Alicja Pacewicz, znana ekspertka od konieczności zmian we współczesnej szkole, na pytanie o stan naszej oświaty odpowiedziała, że to nie edukacja a catering, a szkoła powinna być miejscem, w którym się żyje, a nie tylko pochłania kawałki podręczników i zapisuje odpowiedzi, które przepuszczają do kolejnej fabryki świadectw. Tymczasem dziś, jak od ponad stu lat, szkoła dzieli świat na obszary wiedzy oderwanej od rzeczywistości. Na pierwszej lekcji — ruch drgający na fizyce, potem cechy rolnictwa Danii i Węgier, na trzeciej — morfologia i tryb życia parzydełkowców, dalej katecheza o kształtowaniu w sobie prawidłowego sumienia i wreszcie wojny punickie.
Zabójcza powtarzalność
Innej specjalistce od potrzeby zmian w edukacji, Małgorzacie Taraszkiewicz, współczesna szkoła kojarzy się z komodą i potrzebą szybkiego przeskakiwania z jednej szuflady do drugiej – najpierw matematyka, po 45 minutach rysunki, potem szybko język ojczysty, następnie historia, wychowanie fizyczne i na koniec chemia… albo inaczej, ale zawsze w pośpiechu, bez czasu na pogłębioną refleksję, bez szacunku dla uczących się i w gruncie rzeczy — bez sensu.
Kiedy zastanowimy się, jak wyglądały szkoły w drugiej połowie XIX wieku, widzimy przede wszystkim:
- dominującą rolę nauczyciela potwierdzoną ciągłym skupieniem się uczniów na myśleniu o tym, jakiej odpowiedzi ten od nich oczekuje,
- „podający” system nauczania, nastawiony na prezentację i zapamiętywaniu faktów, a nie na próbę ich zrozumienia, przetwarzania czy proponowania związanych z nimi pytań,
- kluczowe znaczenie treści oraz programów nauczania, potwierdzone oczekiwaniem umiejętności reprodukcji słów nauczyciela i treści podręcznika,
- oczekiwanie indywidualnej odpowiedzialności uczniów za wyniki uczenia się,
- unikanie działań zespołowych.
Tak było. I w znacznym zakresie tak jest w dalszym ciągu.
Instynkt zmiany
Manfred Spitzer, niemiecki psychiatra i neurobiolog, w książce „Jak uczy się mózg” z 2002 roku napisał: „Uczniowie nie są głupi, nauczyciele nie są leniwi, a nasze szkoły nie są do niczego. Ale od jakiegoś czasu wszyscy podejrzewamy, że coś jest nie tak.” Bo, coś rzeczywiście musi być nie tak. W sposób szczególny zaczęto na ten temat rozmawiać na początku XXI wieku. Wtedy to specjalista od kreatywności i mówca (dzięki swoim wystąpieniu na TED zasłynął jako światowej klasy propagator zmian w edukacji publicznej), Ken Robinson zakwestionował sposób, w jaki kształcimy uczniów w naszych szkołach, zwracając w swojej książce “Oblicza umysłu. Ucząc się kreatywności” uwagę na konieczność uwzględnienia w projektowaniu działań edukacyjnych trzech powiązanych ze sobą pojęć:
- wyobraźni będącej procesem przywoływania na myśl rzeczy, których nie doświadczamy zmysłami,
- kreatywności stanowiącej podstawę rozwijania oryginalnych i wartościowych pomysłów,
- Innowacji — czyli podstaw możliwości wdrażania tego, co nowe, w codzienną rzeczywistość.
