„Brak przemocy. Taka narracja w kraju, który właściwie nie pozbierał się jeszcze po wojnie, jest najbardziej adekwatna. Dlatego trzy tysiące ludzi wyszło z nami na ulice” – mówi Nera Mešinović, organizatorka pierwszej w historii Bośni i Hercegowiny parady równości, która przeszła ulicami Sarajewa 8 września
KAROLINA ANNA KUTA: „Chcą przenieść to (homoseksualizm – red.) na nasze ulice, tam, gdzie są nasze dzieci. Chcemy z tym walczyć, walczymy ze stylem życia LGBT, który jest wprowadzany do naszych szkół, domów i na uniwersytety” – tak o paradzie równości w Sarajewie mówił Sanin Musa z inicjatywy Iskorak (wiara, naród, państwo). To islamski teolog, jeden z organizatorów kontrmanifestacji. W stolicy przed marszem odbył się też Dzień tradycyjnej rodziny. W Polsce w bardzo podobnym tonie wypowiadają się katolicy.
NERA MEŠINOVIĆ: Widzę dwie strony medalu. Sanin Musa jest uznawany za islamskiego teologa, ale z drugiej strony jego lobby nie jest na tyle mocne, by mieć poważny wpływ. Podobnie jak w kościele katolickim, w islamie istnieje sporo nurtów. Najważniejszy muzułmański lider w Bośni Husein Kavazović, wybrany przez wspólnotę, powiedział: „Homoseksualizm jest grzechem, ale przemoc podwójnym”, odnosząc się zarówno do wcześniejszych ataków na osoby LGBT+, jak i samej organizacji marszu (dwa dni przed paradą równości oświadczenie wspólnoty muzułmańskiej nawołujące do unikania przemocy zostało odczytane we wszystkich meczetach w Bośni – red.)
Dla organizacji samego wydarzenia jego stanowisko były znamienne. Parada odbyła się bez żadnego incydentu. W podobnym duchu wypowiadali się zresztą także zwierzchnicy Kościoła katolickiego. Retoryka wspólnot religijnych jest często krzywdząca dla środowiska LGBT+. Pewnie będziemy musieli do tego wrócić – skupić się w Bośni na wyjaśnianiu terminologii, naszej tożsamości, ról – ale najpierw musieliśmy wyjść na ulice.
Z jednej strony, mamy trzy religie – islam, prawosławie i katolicyzm. Rozumiem, że w Polsce jest inaczej. Macie jedną religię i jeden pomysł na to, jak powinna wyglądać tradycyjna rodzina. Tutaj tych modeli od lat jest wiele. Z drugiej strony, w naszych podręcznikach homoseksualizm jest ciągle chorobą. Mimo że w 1990 r. Światowa Organizacja Zdrowia uznała go za normalny wariant ludzkiej seksualności.
Dlaczego Sarajewo było ostatnią ze stolic bałkańskich, gdzie zorganizowano paradę równości? Jest przecież mocna narracja, że to miasto tolerancyjne, wieloetniczne i różnorodne.
Po pierwsze, musimy od tej narracji w końcu odejść. Przepadła razem z wojną. Głównym powodem były wydarzenia z 2008 r. Próbowano wtedy zorganizować Queer Sarajevo Festival – było to właściwie pierwsze wydarzenie w kraju, w którym środowisko LGBT+ występowało jawnie. Podczas otwarcia festiwalu nacjonaliści i islamscy ekstremiści zaatakowali uczestników i dziennikarzy. Festiwal zamknięto dla publiczności.
Niektórzy politycy nawoływali wtedy do przemocy, policja straciła kontrolę. Skończyło się kumulacją krwawych wypadków – rzucano kamieniami, rannych zostało osiem osób. Organizatorzy otrzymywali groźby śmierci. Później przez jakiś czas było cicho. Ludzie, którzy zorganizowali festiwal, wyjechali z kraju, nie było widać w Bośni praktycznie żadnych aktywistów walczących o prawa osób LGBT+.
Przez ostatnie 10 lat byliśmy skupieni na strukturalnej pracy z instytucjami i mediami, a nie na organizacji zgromadzeń. I tylko dlatego udało się we wrześniu 2019 r. przejść ulicami Sarajewa.
Na czym dokładnie polegała ta praca?
Kiedy łamano prawo, pozywaliśmy. Zarówno organy państwowe, jak i organizacje czy jednostki posługujące się przemocą. Wszystkie sprawy po latach wygraliśmy. Na przykład kiedy chcieliśmy zorganizować milczący marsz przeciwko przemocy w Sarajewie, spotkaliśmy z ignorancją ze strony władz miasta, ale kilka lat później wygraliśmy w sądzie.
Można myśleć, że był to niesamowicie wolny proces. Ale świadomość, że jesteś po „dobrej stronie historii”, jest niesamowita. O wszystkim informowaliśmy media, rozmawialiśmy z policją. Każdy incydent przemocy czy dyskryminacji został udokumentowany. Udało nam się w tej kwestii edukować media, policję i społeczeństwo.
O co właściwie oskarżają was przeciwnicy? Co w Bośni oznacza termin „szerzenie ideologii LGBT+”?
Znasz te stereotypy, żyjesz w Polsce – mało się różnią. To poglądy, które mają zagrażać rodzinie. Pojawia się narracja: „Musimy bronić swojego domu”. Zdarzają się też porównania do pedofilii, nekrofili – okropnych rzeczy. W Bośni ideologia LGBT+ to coś złego i nowego, nadciągającego z Zachodu. Nawet jeśli powtarzamy, że wszyscy – także my, geje i lesbijki – urodziliśmy się i wychowaliśmy w Bośni.
Grupa „Światło”, która opowiada się za przestrzeganiem zasad islamu, zorganizowała przed paradą równości pokojowy przemarsz pod hasłem „Dzień tradycyjnej rodziny”. Uczestniczyło w nim ok. 300 osób.
Napisałaś w mediach społecznościowych, że po paradzie jesteś przede wszystkim dumna.
To była właściwie krajowa parada równości. Pracowaliśmy na zasadzie wolontariatu z osobami z całego kraju. Udało nam się zjednoczyć Bośnię i Hercegowinę, dlatego że marsz zorganizowaliśmy przeciwko przemocy. Przeciwko wykluczeniu wszelkich mniejszości, uchodźców. Brak przemocy w kraju, który właściwie nie pozbierał się jeszcze po wojnie, to narracja najbardziej adekwatna. Ten marsz okazał się być paralelą wielu społecznych problemów.
Za nami są miesiące kampanii i podkreślania: przemoc, przemoc, przemoc. Nie chcemy jej już na Bałkanach nigdy więcej. Myślę, że właśnie to przekonało ludzi i zamiast spodziewanych 200 czy 300 osób na paradę przyszło ich 3 tys. (to dane organizatorów, policja informuje o „więcej niż 2 tys. ludzi” – red.)
Czy logistycznie ciężko było zorganizować paradę równości? Jak wyglądała współpraca ze strony władz?
Organizacyjnie nie było to łatwe, trwało rok. Ale administracyjne pozwolenia nie były problemem – do pracy z różnymi instytucjami jesteśmy przyzwyczajeni. Największym wyzwaniem, jeśli chodzi o bośniackie władze, była mowa nienawiści płynąca od niektórych polityków. Na przykład posłanka Samra Cosic Hajdarović zaapelowała w swoich mediach społecznościowych, żeby nas odizolować. „Pozwólcie im pójść gdzie indziej i stworzyć sobie miasto, państwo, prawa” – pisała.
Politycy powinni sobie uświadomić, że kreują klimat nienawiści. Po informacji o zorganizowaniu parady i kilku takich wypowiedziach zaczęła się fala przemocy – ataki na ludzi ze środowiska LGBT+, włączając mnie i moją partnerkę. Nie chcę do tego wracać, powiem tylko, że zaatakowano nas w centrum miasta. Inna para, również dziewczyny, padła ofiarą przemocy dwa razy.
Ale otrzymaliśmy też mnóstwo wsparcia. Choćby od premiera Denisa Zvizdicia, którego partia od początku wspiera walkę osób LGBT o równe prawa. Premier także pojawił się na paradzie. Jeśli chodzi o samo wydarzenie, sprawnie udało się współpracować z władzami w kwestiach komunikacji, organizacji i bezpieczeństwa.
Parada była naprawdę pilnie strzeżona. Potrzebowaliście ponad tysiąca policjantów i snajperów na dachach, by przejść przez miasto?
Nawet nie znam tych liczb, to była decyzja władz. Codziennie doświadczamy przemocy. Myślę, że taka liczba funkcjonariuszy to potwierdza. Ale podczas parady atmosfera była pokojowa i radosna, w ogóle nie zauważaliśmy obecności policjantów czy snajperów. Ludzie czuli się niesieni swoją siłą – przeciwko przemocy szło nas trzy tysiące.
Marsz główną ulicą Sarajewa odbył się pod hasłem „Ima izać!” co w wolnym tłumaczeniu znaczy „Chcemy wyjść (z szafy)!”. Czy nie boisz się, że teraz – po tym ogromnym coming oucie – ktoś mógłby was zaatakować?
Parada równości przeszła główną ulicą Sarajewa, dokładnie tą samą, na której kilka tygodni wcześniej zostałam zaatakowana wraz z partnerką. Tym razem ona była obok, prowadziła relację live. Widząc ją i czując, że jesteśmy bezpieczne, bo idzie z nami kilka tysięcy ludzi, byłam szczęśliwa. Następnego dnia też się nie bałam. Myślałam, że jeśli ktoś nas zaatakuje – to tym razem znajdzie się osoba, która nas obroni.
Definitywnie żyję teraz w bańce. Rozmawiamy kilka dni po marszu – udało nam się go zorganizować, zupełnie nic złego się nie stało. Przemoc nie zniknęła, ale ta atmosfera wsparcia bardzo pomaga.
Jak wygląda sytuacja na Bałkanach, jeśli chodzi o prawa osób LGBT+?
Najlepsza sytuacja prawna jest w Chorwacji – zalegalizowane jednopłciowe związki partnerskie. Z kolei w Serbii na czele rządu stoi premierka Ana Brnabić, lesbijka. To właściwie marionetka prezydenta Aleksandara Vučića, by pokazać zachodnim liderom, że „w konserwatywnej Serbii jesteśmy postępowi.”
Chociaż Brnabić odmówiła poparcia projektu propozycji legalizacji związków osób tej samej płci w 2016 r., często uczestniczy w marszach równości. Kiedy jej partnerka urodziła dziecko, niektórzy w parlamencie gratulowali jej, jakby była matką. Ale nie są z partnerką w legalnym związku, Brnabić prawnie nie ma z tym dzieckiem nic wspólnego. Jako premierka może sobie też pozwolić na otwartość – jest wystarczająco chroniona. Jakie stoi za tym przesłanie? Możesz mieć żonę i dziecko, jeśli będziesz cicho.
Jeśli miałabym podsumować, jak wygląda sytuacja na Bałkanach, to jest to żonglowanie prawami osób LGBT+ w trakcie spoglądania w kierunku Unii Europejskiej. Politycy wykorzystują pewne deklaracje jako narzędzie pro-integracyjne.
Czy zamierzacie teraz walczyć o konkretne zmiany w prawie? A może jest na to za wcześnie?
Na papierze Bośnia i Hercegowina zrobiła postępy w zakresie praw osób LGBT+. W 2016 r. przyjęto przepisy antydyskryminacyjne, uwzględniające naszą społeczność. W praktyce jednak nie byliśmy bezpieczni, lecz ciągle dyskryminowani.
W ubiegłym roku zupełnie niespodziewanie parlament przyjął wniosek o zalegalizowanie związków partnerskich. Można powiedzieć, że prawo mamy już napisane, ale wprowadzenie go będzie długim procesem. Ja wzięłam ślub w Szwecji, ale gdy wracam do domu, jak na razie, oficjalnie, nie mam żony.