Na światowej mapie branży kosmicznej Chiny pojawiły się stosunkowo późno. Ale od kiedy się na niej zaznaczyły, widać je coraz wyraźniej. Stały się pierwszym krajem w historii, który wylądował po drugiej stronie Księżyca, a to dopiero początek ich ekspansji. Poza granicami Ziemi kapitalistyczny komunizm zaczyna wygrywać z liberalną demokracją
W eksploracji kosmosu – ostatniej ostoi prawdziwie pokojowej współpracy międzynarodowej, jaka pozostała ludzkości – nie ma znaczenia, kto i gdzie będzie pierwszy. Teoretycznie. A w praktyce? Komunistyczne Chiny robią poważne kroki w kierunku budowy własnej bazy na Księżycu, stacji na orbicie i wysłaniu misji na Marsa. W tym samym czasie Stany Zjednoczone zwiększają budżet NASA i planują m.in. utworzenie wojskowych Sił Kosmicznych (Space Power).
Marsz bez przystanku w Waszyngtonie
Chińczycy nie myślą o podboju kosmosu w takich kategoriach jak administracja Donalda Trumpa, którego wizja może zmienić się z dnia na dzień. Ani tak jak w Europie, gdzie za każdym razem trzeba czekać na decyzje i wysokość składek państw członkowskich. Zamiast konkurować z innymi programami kosmicznymi, podążają za własnymi motywacjami i zainteresowaniami. Plany rywali są zbyt niepewne, by podejmować decyzje na ich podstawie.
„Chcą powrotu swojego imperium, a to się przekłada na długodystansową, wieloletnią strategię kosmiczną, co widać nawet w nazwie chińskich rakiet Długi Marsz. Obecny ustrój jest gwarancją, że ta strategia będzie realizowana. Nie ma zmiany władzy, więc nie ma zmiany strategii” – komentuje Łukasz Wilczyński, założyciel Europejskiej Fundacji Kosmicznej. „Miliardowe inwestycje idą w parze z wizytami chińskich przedstawicieli na wszystkich ważnych konferencjach technologicznych i biznesowych”.
Uczestnicy Międzynarodowego Kongresu Astronautycznego (IAC), który odbył się w październiku 2019 r. w Waszyngtonie, mieli więc pełne prawo oczekiwać, że poznają najświeższe plany światowego lidera. Czekało ich rozczarowanie. Podczas dyskusji między szefami najważniejszych agencji kosmicznych zabrakło przedstawiciela Chin. Rzecznik Międzynarodowej Federacji Astronautycznej (IAF) tłumaczył, że sami organizatorzy dowiedzieli się o tym kilka dni przed konferencją, choć pracownicy IAF mieli spędzić 18 miesięcy na uzyskiwaniu wiz dla obywateli Chin i Rosji. Chińscy urzędnicy uczestniczyli ostatnio w innych wydarzeniach IAC w Niemczech, Australii i Meksyku.
Już od kilku dobrych lat rywalizacja między USA i Chinami na polu kosmicznych podbojów staje się coraz bardziej zacięta. W 2011 r. Stany wykluczyły Chiny z uczestnictwa w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Te uruchomiły więc budowę własnej i zapowiadają, że podstawowy moduł stałej stacji pod nazwą Tianhe uruchomią do 2020 r. Tymczasem ISS ma zostać wycofana do 2028 r. Możliwe więc, że w całkiem niedalekiej przyszłości Chiny znajdą się w posiadaniu jedynej działającej stacji orbitującej wokół naszej planety.
Ambicje kosmiczne Państwa Środka wyrosły w ostatnim czasie na straszydło w retoryce administracji Trumpa. Pojawiają się m.in. pogłoski, że Komunistyczna Partia Chin próbuje ukraść zaawansowany sprzęt amerykański. W trakcie konferencji IAC wiceprezydent USA Mike Pence zaznaczył, że współpraca kosmiczna będzie skierowana tylko do „narodów kochających wolność”.