Robinson w istotnym zakresie intuicyjnie skupił się na wykazywaniu podstaw istotnej zmiany w edukacji, jaką winno być odejście od nauki polegającej na zapamiętywaniu i przejściu do organizowania przestrzeni uczenia się, któremu towarzyszyć będzie myślenie, analiza i przetwarzanie oraz proponowanie nowych rozwiązań. Myśl Robinsona wzmocnił Thomas L.Friedman, który w 2009 roku na łamach “The New York Timesa” podkreślił, że „…potrzebujemy nie tylko, aby wyższy odsetek naszych dzieci kończył szkoły średnie i wyższe – więcej edukacji – ale potrzebujemy też, aby więcej z nich odbierało właściwe wykształcenie. Nasze szkoły mają podwójnie trudne zadanie – nie tylko rozwinąć umiejętności czytania, pisania i arytmetyki, ale także przedsiębiorczości, innowacyjności i kreatywności. Nie wrócimy do starych dobrych czasów, nie naprawiając naszych szkół i banków”.
Neuroedukacja, czyli świadomość potrzeby nowej edukacji
Początek wieku wywołał też spore zaniepokojenie władz Niemiec związane z nie najlepszymi wynikami osiąganymi przez niemieckich 15-latków w ramach badań PISA. Ówczesna kanclerz Angela Merkel zaprosiła do współpracy grupę ekspertów, by przeanalizować przyczyny tego stanu rzeczy. Wśród zaproszonych gości znalazło się sporo neurobiologów, którzy dysponowali istotnymi danymi dotyczącymi pracy mózgu i tego, w jaki sposób przebiega proces uczenia się. Zwrócili oni uwagę na fakt, że nowa szkoła, czy raczej współczesna edukacja, to w coraz większym zakresie podejście indywidualne, dostosowanie celów oraz wymagań do specyficznych potrzeb i możliwości uczniów, praca na osobistych zasobach oraz autonomicznych procesach rozwojowych dokonywana w trybie realnych możliwości poszczególnych uczniów. W sposób szczególny podkreślił to jeden z zaproszonych przez kanclerz Merkel do współpracy niemieckich neurobiologów Gerald Hüther, który w książce napisanej wspólnie z Uli Hauser a opublikowanej pod znamiennym tytułem „Wszystkie dzieci są zdolne” zaproponowałby „… zacząć traktować je (dzieci) poważnie i wejść z nimi w prawdziwe relacje. Powinno to być spotkanie dwojga ludzi, którzy mimo dzielących ich różnic są jednak otwarci na to, by uczyć się od siebie wzajemnie, którzy cieszą się na wspólne odkrywanie i kształtowanie świata. Musimy więc nauczyć się rozmawiać z dziećmi, patrząc im w oczy; nawet jeśli w tym celu czasem będziemy musieli przykucnąć”.
Na to, że w sposób zdecydowany trzeba odejść od klasycznego przekazywania wiedzy, zwrócił uwagę wspominany już Manfred Spitzer pisząc, że: „Przekazać można mieszkanie do wynajęcia. »Materiału« w żadnym razie nie można przekazać! Podobnie jak głodu. Głód powstaje sam i uczenie też się samo dzieje – każde na swój sposób. Każdy uczy się na swój sposób i to właśnie tego, co najlepiej pasuje do jego struktury i siły połączeń synaptycznych”. Z koli inny badacz, Andreas Schleicher, ekspert od edukacji kierujący specjalną komórką poświęconą tej kwestii w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, podsumowując analizę porównawczą wyzwań oraz korzyści wynikających z modyfikacji sposobu uczenia się uczniów zwrócił uwagę na to, że: „…w większości wysoko ocenianych systemów edukacji koncentruje się uwagę na nabywaniu złożonej sprawności myślenia wyższego rzędu i – w wielu przypadkach – na wykorzystywaniu tych umiejętności do rozwiązywania rzeczywistych problemów. W tych krajach nauczyciele nieustannie się upewniają, czy wszystko jest dla ucznia jasne, i zachęcają do głębszej refleksji, zadając pytania: Kto ma rację? Skąd to wiesz? Czy potrafisz wyjaśnić, dlaczego on lub ona ma rację?
