Nie wiadomo, co dokładnie stało się 8 sierpnia na poligonie w północnej Rosji oprócz tego, że doszło do eksplozji i skażenia radioaktywnego. Zachowanie władz nasuwa jednak pewne skojarzenia z katastrofą w Czarnobylu
EWA DRYJAŃSKA: Czy mieszkańcy Polski powinni obawiać się skutków wypadku koło Archangielska?
ANDRIEJ OŻAROWSKI*: Mam nadzieję, że Polska znajduje się dostatecznie daleko, ale bezpieczeństwa nie można zagwarantować, ponieważ nie ma oficjalnej informacji o uwolnieniu się substancji radioaktywnych. Wiemy tylko, że nastąpiła eksplozja rakiety na poligonie w Siewierodwińsku. Coś poszło nie tak. Były ofiary śmiertelne i nastąpiło uwolnienie substancji radioaktywnych do środowiska, które rozprzestrzeniły się przynajmniej na odległość 30 km, docierając do Siewierodwińska. Wiemy o tym dzięki automatycznemu systemowi powiadamiania.
Zawiedli jednak ludzie, którzy nie powiadomili rosyjskiego społeczeństwa o rozmiarach i składzie chmury radioaktywnej. Nie chodzi mi o poznanie tajemnic wojskowych, tylko o ujawnienie wpływu na środowisko, który, zgodnie z rosyjskim prawem, nie może zostać utajniony. Bez tej wiedzy nie jesteśmy w stanie zastosować środków zapobiegawczych wobec ludzi, którzy tam mieszkają. Nie wiemy, czy nadal można doić krowy, pozyskiwać glony i łowić ryby z Morza Białego. To bardzo poważne kwestie zdrowotne.
Powtarza się sytuacja z Czarnobyla, gdy było jednodniowe opóźnienie w informowaniu ludzi i ewakuacji. Ujawnione w ostatnich dniach informacje o radioaktywnym jodzie wskazują, że był to wypadek z udziałem reaktora w okręcie podwodnym.
Czyli możemy w takim razie powiedzieć, że wypadek jest tuszowany?
Dokładnie tak. Jest to łamanie rosyjskiego prawa. Niestety, wojsko uważa, że stoi ponad prawem ze względu na „kwestie bezpieczeństwa narodowego”. Rosatom (Rosyjska Państwowa Korporacja Energii Jądrowej – red.) również jest mistrzem tuszowania. Wystarczy przytoczyć choćby incydent z wykryciem rutenu (rzadki pierwiastek chemiczny – red.).
Wszystko wskazywało na to, że pochodzi z zakładów atomowych Majak, jednak Rosatom do tej pory tego nie potwierdza, a przecież nie ma innego wyjaśnienia obecności tak dużej ilości radioaktywnego rutenu w środowisku. Niestety, to jest „tradycja” rosyjskiej armii i przemysłu jądrowego. Prawa obywatelskie nie są szczególnie szanowane przez przemysł jądrowy.
Promotorzy przemysłu jądrowego protestują przeciwko łączeniu energetyki jądrowej i broni atomowej. Czy rzeczywiście łączenie tych dwóch rzeczy jest nadużyciem?
Jest to dla mnie bardzo dziwne podejście. W Rosji Rosatom odpowiada zarówno za instalacje cywilne, jak i wojskowe. W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z wydobyciem i wzbogacaniem uranu. Do pozyskiwania plutonu i uranu można wykorzystać zużyte paliwo jądrowe, czyli odpady z elektrowni atomowych. To jak dwugłowy potwór. Głowy są różne, ale ciało jedno.
W wielu innych krajach jest podobnie. W Indiach przez długi czas elektrownie jądrowe podlegały ministerstwu obrony. Wymyślona przez prezydenta USA Dwighta Eisenhowera koncepcja „Atom dla pokoju” to w rzeczywistości mydlenie oczu. Są kraje wykorzystujące energetykę jądrową, które nie mają broni atomowej, ale jednak dzięki energetyce szybko mogłyby wejść w jej posiadanie.
