Muzycy zespołu Coldplay zapowiedzieli, że nie pojadą w trasę promującą nową płytę Everyday Life. Powodem decyzji jest troska o stan klimatu, któremu biznes muzyczny szkodzi coraz bardziej. Naszą planetę niszczą jednak nie tylko wielkie koncerty organizowane na stadionach, ale nawet… muzyka, której słuchamy w chmurze
„Kolejny rok lub dwa poświęcimy na zaplanowanie, jak nasze trasy mogą być nie tylko zrównoważone, lecz także korzystne dla środowiska” – zadeklarował frontmen grupy Coldplay Chris Martin w wywiadzie dla BBC. Muzyk zapowiedział, że zespół zrezygnuje na jakiś czas z koncertowania. Odbędą się jedynie trzy zaplanowane już wcześniej koncerty w Jordanii i Wielkiej Brytanii. Dochód z biletów muzycy w dużej części przeznaczą na rzecz organizacji ekologicznych.
Bono na Marsa
To nie pierwszy raz, kiedy w dyskusji publicznej zwrócono uwagę na szkodliwość ogromnych koncertów gwiazd muzycznych. „Ekolodzy twierdzą, że zespół U2 podczas swojej trasy wyprodukuje tyle samo dwutlenku węgla, ile Bono i spółka wytworzyliby w czasie podróży na Marsa. Dlaczego więc po prostu nie wysłać ich na Marsa?” – pytał już w 2010 r. dziennik „Guardian”, odnosząc się do publikacji organizacji pozarządowej carbonfootprint.com.
Według niej muzycy musieliby zasadzić ponad 20 tys. drzew rocznie, by zniwelować ekologiczny koszt swoich tras. Oprawa koncertów grupy przed dziewięcioma laty była wyjątkowo spektakularna – z ważącą ponad 390 ton instalacją sceniczną. Zespół bronił się, twierdząc, że i tak robi dużo dla ochrony środowiska, transportując cały sprzęt drogą morską, a nie powietrzną.
O przynajmniej kilka kroków dalej idą grupa Radiohead i jej lider Thom Yorke, nagrywający i koncertujący również solowo. Brytyjski zespół – podobnie jak U2 – przewozi swój sprzęt między kontynentami na pokładzie statków, co pozwala na redukcję emisji CO2 o 97 proc. w porównaniu z transportem powietrznym. Radiohead jest także jedną z pierwszych grup muzycznych, które zaczęły oświetlać scenę za pomocą lamp LED-owych.
Grupa sama poprosiła naukowców Uniwersytetu w Oksfordzie o obliczenie śladu węglowego typowej dla nich trasy. Okazało się, że za lwią część emisji odpowiadają fani, którzy na miejsce koncertu docierają samochodami.
Zespół po każdym koncercie publikuje informację o bilansie ekologicznym każdego występu, rozliczając z niego również promotora. Ten ma zadbać m. in. o możliwość dojazdu na miejsce koncertu komunikacją zbiorową i nie dopuszczać do używania jednorazowego plastiku na stoiskach gastronomicznych.
Ekologiczną stawkę podbiła teraz grupa Coldplay, całkowicie rezygnując z trasy koncertowej.
Mniej plastiku, ale więcej emisji
Może się jednak okazać, że koncerty na żywo to tylko część problemu, jakim jest szkodliwość branży muzycznej dla środowiska. Bo nieekologiczne są także te koncerty, które urządzamy sobie sami albo w gronie znajomych, słuchając muzyki z płyt i platform streamingowych.
Zwrócili na to uwagę naukowcy z Uniwersytetu w Glasgow. W raporcie wskazują, że fani muzyki coraz bardziej przyczyniają się do ocieplenia klimatu, nawet pomimo odchodzenia branży muzycznej od plastiku. Z badań wynika, że jeszcze w 1977 r. w Stanach Zjednoczonych wyprodukowano 58 mln kg plastikowych nośników muzyki. Chodziło wtedy głównie o płyty winylowe, wykonywane z PVC, materiału wytwarzanego z ropy naftowej. W procesie jego produkcji do powietrza mogą przedostawać się lotne związki organiczne, takie jak benzen czy toluen. W 1988 r., gdy na topie były kasety, przemysł muzyczny w USA wyprodukował 58 mln kg plastiku. Rekord (61 mln kg) padł 12 lat później, czyli w czasie, gdy sprzedano rekordową liczbę płyt CD.
W 2016 r., w związku ze zmianami w funkcjonowaniu firm fonograficznych, biznes muzyczny wyprodukował już tylko 8 mln kg plastiku. Liczba ta mogłaby sugerować, że w ostatnich latach słuchanie muzyki poprzez serwisy takie jak Soundcloud, Tidal czy Spotify pomaga nieco ograniczać skutki ekologicznego kryzysu. Optymizm studzą jednak naukowcy z Uniwersytetu w Oslo. Prof. Kyle Devine twierdzi, że doskonałe wyniki firm zajmujących się streamingiem mogą być fatalną informacją dla klimatu. A to dlatego, że chmura, w której znajdują się dostępne dla słuchaczy utwory, to tak naprawdę tony sprzętu elektronicznego zużywające ogromne ilości energii. A ta przecież nadal w większości wytwarzana jest przy użyciu gazu i węgla.
Pała z ekologii
Naukowcy użyli specjalnej jednostki GHG (greenhouse gas equivalent), by porównać wpływ streamingu i produkcję fizycznych nośników. Według nich w 2000 r. wytwarzanie płyt CD przełożyło się na równowartość około 140 mln kg gazów cieplarnianych wypuszczonych w powietrze. Z kolei biznes streamingowy, jak wynika z wyliczeń, może odpowiadać za nawet 350 mln kg szkodliwych dla klimatu emisji – a są to wartości roczne ograniczone jedynie do terytorium USA.
