Kontrowersyjna księżniczka, kandydaci stylizujący się na gwiazdy filmowe albo masowo zmieniający imiona – to obraz pierwszej od 2014 r. tajlandzkiej kampanii wyborczej
Na 24 marca w Tajlandii zaplanowano wielokrotnie przekładane wybory parlamentarne. 70-milionowym krajem od wielu lat wstrząsają fale protestów. Thaksin Shinawatra, wieloletni populistyczny premier kraju, i jego siostra Yingluck, która zastąpiła go na stanowisku, zostali skazani m.in. za korupcję i uciekli z kraju. W 2014 r., w obliczu coraz większej polaryzacji społeczeństwa, władzę w drodze zamachu stanu przejęło wojsko. Puczystów poparł król.
W grudniu 2018 r. armia zniosła zakaz działalności politycznej. Restrykcje zaczęto łagodzić już we wrześniu, zezwalając na organizowanie się partii. Wyczekiwana od dawna kampania wyborcza obfituje w niespodzianki i nietypowe zachowania polityków. Przy bardzo rygorystycznym prawie wyborczym, określającym, jakiego przekazu mogą używać, walka o głosy zmusza do użycia wyobraźni.
Niektórzy kandydaci zdecydowali się np. zmienić imiona na te należące do byłych premierów – rodzeństwa Shinawatra – którzy ciągle cieszą się w kraju niemałą popularnością. Populistyczny ruch polityczny Phuea Thai wspierający byłego szefa rządu, który cieszy się dużym poparciem zwłaszcza na wsi, jest jedną z najważniejszych sił politycznych w kraju. Można również usłyszeć, że Thaksin Shinawatra wcale nie przestał interesować się tajską polityką.
Dziesięciu kandydatów zmieniło więc imię na Thaksin, a pięć kandydatek – na Yingluck. „Uważamy, że mają do tego prawo, nie jest to działanie nielegalne czy sprzeczne z zasadami wyborczymi” – oświadczyła w rozmowie z dziennikiem „The Guardian” Ketpreeya Kaewsanmuang, rzeczniczka Phuea Thai.
Jeden nowy Thaksin, wcześniej znany jako Jiraroj Kiratisakvorakul, powiedział „The Bangkok Post”, że podjął taką decyzję, bo chce zostać zapamiętany przez wyborców, a restrykcyjne prawo wyborcze utrudnia to zadanie.
Kreatywność nie przestaje zaskakiwać. Jedna z partii, Thai Local Power, zaprezentowała swoich kandydatów na plakatach wyborczych jako filmowych superbohaterów. Opinie potencjalnych wyborców w internecie są podzielone: niektórzy uważają pomysł za infantylny, inni doceniają kreatywność. Paul Chambers, wykładowca na Tajlandzkim Uniwersytecie Naresuan, skomentował dla „The Guardian”, że to decyzja, która zrodziła się z „desperacji” w obliczu rywalizacji ze 108 zarejestrowanymi partiami politycznymi.
Skandalem okazało się ogłoszenie kandydatury tajskiej księżniczki, która zdecydowała się wziąć udział w wyborach z ramienia niewielkiej partii Thai Raksa Chart, lojalnej wobec byłego premiera.
Tajlandia jest monarchią konstytucyjną. Ubolratana Rajakanya Sirivadhana Barnavadi to starsza siostra urzędującego króla, która w latach 70. zrzekła się tytułów, gdy wyszła za mąż za Amerykanina i przeprowadziła się do USA. Jednak po rozwodzie w 1998 r. wróciła do Tajlandii, gdzie uczestniczy w życiu publicznym, udziela się charytatywnie i medialnie. Marzenia księżniczki o politycznej karierze zostały szybko rozwiane przez brata, który w telewizyjnym wystąpieniu powiedział, że zaangażowanie członka rodziny królewskiej w politykę jest sprzeczne z tradycją, obyczajami i kulturą kraju. Dzień później partia wykreśliła księżniczkę z listy wyborczej, obiecując lojalność królowi.
Zdaniem analityków w nadchodzących wyborach główne starcie odbędzie się pomiędzy populistycznym Phuea Thai, związanym z byłym premierem, a dworsko-wojskowym establishmentem.
Źródła: Reuters, The Guardian, Bangkok Post