przywództwo.
Rosnące przekonanie, że klęskę poniósł model wolnorynkowy oraz politycy głównego nurtu, którzy byli jego orędownikami, podsycało nastroje antyliberalne i przetarło drogę autokratycznym rządom na Węgrzech, w Polsce, Turcji i innych krajach. Nawet Ameryka – wzorzec zachodniej demokracji i kapitalizmu – popłynęła z nurtem zmian, czego egzemplifikacją było zwycięstwo Donalda Trumpa, który głosił protekcjonizm (zamiast wolnego rynku) i zaatakował – przynajmniej retorycznie – system kontroli i równowagi leżący u podstaw amerykańskiej demokracji.
Nic zatem dziwnego, że w Azji rośnie sceptycyzm względem zachodnich idei. W Chinach rząd pilnuje, aby w szkołach i na uniwersytetach więcej uwagi poświęcano myśli i filozofii chińskiej (to reforma, która wpisuje się w dążenia do umocnienia intelektualnego i politycznego mandatu rządzących). Inne kraje azjatyckie, jak Korea Południowa i Indie, również starają się promować własne tradycje intelektualne, które – nawet jeśli bezpośrednio nie rywalizują z ideami zachodnimi – to przynajmniej są równoprawnymi narzędziami analitycznymi pozwalającymi na zrozumienie świata.
Nie ma pomysłów
Warto zauważyć, że ani Fukuyama, ani podobni mu teoretycy demokracji nigdy nie byli ślepymi wyznawcami zachodnich wartości, za jakich wielu chciałoby ich uważać. Wręcz przeciwnie – Fukuyama przyznał, że w przypadku wielu krajów dominujący zachodni system liberalno-demokratyczny nie był ani nieunikniony, ani uniwersalny, tzn. sprawdzający się wszędzie i w każdych warunkach.
W swojej książce Ład polityczny i polityczny regres (ang. Political Order and Political Decay: From the Industrial Revolution to the Globalization of Democracy, 2014) Fukuyama poszedł jeszcze dalej, przyznając, że ostatnie doświadczenia Chin pokazują, że „w niektórych przypadkach rządy autorytarne mogą skuteczniej zerwać z przeszłością niż rządy demokratyczne”.
Jak podkreśla Robert Skidelsky z Warwick University, podstawowym problemem zachodniego myślenia o ekonomii jest jego intelektualna jałowość. Jest ona zjawiskiem nowym. Wielki kryzys lat 30. ubiegłego wieku, zauważa Skidelsky, zrodził keynesizm. Stagflacja (stagnacja + inflacja) lat 70. przyniosła monetaryzm Miltona Friedmana, który zrewolucjonizował podejście rządów do planowania. Ale teraz, choć od początku wielkiej recesji minęło już dobrych parę lat, w głównym nurcie zachodniej myśli ekonomicznej wciąż nie widać żadnych nowych, przełomowych idei.
Podczas gdy Zachód szamoce się, Azja kontynuuje marsz do przodu – w ciągu ostatnich 15 lat Chiny, Indie i kraje Azji Południowo-Wschodniej wypracowały 63 proc. wzrostu światowego PKB oraz ponad połowę nowej konsumpcji. Kraje, które Fareed Zakaria nazwał kiedyś „resztą”, są teraz na dobrej drodze, aby przegonić Zachód w produkcji przemysłowej, konsumpcji i oszczędności.
Skoro tak, to wzrostu gospodarczego Azji nie da się wyjaśnić jako „efektu wschodzących gospodarek szybko odrabiających dystans dzielący je od krajów rozwiniętych”.
Hamid Dabashi stawia tezę znacznie mocniejszą: kraje azjatyckie – po stuleciach imperialnej dominacji Zachodu – wreszcie zdają się funkcjonować zgodnie z własnymi ideami i wartościami. W książce z 2015 r. Can Non-Europeans Think? (Czy nie-Europejczycy umieją myśleć?) – tytuł nieprzypadkowo nawiązuje do Mahbubaniego – Dabashi twierdzi, że problem nigdy nie polegał na tym, że „reszta” nie miała własnych idei i wartości, ale raczej na tym, że były one marginalizowane i ignorowane.
