Każdego tygodnia 2 mln ludzi umawia się na randki za pośrednictwem Tindera. Jeszcze jakiś czas temu jedną z tych osób była Joanna Jędrusik, bohaterka pierwszego odcinka nowej serii podcastów Audioplastykon, którą prowadzą dziennikarze Holistic.News
Po kilku latach korzystania z aplikacji Jędrusik postanowiła napisać książkę o swoich doświadczeniach. „W normalnym, tradycyjnym sposobie randkowania nie jesteśmy w stanie zafundować takiego nagromadzenia potencjalnych partnerów, nawet jeśli nie będziemy wychodzić z klubów. Pod tym względem Tinder jest dużo bardziej produktywny i daje może nie nieskończoną liczbę możliwości, ale na pewno sporą” – mówi autorka 50 twarzy Tindera w czasie rozmowy w redakcji „Krytyki Politycznej”.
Czy jest miłość na Tinderze?
Joanna Jędrusik przyznaje, że przygoda z największą na świecie aplikacją randkową zapewniła jej dużo nowych doświadczeń, trochę zabawy, trochę rozczarowań i kilka dobrych znajomości. „Niestety, było też przekonanie, że na Tinderze można znaleźć miłość. Przekonanie, które oczywiście nie jest w stu procentach nieprawdziwe, ale z dzisiejszej perspektywy uważam je za cholernie szkodliwe” – pisze w swoim reportażu.
Jej samej się nie udało, choć osobiście zna pary, które poznały się przez internet, jedna z nich ma dziecko. Znalezienie miłości na Tinderze nie jest rzadkością – zwłaszcza w XXI w. Badania opublikowane w tym roku przez naukowców z Uniwersytetu Stanforda i Uniwersytetu Stanu Nowy Meksyk wykazały, że prawie 40 proc. par heteroseksualnych w związkach zaczynało w świecie wirtualnym.
Ale rzeczywistość Tindera wcale nie jest taka kolorowa. Jędrusik przywołuje m.in. dane, z których wynika, że ponad 40 proc. aktywnych użytkowników aplikacji deklaruje bycie w formalnym lub nieformalnym związku. Zresztą niewierność to tylko jedna z chorób, które nękają społeczność Tindera.
Tinder w depresji
„Zaskakująca była dla mnie liczba problemów, o jakich mówili mężczyźni. Często te spotkania przypominały darmowe sesje terapeutyczne – ze mną jako terapeutką” – mówi autorka 50 twarzy Tindera. A w książce pisze wprost: „(…) Jesteśmy w trakcie globalnej katastrofy. Ludzie mają depresję, nerwice, problemy emocjonalne i nie umieją sobie z nimi poradzić. O alienacji, niszczeniu więzi społecznych, zagubieniu nawet nie wspominam, bo przecież wiadomo, w jakim poj*** świecie żyjemy”.
Nawet w kontekście samej tylko depresji statystyki są zatrważające – na całym świecie cierpi na nią 350 mln ludzi, w Polsce – 1,5 mln. Jędrusik przyznaje, że część swojego tinderowego życia spędziła, jednocześnie randkując i lecząc depresję po rozstaniu z mężem. Wielu mężczyzn, z którymi się spotkała, także zmagało się z tą chorobą. Część pomagała sobie narkotykami, niektórzy popadali w alkoholizm. Tinder był dla nich wszystkich sposobem na chwilową ucieczkę od smutku.
Autorka książki przyznaje, że zbytnia wylewność ledwo co poznanych mężczyzn stawiała ją w niezręcznej sytuacji. Z drugiej strony „Tinder to takie stendhalowskie zwierciadło przechadzające się po naszym gościńcu” – pisze. Stwierdzenie na pierwszy rzut oka przesadzone, ale w tinderowej rzeczywistości opisanej przez Jędrusik jak w soczewce skupiają się problemy współczesnego społeczeństwa.
Randkowanie za granicą
Jędrusik zapowiedziała, że już pracuje nad drugą częścią reportażu. Nowa książka będzie zbierała jej doświadczenia z kilkunastu miesięcy, gdy podróżowała i korzystała z Tindera w innych krajach. Aplikacji można bowiem także używać do celów turystycznych i poznawać nowe miejsca, mając innych tinderowiczów za towarzyszy. „To dużo ciekawsze niż zwiedzanie miasta z przewodnikiem” – zauważa Jędrusik. A spotkanie wcale nie musi kończyć się w łóżku, choć oczywiście może.
Na pytanie, która nacja najbardziej zaskoczyła ją swoimi randkowymi zwyczajami, wymienia m.in. Amerykanów. Mieszkańcy USA, których w Polsce uważa się stereotypowo za bardziej wyzwolonych, poza największymi miastami często dość konserwatywnie podchodzą do relacji damsko-męskich. „Tam całe randkowanie jest nadal bardzo obudowane rytuałem, którego my już się pozbyliśmy i który jest już dla nas wręcz śmieszny. Ale co kraj, to obyczaj” – podkreśla.