Ten problem istniał zawsze. W końcu zakaz kulturowego, pozaprawnego zbiorowego karania zapisano nawet w niemieckiej konstytucji. Jednak dzięki powszechności internetu bojkot nabrał nowego, globalnego wymiaru. Dotąd ograniczenie debaty publicznej było domeną represyjnej władzy. Teraz wzięło się za nią społeczeństwo, wykorzystując media społecznościowe.
Unieważnienie może dotknąć każdego, dlatego w interesie wszystkich uczestników życia publicznego jest uważna obserwacja i przeciwdziałanie temu zjawisku. Zjawisku, które na początku miało służyć produktywniejszej dyskusji o wartościach. Czy „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza to dzieło, które należy pominąć i zapomnieć, bo utrwala rasistowskie stereotypy? Jasne, że można o tym rozmawiać, jednak w cywilizacji Zachodu usuwanie książek źle się kojarzy. Europejska kultura rozwijała się dzięki poznawaniu i krytycznej analizie powstałych wcześniej utworów.
Pewnie wewnętrznie zgodzimy się, że aktor skazany za molestowanie seksualne, został usunięty z obsady swojego nowego filmu, choć to też klasyczne cancelowanie. Problem nawarstwia się, gdy ludzie atakują się nawzajem internetową amunicją nie za czyny sprzeczne z prawem, a za poglądy.
Przeczytaj również: Moralność: czego możemy nauczyć się od… dzieci
Wygumkować za karę
Pojęcie „kultura unieważniania” spopularyzował były prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Poświęcił mu całe przemówienie, twierdząc, że jest to sposób amerykańskiej lewicy na usuwanie z dyskursu publicznego niewygodnych postaw, wypowiedzi i pojęć, a także osób. Jeszcze przed Trumpem siły zjawiska doświadczył skompromitowany komik Bill Cosby, który został „unieważniony” na Twitterze.
Publicystka Clementine Morrigan, twierdzi, że:
cancel culture, to kolektywne, on-linowe wymierzenie kary osobom, których wypowiedzi są obraźliwe, bądź problematyczne.
Kanadyjski badacz, profesor uniwersytetu w Quebecu Hervé Saint-Louis opisuje unieważnienie jako:
formę publicznego, zbiorowego ukarania jednostki w sposób niosący konsekwencje dla całego życia tej osoby, zarówno w kontekście zawodowym, jak i prywatnym. Kara nie ma dotyczyć jednego wydarzenia, czy pojedynczej sfery, ale wpłynąć ma na całe życie ofiary, zmieniając je w sposób trwały i w zasadzie nieodwracalny.
Oczywiście można twierdzić, że niekorzystny, uderzający w nas hasztag to nic wielkiego, ale wyobraźmy sobie osoby, które funkcjonują dzięki medialnej rozpoznawalności. Na obecności w mediach budują społeczną i zawodową pozycję i nagle są totalnie wyśmiewani, wyszydzani, atakowani lub pomijani.
Znana chyba wszystkim J.K. Rowling po swoich kąśliwych, ironicznych uwagach pod adresem środowiska osób transpłciowych stała się „popularną pisarzyną”, a wcześniej była „poczytną pisarką i autorką bestsellerowych powieści”.
Lewicowy działacz środowiskowy Michael Shellenberger kilka dni po premierze swojej książki został dosłownie „zaorany” przez ekologów, bo nie tylko ujawnił się jako zwolennik energetyki jądrowej, ale też wypowiedział się przeciwko wizji klimatycznej zagłady.
Jasne, że dawniej też zdarzały się głośne przykłady ostracyzmu środowiskowego czy towarzyskiego. Jednak obiekt takiego wykluczenia musiał mieć na koncie naprawdę duże przewiny: karygodny błąd zawodowy, profesjonalne oszustwo, ostentacyjne złamanie kodeksu środowiskowego czy towarzyskiego. Dziś linczu dokonują ludzie przewrażliwieni, a ofiary unieważnienia bynajmniej nie głoszą poglądów rasistowskich, ani nie zachęcają do przestępstw.
No i o ile dotąd wykluczenie ze społeczności było ograniczone terytorialnie i czasowo, o tyle teraz ofiara unieważniania w sieci jest naznaczona globalnie i być może na zawsze. Dziś nośnikiem siły i władzy są nie tylko struktury administracyjno-państwowe z ich aparatem przymusu, ale też płynna informacyjna i kulturowa soft power. Nie znaczy to oczywiście, że ataki internetowej społeczności nie mogą być zakulisowo prowokowane lub inspirowane przez władze, środowiska polityczne itp.