Na przykład Japonia w ciągu kilku miesięcy może zbudować własną bombę. Eisenhower był dobrym propagandzistą. Wiele krajów wierzyło w świetlaną przyszłość atomową. Nie chcę krytykować tamtych czasów, ale teraz widać, że były to fałszywe obietnice. Tylko odnawialne źródła energii, przy wszystkich ich wadach, mogą stanowić odpowiedź na współczesne wyzwania i być rozwiązaniem dla biednych krajów. W końcu słońce jest wszędzie.
OZE to źródła rozproszone, więc nie cieszą się popularnością w takim kraju jak Rosja. Tam, gdzie mogą się rozwijać OZE, obywatele stają się niezależni energetycznie, dlatego mój kraj tworzy bariery dla rozwoju tej energetyki. Na przykład ostatnio prezydent Putin powiedział, że wiatraki stanowią zagrożenie dla dżdżownic.
Czy to znaczy, że powtarza się sytuacja z Czarnobyla?
Porównanie z Czarnobylem jest jak najbardziej uprawnione, choć tam był to tzw. pokojowy atom. Ale dla środowiska nie ma znaczenia, czy wypadek miał miejsce w wyniku awarii instalacji cywilnych, czy wojskowych.
Jeden z polskich dziennikarzy po obejrzeniu głośnego serialu stwierdził, że nie powinniśmy obawiać się Czarnobyla, a Bełchatowa – największej elektrowni węglowej w Polsce. Jak skomentowałbyś te słowa?
Całkowicie zgadzam się z tym, że przemysł węglowy jest równie szkodliwy, co jądrowy. Ale nie powinniśmy wybierać między dżumą a cholerą. To fałszywy wybór. Niemcy dają dobry przykład tego, jak odejść od atomu, jak zaplanować odejście od węgla i jak korzystać z naturalnych zasobów odnawialnych. Wiatr i słońce są wszędzie. Wystarczy, że zrobimy kopiuj – wklej doświadczeń innych. To już nie tylko teoria, w przeciwieństwie do obiecywanych od 60 lat reaktorów termojądrowych, czyli projektów, w które przez cały czas ładuje się pieniądze.
Mój kraj jest w ogonie, jeśli chodzi o udział odnawialnych źródeł w miksie energetycznym. A technologia znacznie się zmieniła od czasów Czarnobyla. OZE są tańsze niż jakiekolwiek inne źródła. Obecnie są to 3–4 eurocenty za 1 kWh, co kiedyś było nie do pomyślenia.
Czy historia Czarnobyla dobiegła już końca?
Czarnobyl nie zniknął, a Ukraina, Białoruś i niewielkie obszary Rosji nadal odczuwają dotkliwe skutki tej katastrofy. Zgodnie z aktualnymi standardami duże tereny ciągle nie nadają się do zamieszkania. Na terenie Białorusi znajdują się miejscowości, które decyzją rządową nie nadają się do zamieszkania, a są oddalone od reaktora o 200 km. To olbrzymi problem, i to na zawsze.
Polska na szczęście nie została poważnie dotknięta, ale są badania epidemiologiczne wskazujące, że nawet „małe dawki”, na które została narażona ludność w Polsce, skutkowały zwiększeniem liczby poronień i chorób, takich jak zaburzenia pracy tarczycy. Nawet te „małe dawki”, które podane zostaną dużej grupie ludzi, mają poważne skutki epidemiologiczne.
Do tego bardzo trudno jest udowodnić w konkretnym przypadku, że dana choroba jest skutkiem takiej dawki, ale problem wykazuje statystyka. Jeśli 60 mln ludzi zostanie narażonych na skażenie radioaktywne, to tysiące, jeśli nie setki tysięcy ludzi będzie miało z tego powodu problemy zdrowotne. Nauka nie pozostawia tutaj wątpliwości.
Wracając do obecnej sytuacji – substancje radioaktywne, które zostały uwolnione do środowiska podczas wypadku w Archangielsku, będą zabijać ludzi. Nie natychmiast, ale w ciągu 5–10 lat. Studia epidemiologiczne to potwierdzają. Podsumowując – energetyka jądrowa nadal stanowi zagrożenie, a mamy do dyspozycji tańsze rozwiązania. Dlatego dziwi mnie, że Polska cały czas mówi o programie jądrowym. Nie jestem upoważniony, żeby dawać rady, ale, moim zdaniem, wasz kraj powinien wziąć przykład z Litwy. Zastanowić się, dlaczego ten kraj zrezygnował z budowy nowej elektrowni atomowej.