Muzyczni potentaci mogliby zmniejszyć swój ślad węglowy poprzez korzystanie z odnawialnych źródeł energii. Sytuację monitoruje Greenpeace, który wydaje biuletyn „Click Clean”. Ostatni numer podsumowywał rok 2017 i można się z niego dowiedzieć, które z firm z Doliny Krzemowej już przeszły na czystą energię, a które pozostają w tyle. Na ostateczną ocenę w amerykańskiej szkolnej skali (od „A” do „F”) złożyły się także inne czynniki, takie jak działania platform na rzecz zaprzestania używania paliw kopalnych czy ekologiczna reputacja ich podwykonawców.
Na czele rywalizacji znajdują się obecnie Google i Apple. Zarówno Google Music, Apple Music, jak i wygaszany w tej chwili iTunes zasilane są w większości z odnawialnych źródeł energii. Popularny w Polsce Spotify zasłużył na ocenę „D” (odpowiednik polskiej trójki), a z kolei Soundcloud zapracował na najgorszą ocenę.
Taylor Swift zarabia za mało
W epoce streamingu sprzedaż muzyki nie przynosi już profitów porównywalnych z okresem największej popularności fizycznych nośników, marnie zarabiają nawet najbardziej znane nazwiska w branży. W proteście przeciwko niskim stawkom za odtworzenie utworu ze Spotify zniknęła na chwilę Taylor Swift. W 2014 r. muzycy mogli liczyć na wypłaty rzędu 0,006 do 0,0084 dolara za jedno odtworzenie ich utworu.
Do 2019 r. stawka poszła w górę, do poziomu 0,0437 dolara, ale to nie rozwiązało problemów. Nic dziwnego, że muzycy szansy na lepszy zarobek upatrują więc w coraz dłuższych trasach koncertowych. Temu procesowi towarzyszą także podwyżki cen biletów. Jeszcze w 2009 r. za najlepsze miejsca na koncercie Radiohead trzeba było zapłacić około 50 euro. Podczas ostatniej trasy zespołu najzagorzalsi fani musieli na bilet wydać nawet 85 euro, a to i tak nic w porównaniu z sumami, które za wstęp do najlepszych sektorów życzą sobie megagwiazdy popu.
By przyciągnąć rzesze fanów, muzycy i ich menadżerowie robią wszystko, żeby koncerty były widowiskami jak najbardziej atrakcyjnymi. Stąd pełne przepychu scenografie, onieśmielające rozmachem efekty specjalne i oślepiający blask reflektorów. Miesiące spędzone na nagrywaniu nowego krążka muszą się zwrócić w biletach z koncertów.
Dokładnie tak wyglądały jak dotąd występy zespołu Coldplay. Po ich decyzji o zawieszeniu tras promocyjnych, można pewnie mówić o dobrym chwycie marketingowym, ale nie zapominajmy, że Chris Martin i jego koledzy rezygnują w ten sposób z ogromnego dochodu, jaki zapewniają występy na żywo. Podczas ostatniego światowego tournée Coldplay zagrał aż 122 koncerty, zarabiając – według szacunków „Forbesa” – ponad 500 mln dolarów.
Zielony aktywizm zmieni biznes muzyczny?
Deklaracja Chrisa Martina może być dla wielu osób zaskoczeniem – ani grupa, ani jej frontman do tej pory nie kojarzyli się z aktywizmem na rzecz klimatu. Co innego Radiohead. Lider zespołu Thom Yorke przez lata wyrażał sympatię względem organizacji ekologicznych. Muzyk wspiera Greenpeace, a ostatnio także Extinction Rebellion – organizację odpowiedzialną za protesty i akcje nieposłuszeństwa obywatelskiego w Londynie. Grupa współpracuje również z Green Music Initiative – niemieckimi aktywistami, którzy doradzają muzykom w sprawie ograniczania śladu węglowego.
Według nich najbardziej szkodliwe dla środowiska są wielkie festiwale. Przyczynia się do tego m.in. używanie agregatów prądotwórczych zasilanych olejem napędowym. W Wielkiej Brytanii agencje koncertowe spalają rocznie 380 mln litrów diesla. Ekolodzy zalecają organizatorom przejście na ogniwa wodorowe i fotowoltaiczne.
Organizatorzy festiwali coraz częściej jednak wsłuchują się w głos naukowców i aktywistów. Wielu z nich chwali się sukcesami, takimi jak przejście na odnawialne źródła energii czy ograniczenie użycia plastiku w strefach gastronomicznych. Organizatorzy zachęcają też fanów muzyki do przejazdów transportem zbiorowym lub carpoolingu, a niektórzy zapewniają darmową komunikację miejską dla uczestników imprez.
W walkę z kryzysem klimatycznym włączają się także coraz większe nazwiska muzyki pop. Miley Cyrus zapowiedziała ostatnio, że ograniczy swój ślad węglowy… nie rodząc dziecka. Jej deklaracja spotkała się z mieszanymi reakcjami i sporą dyskusją w mediach społecznościowych.
Niektórzy wytykali byłej gwieździe Disneya, że bardziej przysłużyłaby się walce o klimat, ograniczając podróże samolotem lub lobbując za użyciem energii odnawialnej w biznesie muzycznym. Piosenkarce na pewno można jednak podziękować za głos w dyskusji o zmianach klimatu. A dyskutować trzeba, również w branży muzycznej – szczególnie że zarówno wielkie festiwale, jak i serwisy streamingowe cieszą się niesłabnącą popularnością.