Każdemu może się przytrafić
Myślicie może, że skoro nie jesteście celebrytami, nie jesteście nawet nadmiernie aktywni w sieci, ten problem was nie dotknie? Nic bardziej mylnego… Wyobraźcie sobie, że chcecie przygarnąć w internecie psa lub kota. Zwykła rzecz. Wchodzicie na stronę, wybieracie zwierzę i wysyłacie wiadomość. Albo wrzucacie ogłoszenie na Facebooku. Niestety, wasz wpis się nie spodobał. Zaczyna się internetowa burza, w której odpowiadacie na coraz bardziej natarczywe pytania, potem zaczepki, aż wreszcie zniecierpliwieni „odpyskujecie” coś nieprzyjemnie. Wyłączacie się, ale na tym nie koniec. Następnego dnia okazuje się, że wasze social media, a może i media waszych nieletnich dzieci są zasypane obraźliwymi komentarzami. Komunikatory i numer telefonu macie pełne wulgarnych wiadomości. Konto na Facebooku zgłoszono i zablokowano na prośbę społeczności.
Nikt z licznych piszących nie zadaje sobie trudu weryfikacji prawdy, na podstawie samych odczuć obcych ludzi jesteście odsądzani od czci i wiary… Znajomi waszych dzieci, wasi koledzy z pracy czytają, jakimi musicie być potworami, skoro macie takie, a nie inne zdanie. Piszą to osoby, których nigdy nie spotkaliście. W końcu blokujecie lub zamykacie konta w mediach społecznościowych, choć były przydatne. Niby wraca spokój, ale ludzie z waszego środowiska jeszcze długo patrzą na was dziwnie…
Cancelowanie w rękach użytkowników mediów społecznościowych stało się skutecznym narzędziem do usuwania niewygodnych ludzi i dzieł z przestrzeni publicznej. Stosujący je nie walczą przez polemikę czy krytykę z uznanymi przez siebie za złe zachowaniami i poglądami, ale bezpośrednio z ludźmi, którzy w ich mniemaniu je uosabiają.
Także w Polsce…
W unieważnianiu wcale nie są najgorsze „intelektualne szpagaty”, gdy próbuje się oderwać daną osobę od ducha czasów, w których żyła. Uniwersytet w Edynburgu przymierzał się do cancelowania filozofa Davida Hume’a za jego stosunek do niewolnictwa. Najgorsze w tym zjawisku jest, że niszczenie za konkretny pogląd czy wypowiedź może dotyczyć całego życia realnego, współczesnego człowieka i blokować mu szansę rozwoju w dziedzinie, której jego wypowiedź kompletnie nie dotyczyła.
Czy nie jest przykładem totalitarnego działania to, co spotkało młodego biologa Łukasza Sakowskiego? Jako niepełnoletni chłopak, bez konsultacji lekarskiej przeszedł procedurę korekty płci środkami farmakologicznymi, zmienił też płeć sądownie, a potem… zdecydował się z tego wycofać. Przestał brać leki hormonalne, odwołał operację i w dokumentach znowu został mężczyzną. Cofnął więc swoją tranzycję.
Środowisko osób transseksualnych naciskało go, by nie upubliczniał swojej historii i najlepiej wyemigrował z Polski, bo jego przykład zaszkodzi sprawie korekty płci w naszym kraju.
Historia Sakowskiego jest rzeczywiście kuriozalna i może być mocnym elementem dyskusji o tym, czy nie zakazać korekty płci przed osiągnięciem pełnoletności. Jednak młodemu biologowi przydarzył się też szantaż. Miał siedzieć cicho, bo wszyscy dowiedzą się, że jest gejem. Gdy sam się do tego publicznie przyznał, uderzono w niego inaczej.
Odwołano publikację zamówionego i przeprowadzonego z Sakowskim wywiadu poświęconego… żywności ekologicznej. Argumentem redakcji ogólnopolskiego czasopisma było, że rozmówca krytykuje korektę płci. Młody biolog twierdzi, że w ciągu kilkunastu miesięcy doświadczył kilkudziesięciu takich sytuacji.
Tak działa cancel culture w praktyce. Tak każdemu można zniszczyć karierę. Traci jednak nie tylko ofiara, ale może przede wszystkim – społeczeństwo. Rozwój odbywa się przez dyskusję i nieustanne weryfikowanie własnych przekonań. Jeżeli stale izolujemy się od odległych nam światopoglądów, istnieje ryzyko, że nasz rozwój będzie ograniczony. Czy naprawdę chcemy społeczeństwa przewrażliwionych ludzi zamkniętych w swych „bańkach”, dla których najbardziej zasadnicze kryterium odniesienia to ich własne emocje?
Źródła:
Marek Krajewski, Cancel culture: unieważniając unieważnianie, w: Przegląd Socjologiczny, nr 1/2022
Alan Dershowitz „Cancel Culture: The Latest Attack on Free Speech and Due Process”, 2020
Dan Kovalik „Cancel this book”, 2021
Może cię również zainteresować: