Nieufne spojrzenia budziły dreszcze. Jeszcze parę lat temu mieszkańcy miasteczka zaprosiliby go na herbatę. Ale to nie jest czas na goszczenie obcych. Hasana od samego początku zdradzał akcent – stał się przyczyną problemów, które mogły kosztować go życie
Hasan* jako nastolatek sporo czytał o religiach. Sam wywodził się z rodziny izmailitów, ale interesowały go też inne obecne w Syrii wyznania. Nigdy jednak nie przypuszczał, że kiedyś od tej wiedzy będzie zależało jego życie.
Myśl o ucieczce
Hasan opuścił rodzinne miasto i wyjechał do Damaszku, by zająć się importem sprzętu medycznego z Niemiec. Startował w przetargach, choć wielu mówiło, że trzeba mieć znajomości, by wygrać konkurs ofert. Hasan twierdzi dziś, że musiałby oddawać rządzącym większą część zysków. „Ze wszystkich działań państwa w Syrii najsprawniej funkcjonowała korupcja” – tłumaczy mi.
Wtedy jeszcze wydawało mu się, że poradzi sobie bez koneksji – importował przecież legalnie. Ale gdy na targach w Homs celnicy aresztowali go i skonfiskowali towar, nie zadawali zbyt wielu pytań. Dokumenty pokazał dopiero w areszcie, ale usłyszał, że są fałszywe. Czy mógł z tym dyskutować? Sprawa trafiłaby do sądu, ale jeden z funkcjonariuszy wywiadu obiecał się tym zająć – za odpowiednią opłatą. Na sprawiedliwy proces Hasan nie liczył.
Wprawdzie łapówka, którą wręczył oficerowi, pomogła mu szybko wydostać się z aresztu, ale kilka dni później oskarżono go o przemyt. Urzędnicy szukali na niego haka, a akta sprawy krążyły między sądami w Homs i Damaszku. Sprzęt przepadł, rachunek bankowy zablokowano, zabroniono mu wyjeżdżać za granicę.
Gdy rozpoczęła się Arabska Wiosna Ludów, a protesty wstrząsnęły reżimami w Tunezji, Egipcie i Libii, także Syryjczycy uznali, że mają już dość korupcji, strachu i samowoli służb. Najpierw mieszkańcy położonej na południu kraju Dary wyszli na ulice w obronie torturowanych nastolatków. Stopniowo protesty obejmowały inne miasta. Tłumy na ulicach Damaszku, Hamy i Homs domagały się demontażu reżimu. Jeszcze wtedy, na początku 2011 r., społeczeństwo wierzyło, że nadejdą zmiany. Rewolucja zamieniła się jednak w wojnę, która wielu Syryjczyków wygnała za granicę.
Hasan bardzo długo wzbraniał się przed wyjazdem. Miał żonę i dwie nastoletnie córki. Nie chciał ich zostawiać, nie chciał też ryzykować ich życia w trakcie podróży do Europy. Wiedział, że gdyby kruchą łódź porwały fale, największe szanse na przeżycie mieli mężczyźni. Wiedział też, że zza krat nie będzie w stanie zadbać o rodzinę.
Wszystko zmieniło się na początku 2012 r., gdy dowiedział się, że w jego sprawie wydano wyrok – 3 lata odsiadki i 5 mln syryjskich funtów grzywny na rzecz skarbu państwa. Oficerowie wywiadu zaproponowali układ – miał dla nich pracować, a wyrok można by wymazać z akt.
Dopiero wtedy pojawiła się myśl o ucieczce.
Podejrzany akcent
Spakował się i pożegnał z żoną i córkami, obiecując im, że wkrótce się zobaczą. Wiedział wprawdzie, że wyjeżdżając przez prowincję Idlib, kontrolowaną przez sunnicką opozycję, wiele ryzykuje – należał do mniejszości religijnej. Przemytnicy zażądali od niego sowitej zapłaty. Hasan sądził, że pieniądze będą dla niego gwarancją bezpieczeństwa. Pierwsza część trafiła do kieszeni grupy, która miała mu ułatwić podróż z Hamy do Idlib. To oni wskazali mu autobus, którym miał przyjechać do Al-Bary, niewielkiej miejscowości w prowincji Idlib.
Kierowca współpracował z przemytnikami, a większość siedzeń zajmowali mieszkańcy miasteczka. Pasażerowie od razu zwrócili uwagę na akcent Hasana, gdy kupował bilet. Atmosfera nieufności panowała także w opanowanej przez sunnickie ugrupowania Al-Barze. Możliwe, że parę lat temu mieszkańcy miasteczka zaprosiliby Hasana na herbatę. Ale to nie były już czasy na goszczenie obcych. Wojna to czas nieufności. A jego zdradzał akcent – był nietutejszy.
Miasto, z którego pochodzi Hasan, słynie z tego, że zamieszkują je mniejszości – głównie izmailici, ale są tam też alawici. Choć ci drudzy stanowią zaledwie kilkanaście procent społeczeństwa Syrii, to za rządów rodziny Asadów stali się elitą wojska i administracji. Sunnici, stanowiący w Syrii większość, akurat w mieście, z którego wywodzi się Hasan, są zdecydowaną mniejszością.
I choć poszczególne grupy do niedawna żyły razem w pokoju, wojna zaostrzyła podziały religijne.
Zdradzeni przez przemytników
Następnego dnia grupa uchodźców prowadzona przez przemytników przekroczyła turecką granicę. Ale Hasana wśród nich nie było. A także pewnej starszej kobiety i jej dwojga wnuków. Przemytnicy wydali ich w ręce Ahrar asz-Szam, radykalnego sunnickiego ugrupowania, które na początku konfliktu stanowiło jedną z głównych sił walczących z reżimem Asada.
Bojownicy zawieźli ich na dawny posterunek policji. Na miejscu próbowali wyciągnąć od Hasana informacje o kobiecie i jej wnukach. Nie znał jej, wiedział tylko, że pochodzi z tego samego miasta, co on – to zresztą mogli sami wyczytać w jej dowodzie, jak również to, że jest muzułmanką. Syryjskie dowody osobiste nie wskazują jednak odłamu islamu – nie ułatwiają więc życia radykałom, którzy nienawidzą prezydenta i jego współwyznawców, alawitów. Dokument nie wskazywał, że jest izmailitką, bojownicy nie mogli się dowiedzieć też, że jej córka wyszła za alawitę.
„Niechęć do alawitów jest konsekwencją zbrodni dokonywanych przez siły rządowe” – tłumaczy dziś Hasan.
Niesnaski istniały zawsze, ale zaostrzyła je wojna domowa. Zrzucane na miasta bomby beczkowe wypełnione gwoździami skutecznie popychały tych, którzy przeżyli, w ramiona radykałów. Rozkazy często wydawali alawiccy oficerowie. To spośród nich rekrutowano także shabiha, członków oddziałów paramilitarnych oskarżanych o masowe egzekucje, porwania i grabieże.
Choć Hasan był torturowany prądem przez bojowników, utrzymywał, że dzieci są izmailitami. Następnie wyciągnęli z celi kobietę. Gdy jej odpowiedzi nie były satysfakcjonujące, bili ją.
Kto pierwszy przyznał, że w żyłach dzieci płynie przeklęta alawicka krew? On czy kobieta? I czy gdyby tego nie przyznali, przeżyliby tortury? Hasan mówi, że gotowy był przyznać, że to przez niego wybuchła II wojna światowa, gdyby dzięki temu mieli przestać się nad nim znęcać. Gdy w końcu bojownicy dowiedzieli się, że chłopcy są w połowie alawitami, ukarali ich babcię chłostą.
Pieniądze w zamian za wolność
Żona Hasana nieustannie zerkała na telefon. Była zaniepokojona, bo od wielu dni nie otrzymała wiadomości od męża. Gdy w końcu rozległ się dzwonek, była pewna, że to on, ale głos należał do innego mężczyzny. Zapytał ją, czy chce jeszcze zobaczyć męża, i zażądał od niej 4 mln syryjskich funtów okupu. Nie miała takich pieniędzy.
Ten sam mężczyzna dzwonił do niej jeszcze wiele razy. Zwykle budził ją około drugiej w nocy. Przesyłał jej zdjęcia porywaczy z karabinami i zasłoniętymi twarzami. Innym razem wysłał zdjęcie jej córek przed szkolną bramą i zagroził, że one także zostaną uprowadzone. Dostała też zdjęcie pudełeczka lekarstw, które jej mąż miał przy sobie, gdy wyjeżdżał, ale nigdy nie wysłano jej zdjęcia Hasana, nie pozwolono jej też z nim porozmawiać.
Cała rodzina gromadziła pieniądze. Kuzyn poradził, by kontynuować negocjacje i zwlekać z zapłatą – w końcu nie było pewności, kto przetrzymywał Hasana. Dziś podejrzewają, że w sprawę zamieszany był jeden z przemytników, który wiedząc o uprowadzeniu, postanowił na tym zarobić.