Z tym że kochająca wolność Europa takich oporów jak Stany nie ma. W branży mówi się, że niektórzy europejscy astronauci intensywnie uczą się języka chińskiego, by w przyszłości podjąć współpracę ze wschodnią potęgą. Gdy chińskie media ogłosiły lądowanie na Księżycu, Bernard Foing z Europejskiej Agencji Kosmicznej powiedział: „Chiny wykazały wielki postęp i wolę współpracy z międzynarodowymi partnerami, a wszelkie postępy są dobre dla całego świata”. Na pokładzie sond misji Chang’e 4 znajdowały się instrumenty autorstwa naukowców z Centrum Badań Kosmicznych Polskiej Akademii Nauk.
Ale wśród międzynarodowych partnerów Chin na pewno zabraknie jednego kraju. Amerykańskie prawo dotyczące szpiegostwa stanowi bowiem, że NASA może nawiązać współpracę z obywatelami chińskimi wyłącznie za wyraźną zgodą Kongresu.
Hipokryzja Zachodu nakarmiła smoka
Amerykanie podkreślają, że ich obawy co do rosnącej pozycji Chin wynikają z tego, że nie da się zweryfikować, jakie konkretnie działania podejmuje ich rywal, by wzmocnić swoją pozycję na rynku kosmicznych eksploracji. Czy ostatnie sukcesy to nie zasługa brutalnego despotyzmu, jaki panuje w Państwie Środka? Wiele relacji medialnych z księżycowej misji Chang’e 4 sugerowało, że lądowanie na ciemnej stronie Księżyca to dla Chin przede wszystkim ruch propagandowy. Choć, jak wskazuje publicysta „Guardiana” Kenan Malik, nie jest to nic nowego. „Rosja i Ameryka od dawna grają w swoje programy eksploracji kosmosu w celach propagandowych, a eksploracja kosmosu zawsze napędzana jest mieszanką humanistycznych marzeń, skoków technologicznych i tandetnej polityki” – pisze.
Pozostała część świata niekoniecznie podziela obawy Amerykanów. „Chiny przyciągają tych, którzy chcą płacić i rozwijać swój system kosmiczny, m.in. Brazylię czy kraje afrykańskie. Dla nich usługi chińskie są tańsze i lepsze. Dzięki dużym środkom na badania Chiny są w stanie pewne rzeczy optymalizować i robić je taniej (to widać chociażby po cenach smartfonów, których wszyscy używamy). Oczywiście dyskusyjne jest, jakim kosztem się to odbywa; słyszymy o chińskich obozach pracy. Tyle że kiedy demokratyczny świat zachodni szyje ubrania rękami dzieci w Bangladeszu, ta krytyka zakrawa po prostu na hipokryzję” – zauważa Łukasz Wilczyński.
„Demokratyczny świat zachodni, który nie chciał pracować w fabrykach, dobrowolnie przeniósł produkcję do Chin, także tę związaną z nowoczesnymi technologiami. Jeśli chcemy mówić tu o potworze, to o takim, którego sami stworzyliśmy. Mnie bliższe jest postrzeganie Chin jako przyczajonego smoka, symbolu ich dawnego imperium, do którego chcą dziś powrócić” – dodaje.
Do wysokiego lotu przygotowała tego smoka sama Ameryka, kiedy doprowadziła do przyjęcia Chin w struktury Światowej Organizacji Handlu. W trakcie amerykańskiego kryzysu gospodarczego w 2007 r. Chiny zagroziły, że w zamian za złoto oddadzą Stanom wszystkie dolary, które przez lata gromadziły, ale z powodu embarga nie mogły wydawać. Zaszachowani Amerykanie zaproponowali inflację dolara, na co smok przystał, ale pod warunkiem otwarcia dla niego rynku i możliwości kupowania patentów. Tak też się stało. Podczas kolejnego kryzysu Chińczycy mogli już przejmować upadłe zachodnie firmy, skupiając się na tych związanych z nowoczesnymi technologiami. W ten sposób w chińskich rękach znalazł się m.in. mocno związany z przemysłem kosmicznym IBM.
„W procesie rosnącej pozycji Chin bardziej niż o system chodzi o kapitał. A kapitału w ich kraju nie brakuje. System oczywiście też ma znaczenie, bo każde państwo jest jak firma; daje środki ludziom, gdy zarabia; jeśli nie, ludzie są biedni. Tymczasem Chiny zarabiają, ale ludziom nie dają. Dzięki temu państwo cały czas utrzymuje kapitał i w tym momencie jest jedynym takim graczem na świecie. Ameryka to bankrut, Europa jest zadłużona, Rosja przestaje się liczyć”– wyjaśnia dr hab. Andrzej Nowosad z Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalizujący się w badaniach systemów politycznych i ekonomicznych.
Wzór dla całej partii
Jeśli sięgniemy do znacznie dawniejszej historii, dowiemy się, że chińscy naukowcy byli pionierami budowy podstawowych rakiet. Swoją pierwszą, stworzoną na bazie technologii radzieckiej, wypuścili jednak w przestrzeń kosmiczną dopiero w latach 70. ubiegłego wieku. Ale już w 2019 r., zaledwie 15 lat po wysłaniu swojego pierwszego astronauty na orbitę Ziemi, Chiny stały się pierwszym krajem w historii, który z powodzeniem wylądował łazikiem po drugiej stronie Księżyca. NASA uznała takie przedsięwzięcie za zbyt trudne i kosztowne.
W ramach misji Chang’e 4 (jej nazwa pochodzi od imienia chińskiej bogini księżyca) udało się nie tylko wylądować na powierzchni Srebrnego Globu i sprawnie przesłać dane na Ziemię, lecz także wykiełkować ziarno bawełny na pokładzie lądownika. „Te wybitne dokonania ustanowiły wzór dla całej partii, całych sił zbrojnych i ludzi wszystkich grup etnicznych w Chinach” –chwalił po udanej misji prezydent Xi Jinping.
Chiny mają już największy radioteleskop na świecie z 500-metrową średnicą, który kosztował 180 mln dol. Oprócz wizyty na Marsie i stałej obecności na Księżycu planują wysłać także sondy w kierunku asteroid, a nawet bardziej oddalonych planet, Jowisza czy Urana. Z kolei na pustyni Gobi, której jałowy krajobraz łudząco przypomina powierzchnię Czerwonej Planety, działa ziemska stacja Mars Base 1, gdzie trenują początkujący astronauci, a Chińczycy od najmłodszych lat poznają temat eksploracji kosmosu.
W 2018 r. Chińska Republika Ludowa, chcąc dogonić zachodnią infrastrukturę satelitarną, rozpoczęła więcej misji na orbitę niż jakiekolwiek inne państwo. W kolejnym po raz pierwszy wystrzeliła rakietę z platformy mobilnej na Morzu Żółtym, wysyłając z niej pięć komercyjnych satelitów i dwa inne zawierające eksperymentalną technologię. Wyczyn ten oznacza, że Chiny są trzecim krajem po USA i Rosji, który przeprowadził lądowanie swoich rakiet na powierzchni wody. Chcą być też pierwszym, który do 2050 r. umieści na orbicie komercyjną elektrownię słoneczną wysyłającą energię na Ziemię. Szybkość, z jaką przekraczają każdą przeszkodę technologiczną, pokazuje, jak duży nacisk Pekin kładzie na tę gałąź przemysłu.
Prof. Ouyang Ziyuan, jeden z najbardziej liczących się chińskich naukowców, mówił o jego ambicjach już w 2006 r.: „Eksploracja Księżyca jest odzwierciedleniem wszechstronnej potęgi narodowej kraju. Ma to znaczenie dla podniesienia naszego międzynarodowego prestiżu i zwiększenia spójności naszych pracowników” – cytuje gazeta „People’s Daily”.
Oczywiście nie wszystko idzie Chinom tak gładko. Dwie próby wystrzelenia rakiety podjęte w marcu 2019 r. musiały zostać przerwane z powodu wadliwego systemu zaopatrzenia w tlen. Tymczasem okno startowe na misję marsjańską wypada już w przyszłym roku (najlepszy czas przychodzi co 26 miesięcy, kiedy Ziemia znajduje się najbliżej Czerwonej Planety). Pytanie, o ilu chińskich wpadkach nie wiemy. I wiedzieć nie będziemy.
„Na całym świecie echem odbija się katastrofa promu Challenger, promu Columbia, eksplozje rakiet Elona Muska. Czy kiedykolwiek ktoś robił hałas po eksplozji rakiety w Chinach?” – komentuje założyciel Europejskiej Fundacji Kosmicznej. „Chiny nie pompują tak mocno marketingu, nie pokazują się na widelcu, więc potencjalne niedociągnięcia uchodzą im płazem. Mamy tu także do czynienia z utajnianiem informacji, kontrolą internetu, a więc Chiny mogą sobie w spokoju ponosić kolejne porażki i naprawiać błędy. W Europie każdy proces musi być wielokrotnie sprawdzony i przetestowany przez wszystkich kontraktorów w niego zaangażowanych” – zauważa Wilczyński.
Maszyna się nie wychyla, maszyna działa
Komunistyczny rząd szybko dostrzegł też potencjał komercjalizacji sektora kosmicznego. Wyższość chińskich start-upów nad zachodnimi polega na tym, że na wstępie otrzymują one dostęp do infrastruktury kosmicznej, także tej o przeznaczeniu militarnym. Firmy i wojsko stanowią tam jeden ekosystem. W Europie czy USA firma musi się bardzo postarać, żeby uzyskać dostęp do zasobów sił zbrojnych. A skoro armia nadzoruje działalność kosmiczną, większość rzekomo cywilnych działań może mieć podwójne zastosowanie. Z drugiej strony Chiny jako pierwsze wyszły ostatnio z propozycją uregulowania kwestii prawnych na Księżycu poprzez ustanowienie Specjalnej Strefy Ekonomicznej Ziemia–Księżyc.
Do protestujących w Hongkongu policja wychodzi nie z propozycją, lecz z otwartym ogniem. Jest jeden naród, jedna partia i jedna strategia, której ma być podporządkowane wszystko. Mentalność Chińczyków jest jednak inna niż Europejczyków czy Amerykanów – każdy ma swoje zadanie, nikt się nie wychyla, a to przekłada się na rozwój technologii. W świecie zachodnim (szczęśliwie) zawsze jest miejsce na dyskusję, przerzucanie się argumentami, pompowanie indywidualnego ego. A jednak ta tak uwielbiana przez Zachód wolność jednostki często utrudnia realną współpracę i działanie. W Chinach przychodzi do firmy czy naukowca partia i stawia sprawę jasno: macie się dogadać i zrobić.
„Obywatele napędzają maszynę, której częścią jest branża kosmiczna. Dzięki temu chińska klasa średnia się bogaci, a Europa i USA wciąż się polaryzują. Dla dobra ludzkości najlepiej byłoby, gdyby wszyscy poważni gracze byli w stanie przynajmniej część swoich indywidualnych dążeń porzucić i działać ramię w ramię. Gdyby przekierować środki przeznaczane na zbrojenia na rzecz badań kosmosu i połączyć budżety, bylibyśmy o wiele, wiele dalej” – podsumowuje Łukasz Wilczyński.
Ale jak połączyć tak dwa różne światy: areligijny, inwigilacyjny, komunistyczny system Chin i demokratyczny, oparty na chrześcijańskich wartościach, rozwarstwiony Zachód? Na razie to chyba misja trudniejsza niż ta na Marsa.