Pod tym względem najdalej poszła Finlandia, której kształcenie w dużej mierze ma charakter międzyprzedmiotowy, co wymaga od uczniów i nauczycieli myślenia i pracy ponad granicami przedmiotów szkolnych”. Potwierdził to amerykański ekspert edukacyjny, członek International Academy of Education i profesor Uniwersytetu w Oregonie Yong Zhao, który zwrócił uwagę, że tradycyjne nauczanie niweluje indywidualne zdolności i inteligencję, różnice w zapleczu kulturowym, postawy uczniów, ich motywację do nauki, ciekawość świata, zaangażowanie i kreatywność, sprowadzając je do wyuczonych, zunifikowanych kompetencji szkolnych uznawanych za przydatne z punktu widzenia istniejących możliwości zawodowych. Szkoła powinna zwracać uwagę na indywidualne zdolności, różnice i postawy – twierdzi Yong Zhao. Rozwijać je w celu wykształcenia w uczniach umiejętności rozwiązywania problemów, z którymi zderzają się oni w przyszłości, a które dziś trudno nawet przewidzieć, więc nie sposób nauczyć ich rozwiązywania.
Interdyscyplinarność i multikanałowość uczenia się
Rzeczywistym wyzwaniem szkoły XXI wieku jest z jednej strony skupienie na indywidualnych potrzebach i możliwościach poszczególnych uczniów, z drugiej zaś holistyczne podejście do edukacji, w tym w sposób szczególny skupienie na kompetencjach i interdyscyplinarności. Świat, na co zwróciłem uwagę na wstępie, to nie przekładaniec czy komoda z oddzielnie poukładanymi partiami wiedzy z zakresu poszczególnych przedmiotów. Tak przedstawiony przypominałby słonia opisywanego przez uczonych, którzy mieli okazję badać tylko jego wybrane fragmenty. Słoń to kolumna – mówiliby ci, którzy mieli dostęp jedynie do nogi słonia. Słoń to giętki wąż – stwierdziliby ci, którym dane było zbadać trąbę. Słoń to masywna, chropowata ściana – skonstatowałaby grupa badająca brzuch. Tymczasem słoń to słoń. Jak świat to świat. Dostęp i łatwość przetwarzania nieograniczonej wręcz liczby informacji pozwala w coraz większym zakresie poznawać i opisywać świat w całości. Z taką rzeczywistością spotykają się również dzisiejsi uczniowie. Proste zadania typu znajdź, opisz, porównaj a nawet wyciągnij wnioski – w coraz większym zakresie wypełniać zaczną narzędzia wykorzystujące sztuczną inteligencję.
Według IBM Reaserch, ludzka wiedza wzrasta dziś średnio o 100 proc. w ciągu 13 miesięcy, a wkrótce będzie się podwajać co 12 godzin. Nikt nie jest i nie będzie w stanie na bieżąco poznawać, zapamiętywać i wykorzystywać tak wielkiej liczby danych. Nieustannie potrzebni będą jednak ludzie, którzy potrafią stawiać pytania dotyczące przyszłości. Formułować hipotezy i analizować ich przydatność w nieustannie zmieniającej się rzeczywistości. Kreować znaczenia i możliwości wykorzystania dostępnych oraz nieustannie pojawiających się nowych rozwiązań. I to im właśnie powinna służyć szkoła XXI wieku.
Szkoła, w której kluczowe kompetencje – skupione wokół wrażliwości na różnorodność, innowacyjności, krytycznego myślenia, przetwarzania informacji, współpracy i projektowania nowych wyzwań – będą ważniejsze od nieustannie pomnażającej się wiedzy. Szkoła, której oferta programowa oraz sposób pracy w obszarach rozwoju uczniów będą musiały być płynne, nieustannie modyfikowane, skupione na interdyscyplinarnych celach badawczych w miejsce skostniałego zestawu wiedzy, umiejętności i postaw wpisanych w standardowe podstawy kształcenia wykorzystywane aktualnie w salach lekcyjnych. Szkoła, gdzie uczeń jako podmiot procesu uczenia się wyznaczać będzie spersonalizowane ścieżki działania, wykorzystujące zróżnicowane media oraz narzędzia pozyskiwania i przetwarzania wiedzy oraz kreowania indywidualnych rozwiązań. Wreszcie szkoła, która powinna być zupełnie inna niż dzisiejsza.
Może cię również zainteresować: