Jeszcze kilka lat chipowanie ludzi było czystym science fiction. Tymczasem proces przenoszenia technologii codziennego użytku do wnętrza organizmu nabiera coraz większego tempa. Czy to droga do scalenia człowieka z maszyną?
Szwecja w 2015 roku stała się pierwszym krajem, w którym grupie ludzi wszczepiono pod skórę chipy – niewielkie urządzenia rozmiarów ziarnka ryżu. Zastąpiły one różne przedmioty codziennego użytku: dowód osobisty, kartę dostępu, karnet na siłownię. Dwa lata później amerykańska firma Three Square Market, we współpracy z ze szwedzkim Biohax International, zrealizowała projekt, w ramach którego umożliwiła pracownikom dobrowolne wszczepienie sobie chipu. Na taki krok zdecydowało się 50 z 80 zatrudnionych osób.
Technologia używana w chipach oparta jest na RFID (radio-frequency identification), czyli na identyfikacji radiowej. Chip może mieć wielorakie zastosowania – wyposażony w niego człowiek może otwierać drzwi i logować się do komputera. Dzięki chipowi można także włączać światło i uruchomić samochód. Liczba potencjalnych zastosowań jest długa, ale wymaga zaopatrzenia się w odpowiedni sprzęt kompatybilny z RFID.
Czy to już Matrix?
Chipowanie nie jest zjawiskiem masowym, ale już teraz wzbudza spore kontrowersje. Brytyjska firma BioTeq do tej pory wszczepiła chipy 150 osobom. Szwedzki Biohax prowadzi obecnie rozmowy z kilkoma przedsiębiorstwami na Wyspach odnośnie chipowania ich pracowników. Swoje obawy w związku z tymi planami wyraził rzecznik Konfederacji Brytyjskiego Przemysłu (CBI), organizacji zrzeszającej 190 tys. brytyjskich firm.
„Podczas gdy technologia zmienia sposób, w jaki pracujemy, (chipowanie – Red.) budzi nie najlepsze skojarzenia. Firmy powinny raczej skupić się na bardziej bezpośrednich priorytetach i angażowaniu swoich pracowników” – powiedział rzecznik w rozmowie z dziennikiem „The Guardian”.
Z koeli Frances O’Grady, sekretarz generalna Kongresu Związków Zawodowych (TUC), wyraziła obawę, że chipowanie umożliwi pracodawcom zwiększenie zakresu kontroli nad pracownikami. „Wiemy że pracownicy już są zaniepokojeni tym, że pracodawcy wykorzystują technologię do kontroli i mikro zarządzania, odsuwając na bok prawo pracowników do prywatności” – podkreśliła.
Na razie nie ma się czego bać
Czy niepokój jest uzasadniony? Chipy nie różnią się w zasadzie niczym od bankowych kart magnetycznych. Są urządzeniami „pasywnymi”, to znaczy że udostępniają dane tylko jeżeli dostaną sygnał od odbiornika RFID. Czy da się je zhackować? Nawet jeśli nie w tym momencie, kiedyś zapewne będzie to możliwe. Tak samo jak telefon, komputer, czy cokolwiek innego. Ale czy warto robić to dla uzyskania danych personalnych i dostępu do biura? Łatwiej przecież ukraść kartę. A dane personalne każdy, kto jest w stanie złamać zabezpieczenia chipu, i tak znajdzie w internecie.
Alternatywą dla chipowania już od dawna jest biometria, która spełnia te same zadania, choć jest dużo lepiej zaimplementowana. Nie wymaga też wszczepiania w rękę obcego ciała, które może powodować reakcje alergiczne i zakażenia.
Długą listę pytań o przyszłość tej technologii sformułował Shelly Palmer, światowy ekspert w zakresie doradztwa, w artykule Chipping People: Are You ready? , zamieszczonym w magazynie „AdAge”. Jak ocenił, względy bezpieczeństwa to dopiero „początek historii”. Jego zdaniem, przede wszystkim należy rozważyć, czy powinno się wszczepiać ludziom aktywne chipy, a zwłaszcza chipy z geo-lokalizacją.
Palmer postawił też konkretne pytania o kierunek, w jakim zmierza ludzkość. „Czy akceptacja dla chipowania ludzi jest pierwszym krokiem w stronę fizycznego scalania ludzi i maszyn? Bylibyśmy połączeni z zachipowanymi ludźmi blisko nas? Jeśli tak, czy stworzy to przewagę konkurencyjną? Czy staniemy się częścią zbiorowego zestawu danych?” – wyliczał.
Źródła: Washington Post, New York Times, The Guardian, AdAge