Modlitwa w więzieniu
Po tygodniu bojownicy przetransportowali starszą kobietę i jej wnuki do innego więzienia (Hasan dowie się później, że uratował ich pewien syryjski aktywista, z którym nawiązał kontakt jej syn). Nieco później jego samego przenieśli do innej miejscowości, gdzie działał „sąd” orzekający na podstawie prawa szariatu. Po akcencie rozpoznał, że wśród oprawców było wielu bojowników z zagranicy, a sędzia był Egipcjaninem. Podczas przesłuchań Hasan był bity i wieszany za ręce pod sufitem. Mimo to utrzymywał, że jest sunnitą, bo obawiał się, że w przeciwnym razie zostanie zabity.
Hasan od lat nie modlił się regularnie, ale w niewoli zaczął pięć razy dziennie obmywać się i zwracać w kierunku Al-Kaby, najświętszego sanktuarium w Mekce. Składał przy tym pokłony na podłodze, tak jak czynią sunnici, i powtarzał, że „Bóg jest wielki, że nie ma innego Boga prócz Allaha, a Mohammad jest jego prorokiem”. Robił tak, mimo że w izmailickiej modlitwie, której uczono go w dzieciństwie, słowa wypowiada się siedząc, tylko delikatnie skłaniając się do przodu. Modlił się i czytał Koran, ponieważ bał się, że w jego celi jest szpieg. To jednak nie wystarczyło, by oczyścić się z podejrzeń. Po miesiącu bojownicy wyciągnęli Hasana z piwnicy i zaprowadzili przed znajdujący się na piętrze „sąd”.
Egipski sędzia zaproponował mu papierosa, ale odmówił. Nie dlatego, że nie miał ochoty. Wiedział po prostu, że jeśli zapali, ten smak będzie go prześladował, gdy wróci do celi. Przy mnie Hasan odpala niemalże jednego od drugiego – dziennie pali około dwudziestu. Ale wtedy, w niewoli, strach sprawił, że zapomniał o nałogu. Myślał wtedy o tym, czy dożyje kolejnego dnia i jeszcze kiedykolwiek zobaczy rodzinę.
Sędzia pytał go na przykład o różnice między modlitwą poranną i południową – proces był jak egzamin z wiedzy o sunnickim islamie, z tą różnicą, że zła odpowiedź mogła kosztować egzaminowanego życie. Hasan twierdził, że jest sunnitą i zwolennikiem rewolucji, zapytano go więc, czy zna członków sunnickiej opozycji, którzy mogliby za niego poręczyć. Słowo osób, które opuściły tereny rządowe, by walczyć i zaprowadzić nowe porządki, było warte o wiele więcej niż jego.
Jednego ze współwięźniów „sąd” miał wkrótce wypuścić, Hasan poprosił go więc o przysługę.
Przysięga złożona na Koran
Telefon żony Hasana zadzwonił po raz kolejny, tym razem jednak głos po drugiej stronie słuchawki dodał jej otuchy. Wypuszczony niedawno współwięzień powiedział jej, że Hasan żyje i że jest szansa, by go uwolnić. Potrzebowali kogoś, kto poświadczy przed sądem, że jest sunnitą. Kuzyn Hasana skontaktował się więc z sąsiadami, którzy wyjechali walczyć na północy. Obiecali, że po niego pojadą.
Gdy przybyli na miejsce i powiedzieli, że przyjechali po niego, Hasan poczuł się nieco bezpieczniej. Nie znał ich osobiście, potrafił jednak rozpoznać akcent – pochodzili z tego samego miasta, co on.
Gdy opuścili więzienie, było już po południowej modlitwie. Bojownicy z rodzinnego miasta Hasana zabrali go do swojego domu i zaproponowali posiłek. Wciąż jednak czuł się niepewnie. Jak miał im zaufać, skoro nie znał nawet ich imion? Nie był pewny, dlaczego przed sądem zeznali na jego korzyść, przysięgając na Koran, że jest sunnitą.
Zbliżał się czas modlitwy o zachodzie słońca, zapytał więc skonsternowany: „Czy nie powinienem się najpierw pomodlić?”. Ale oni nie byli radykałami. Trzy dni później odwieźli Hasana w rejon granicy z Turcją i pozwolili mu opuścić Syrię.
Telefon żony Hasana rozdźwięczał znowu. Tym razem usłyszała po drugiej stronie głos, na który czekała.
*Imię bohatera zostało zmienione.