Dabashi przypomina Orientalizm, słynną książkę Edwarda Saida, nieżyjącego już profesora Columbia University, która pokazuje, jak Zachód protekcjonalnie traktował Wschód – jako region mniej rozwiniętych, mniej racjonalnych i, co za tym idzie, gorszych społeczeństw. A ponieważ ich myślenie i osiągnięcia postrzegane były jako mniej wartościowe – mające zastosowanie najwyżej lokalnie, ale nie uniwersalnie – intelektualiści spoza Zachodu daremnie walczyli o szansę na równoprawną debatę ze swoimi zachodnimi kolegami.
Dopiero teraz znika onieśmielenie, jakie kiedyś mogli odczuwać myśliciele spoza Zachodu – wraz ze zdemaskowaniem wad zachodnich idei i modeli. Jeszcze bardziej autorytet Zachodu podkopują wojny z rzeczywistością, z faktami, ze zdrowym rozsądkiem i z nauką podejmowane przez Trumpa i jemu podobnych. Pozostaje tylko pytanie, czy uczeni spoza Zachodu będą w stanie wykorzystać tę szansę i rozszerzyć wpływy własnych idei i wartości.
Antychińskie fobie
Dla azjatyckich myślicieli podstawowym wyzwaniem będzie pokonanie zachodnich uprzedzeń. Anglojęzyczni wydawcy wciąż promują analizę globalnych problemów z perspektywy eurocentrycznej. Przykład? Istnieje wiele wartościowych książek o Chinach, zwłaszcza autorstwa chińskich uczonych – jak Yasheng Huang i Minxin Pei, którzy mieszkają i pracują na Zachodzie. Ale w publikacjach dominują prace powtarzające antychińskie fobie i przepowiadające rzekomo nadciągający kryzys lub upadek Chin.
Myśliciele spoza Zachodu często nie są nawet tłumaczeni na języki europejskie, chociaż zapoznanie się z Konfucjuszem, Mencjuszem czy Han Feizi na pewno pomogłoby Europejczykom i Amerykanom lepiej zrozumieć chińskich partnerów biznesowych i politycznych.
Zważywszy na deficyt prac z Dalekiego Wschodu w zachodnich planach wydawniczych, polemika z zachodnimi ideami dociera na Zachód dzięki anglojęzycznym publikacjom w Indiach.
Na przykład książka historyka Pankaja Mishry z 2012 r. From the Ruins of Empire (Na ruinach imperium) pokazuje, w jaki sposób XX-wieczni azjatyccy intelektualiści – np. Gandhi, Kang Youwei czy Muhammad Abduh – zostali zmuszeni do przeformułowania swoich tradycji – hinduskich, konfucjańskich i islamskich – pod presją zachodnich wartości.
Aby powiększyć zasięg azjatyckich idei i azjatyckiego punktu widzenia, myśliciele spoza Zachodu muszą, podając dobrze przemyślane i mocne argumenty, udowodnić ich znaczenie, oryginalność oraz uniwersalność. Mogą to zrobić w sposób opisany przez Mishrę, czyli sięgając po eurocentryczną perspektywę. Albo, przeciwnie, całkowicie ją odrzucić. Trzecia droga to próba połączenia recept zachodnich i wschodnich, żeby wypracować uniwersalną metodę analizy.