Dlaczego?
Litwa, w przeciwieństwie do Polski, ma doświadczenie w energetyce jądrowej i wykwalifikowane kadry. Pojawił się japoński wykonawca, który mógł zbudować nowy reaktor, koncern Hitachi. Wtedy stwierdzono, że konieczna jest decyzja społeczeństwa, które powiedziało „nie”.
Skoro konsekwencje dla kraju będą się rozciągać na setki tysięcy lat, to taka decyzja nie może być podejmowana za zamkniętymi drzwiami przez polityków czy naukowców jądrowych. To obywatele powinni zdecydować. Gdy wybuchł reaktor, to nie naukowcy ponieśli najdotkliwsze konsekwencje, tylko zwykli mieszkańcy kraju.
Zgodnie z zasadami demokracji kwestie tak kontrowersyjne powinny być rozstrzygane na drodze ogólnonarodowego referendum. Niektórzy uważają, że atom jest dobry, inni, że jest nieakceptowalny. Jako osoba z odpowiednim wykształceniem potrafię udowodnić, dlaczego atom jest złym rozwiązaniem, ale z kolei inżynier jądrowy, będący zwolennikiem tej technologii, będzie udowadniał coś przeciwnego. Jak więc zdecydować? Poprzez demokratyczny proces podejmowania decyzji z debatą, która obnaża, co jest propagandą, a co jest faktem.
Elektrownia jądrowa jest o wiele bardziej skomplikowanym tworem niż samochód. A kupując samochód, nie zaufasz olśniewającym reklamom mówiącym, że dane auto jest najlepsze na świecie. Radzisz się znajomych. To samo powinna zrobić Polska, korzystając z doświadczeń atomowych sąsiadów. Oni wszyscy powiedzą, jak nieekonomiczne i problematyczne jest zarządzanie odpadami jądrowymi. Koszty liczone są w miliardach euro. Lobby jądrowe za wszelką cenę stara się uniknąć referendum, wiedząc, że ten przemysł umiera. Przewiduje to nawet Międzynarodowa Agencja Energetyki Jądrowej, która zajmuje się promocją atomu. Pytanie, czy Polska chce stać się ostatnim krajem na świecie, który zdecyduje się na wprowadzenie energetyki jądrowej.
W odniesieniu do Czarnobyla pojawia się argument, że reaktor wykorzystywał starą radziecką technologię, a nowe reaktory zachodnie nie mogą ulec awarii, a w razie wypadku nie byłoby tuszowania informacji tak jak w komunistycznym ZSRR.
Nie chciałbym widzieć kolejnej katastrofy jądrowej w Europie. To mój cel jako ekologa. Niemcy odrobiły pracę domową. Wygaszają reaktory jeden po drugim. Po 2022 r. nie będzie zagrożenia atomowego z niemieckiego terytorium. „Nie” atomowi powiedziały już Włochy, Austria i Litwa. Belgia również planuje wygaszenie elektrowni. Nie będzie tam nowych reaktorów. Kraje takie jak Francja, Finlandia czy Szwecja nadal planują ich eksploatację.
Naprawdę jest to gra w rosyjską ruletkę. Być może nie będzie żadnej eksplozji, ale jeśli do niej dojdzie, to wątpię, by którykolwiek kraj był na nią gotowy. Wystarczy popatrzeć na Fukushimę i na zachowanie tak rozwiniętego i zaawansowanego organizacyjnie kraju jak Japonia, która posiada reaktory wybudowane przez Amerykanów i Hitachi. System szybkiego reagowania i ochrony obywateli nie zadziałał.
Rozmawiałem z Katsutaką Idogawą, ówczesnym burmistrzem miejscowości Futaba niedaleko Fukushimy. Mówił, że o katastrofie jądrowej dowiedział się z telewizji. Linie telefoniczne nie działały, ale nie wysłano nikogo, kto by go powiadomił i ostrzegł ludność, żeby pozostała w domach. Nie byłbym zaskoczony, gdyby ten scenariusz powtórzył się w dowolnym kraju, który wcześniej wymieniłem. Na przykład w Belgii tabletki z jodem dystrybuowane są jedynie w promieniu 20 km od elektrowni. Jeśli opad dotrze do twojego miasta, to musisz sama je kupić w aptece, a przecież przede wszystkim nie powinnaś wychodzić z domu.
