Wzrost liczby mieszkańców najludniejszego kraju świata będzie trwał jeszcze przez jakieś 10 lat. Potem liczba Chińczyków zacznie spadać. A to kłopot dla gospodarki kraju, który chce być największą światową potęgą
Cud gospodarczy Państwa Środka polega na sprytnym połączeniu wolności gospodarczej z totalitarnym państwem sterowanym centralnie. Trwająca od lat 70. polityka pozwoliła osiągnąć niesłychany wzrost gospodarczy, głównie dzięki eksportowi tanich produktów zawdzięczających swoją cenę minimalnym kosztom pracy.
Przed niemal półwieczem, kiedy społeczeństwo chińskie było ekstremalnie biedne, wysoki przyrost naturalny był przez państwo uznawany za szkodliwy. Zaradzić temu miała polityka jednego dziecka, która ogranicza liczbę potomstwa w rodzinie.
Liczba nowo narodzonych dzieci zaczęła systematycznie spadać, co przyczyniło się do wzrostu gospodarczego.
Struktura wieku w kraju zmieniła się przez kilkadziesiąt lat nie do poznania. Chiny zaczęły odczuwać ten sam problem, co kraje zachodniego kapitalizmu – starzejące się społeczeństwo, w którym z czasem zacznie brakować rąk do pracy.
Ci Chińczycy, którzy się zdążyli wzbogacić, wcale nie marzą już o posiadaniu gromadki dzieci. Polityka jednego dziecka przestała obowiązywać w 2015 r., co zwiększyło liczbę narodzin, ale tylko chwilowo. Najnowsze statystyki pokazują, że w 2018 r. urodziło się o dwa miliony mniej Chińczyków niż rok wcześniej.
Przedstawiciele licznej klasy średniej sami wychowywali się jako jedynacy, więc taki model rodziny jest dla nich najbardziej naturalny. Co więcej, potomstwo to także większy wydatek. Dziś standardem jest już opieka medyczna czy edukacja, także na poziomie studiów wyższych. Wzrastają też ceny nieruchomości, co utrudnia zapewnienie odpowiedniego metrażu większym rodzinom. Na dodatek kobiety starające się o dzieci są gorzej traktowane przez pracodawców.
Konsekwencją polityki jednego dziecka jest nie tylko wizja społeczeństwa emerytów. Ponieważ tym jedynym dzieckiem najczęściej był chłopiec, to powstała przepaść między liczbą mężczyzn i kobiet. Panów jest o kilkadziesiąt milionów więcej, co skutecznie uniemożliwia im założenie rodziny.
Władze wprawdzie starają się po raz kolejny zamieszać w demografii, m.in. zniechęcając do rozwodów czy aborcji. Ale czy na tym się skończy? Jak przekonywał amerykański specjalista ds. Chin z Uniwersytetu Pensylwanii Jacques deLisle na łamach uczelnianego podcastu:
„To system, który kiedyś zmuszał do aborcji i sterylizacji, by utrzymać niski przyrost naturalny. Wprawdzie dziś władza jest w Chinach nieco bardziej łaskawa, ale ciągle widoczne są znaki dotkliwego autorytaryzmu. Dlatego ludzie boją się, do czego może dalej dojść”.
Państwo pod przewodnictwem Xi Jinpinga może być w pewnym momencie postawione pod ścianą. Ogromne aspiracje do bycia światowym liderem wymagają stabilizacji demograficznej. Bez niej Chiny mogą się zestarzeć, nim staną się bogate. Bo choć pod względem całościowego PKB muszą już tylko wyprzedzić USA, to licząc produkt krajowy na głowę mieszkańca, ciągle są bardzo nisko w rankingu, w okolicach 70. miejsca.
Relatywnie zbyt wysoka liczba emerytów może też pokrzyżować plany Pekinu, by wzrost gospodarczy wzmocnić konsumpcją wewnętrzną. Wprawdzie obecnie klasa średnia rośnie i konsumuje na potęgę, ale kiedy na utrzymaniu będzie miała także niepracujących dziadków i babcie, to zacznie rozważniej wydawać pieniądze.
Źródła: Japan Times, Wired, Knowledge@Wharton