Niezależnie od tego, co wybiorą, azjatyckie idee, dotąd definiowane i znane z lokalnej perspektywy, będą musiały zostać objaśnione na nowo, w sposób zrozumiały dla laików. Co, niestety, łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Zrozumieć harmonię
Wyzwanie to doskonale pokazuje indyjski autor Rajiv Malhotra w wydanej w 2011 r. książce Being Different: An Indian Challenge to Western Universalism (Być innym: indyjskie wyzwanie dla zachodniego uniwersalizmu). Nikt nie ma wątpliwości, że Indie różnią się od Zachodu. Ale, jak zapewnia Malhotra, żeby w pełni zrozumieć i odczuć tę różnicę, potrzebne jest bezpośrednie wzajemne zaangażowanie (purva paksha), a także otwarcie na „harmonijne podejście do rozwoju społecznego i duchowego”, co jest możliwe dopiero po zrozumieniu i zaakceptowaniu koncepcji Dharmy obecnej w najważniejszych religiach Indii.
Dla chińskiego czytelnika nie będzie to trudne, ponieważ Dharma przypomina nieco koncepcję Tao znaną z tradycyjnej chińskiej filozofii. Ale świecki zachodni naukowiec może mieć problem ze zrozumieniem tej koncepcji, która wymyka się prostym, jasnym definicjom. A nawet jeśli zrozumie, to trudno mu będzie zaakceptować Dharmę lub Tao jako punkt wyjścia czy fundament do dalszych rozważań. Choćby dlatego, że żadna z tych koncepcji nie może być ani naukowo zbadana, ani empirycznie zweryfikowana.
Kolejnym wyzwaniem dla myślicieli spoza Zachodu będzie synteza ich idei – zwłaszcza intelektualnych cegiełek składających się na chiński cud gospodarczy – w pakiet mogący rywalizować z konsensusem waszyngtońskim, czyli zbiorem reguł stworzonych i promowanych przez Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i amerykański departament skarbu.
Bo teraz, chociaż miliony Chińczyków mogą się pochwalić zachodnim wykształceniem, nie istnieje żadna spójna lub przekonująca chińska analiza, która wyjaśniałaby przyczyny sukcesu gospodarczego tego kraju. A przy braku „konsensusu pekińskiego” zachodnim analitykom łatwo bagatelizować chińskie doświadczenia, uznając je za idiosynkratyczne i tym samym niemożliwe do szerszego zastosowania.
Różnorodność kluczem do sukcesu
Biorąc pod uwagę bariery koncepcyjne oraz naturalny opór przez nieznanym i niezrozumianym, przekonanie Zachodu, że „reszta” też ma coś do zaoferowania, nie będzie łatwe.
Jak na razie najskuteczniejszym sposobem na przebicie się azjatyckich idei i wartości wydają się być azjatyckie sukcesy gospodarcze i polityczne. Na przykład przyjęcie przez Indie jednolitego cyfrowego numeru tożsamości (zwanego Aadhaar) może w dużo większym stopniu wspierać likwidację barier społecznych i stworzenie szans dla wszystkich obywateli niż jakakolwiek publikacja akademicka.
Jednak w dłuższej perspektywie myśliciele spoza Zachodu będą musieli przetłumaczyć swoje idee na testowalne modele i teorie. Biorąc pod uwagę złożoność i wzajemne powiązania między istniejącymi systemami, jest prawdopodobne, że takiej pracy nie uda się wykonać jednej osobie pokroju Johna Maynarda Keynesa czy Miltona Friedmana. Będzie to raczej praca zespołowa oparta na dzieleniu się wiedzą. Pomocna może się tu okazać chińska tradycja tworzenia „encyklopedii” każdej dynastii.
W biznesie jest tak, że większa różnorodność prowadzi do większego sukcesu. Odmienne perspektywy, które wnoszą poszczególni gracze – a nawet pewien dyskomfort wywoływany przez te różnice – napędzają innowację. Kiedy świat stara się naprawić problemy zrodzone z zachodniego podejścia do wzrostu i rozwoju, czyli nierówności i społeczną frustrację, potrzebne są właśnie przełomowe rozwiązania czerpiące z różnorodności.
Zachód już powiedział to, co miał do powiedzenia. Teraz pora na „resztę”.
© Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org