Technologia nie poszła do przodu?
Badam technologię jądrową od dawna i jestem w tej kwestii sceptyczny. To, że reaktory są nowe, nie oznacza, że są lepsze. Ponownie porównajmy je do przemysłu samochodowego – było już wiele przypadków, gdy uznane marki wycofywały nowe modele z powodu usterek drzwi bądź hamulców. Inżynierowie nie są bogami. Mogą się mylić i mylą się. Jeśli pomyli się inżynier pracujący w przemyśle samochodowym, firma może wycofać wadliwe egzemplarze, ale jeśli pomyli się inżynier jądrowy i w reaktorze znajdzie się usterka, to nie można go już wycofać.
A jak się dowiemy o usterce? Z powodu incydentu jądrowego. Przemysł atomowy mówi, że scenariusz z Czarnobyla nie może się powtórzyć – OK, ale jest bardzo wiele innych reaktorów i scenariuszy, które mogą doprowadzić do awarii. Znacznie łatwiej jest wybudować elektrownię jądrową, niż przewidzieć wszystkie możliwe zagrożenia.
Energetyka atomowa jest poza kontrolą. Przywołam sytuację z serialu. W jednej ze scen inżynier pyta, czy możliwe jest, by doszło do wybuchu reaktora. „Nie, to niemożliwe” – pada odpowiedź. Z taką samą sytuacją mamy do czynienia teraz. To samo mówią promotorzy reaktorów EPR (Europejski Reaktor Ciśnieniowy). Nie chcą brać pod uwagę możliwego scenariusza „niepożądanego”.
Prawdopodobieństwo jest oczywiście niskie, ale konsekwencje i stawka bardzo wysokie. Ryzyko to nie tylko prawdopodobieństwo, ale prawdopodobieństwo pomnożone przez straty, a w tym wypadku straty rozciągają się w czasie i na znaczne odległości. Na przykład może być potrzeba ewakuacji ludzi w promieniu 200 km na setki lat. Żaden inny przemysł nie ma tak śmiercionośnych skutków – nawet węglowy.
Jak to się stało, że ty – inżynier jądrowy – stałeś się aktywistą? Większość ludzi po takich studiach znajduje zatrudnienie w przemyśle i promuje tę technologię.
Zmotywowała mnie wiedza. Gdy miała miejsce katastrofa w Czarnobylu, byłem na trzecim roku studiów. Nie wstrząsnęło to mną. Myślałem o tym jak o katastrofie naturalnej, a nie jak o awarii będącej skutkiem działań człowieka. Studenci, którzy byli rok wyżej, zostali wysłani w teren, by mierzyć promieniowanie, bo byli w stanie posługiwać się sprzętem i dozymetrami. Pokazano to w serialu. Gdy wrócili, wielu z nich zachorowało. To również specjalnie mnie nie poruszyło. Byłem zajęty innymi sprawami.
Ale wtedy spotkałem ekologów, który zaczęli mówić mi „dziwne” rzeczy. Mówili, że energetyka jądrowa nie jest ani dobra, ani tania. Twierdzili, że Rosja mogłaby wyłączyć wszystkie elektrownie atomowe, a wtedy mielibyśmy tani prąd. To było dla mnie dziwne. Zacząłem zbierać informacje i czytać. Im więcej wiem, tym bardziej jestem przekonany, że to nie jest tylko katastrofa ekologiczna, ale też ekonomiczna.
Rosatom otrzymuje pokaźne subsydia od państwa. Bez nich przemysł by nie przetrwał. Później przeczytałem książkę Swietłany Aleksiejewicz Czarnobylska modlitwa, za którą dostała Nobla. Historie w niej zawarte też zostały ukazane w serialu. Byłem zszokowany. Tak stałem się ekspertem-ochotnikiem rosyjskich organizacji pozarządowych.
*Andriej Ożarowski – rosyjski fizyk jądrowy i aktywista antyatomowy, ekspert norweskiej Fundacji Bellona zajmującej się ochroną środowiska. Obecnie jest zaangażowany w protest mieszkańców Moskwy przeciwko budowie drogi szybkiego ruchu na skażonych terenach wokół zakładów przemysłowych przy parku Kolomenskoye.