#Polska2029: „Nie zgadzam się, że oddanie głosu przez internet w jakiś istotny sposób obniży rangę aktu wyborczego. W sieci transferujemy pieniądze, wysyłamy dokumenty do różnych instytucji, robimy zakupy. Dlaczego więc nie mielibyśmy podejmować w ten sposób decyzji wyborczych?” – przekonuje prof. Magdalena Musiał-Karg
MICHAŁ NIEPYTALSKI: Estonia jest jedynym krajem na świecie, który zdecydował się na umożliwienie obywatelom głosowania przez internet w wyborach powszechnych. Jak Estończycy się w tym odnajdują?
PROF. MAGDALENAMUSIAŁ-KARG*: Rzeczywiście, Estonia jest wyjątkiem w skali całego świata. Oczywiście podobne rozwiązania testują także inne kraje, takie jak Szwajcaria i Norwegia. Jak na razie jednak to Estonia jest ewenementem, a taki sposób głosowania się tam sprawdza. W marcowych wyborach parlamentarnych zdecydowana większość osób uczestniczących w głosowaniu oddała głos elektronicznie. To bez wątpienia kamień milowy.
Skoro tak dobrze im idzie, to dlaczego inne kraje, które rozważają taki pomysł, nie wprowadziły jeszcze analogicznego rozwiązania?
Odpowiedź tkwi w zrozumieniu, dlaczego Estonii się udało. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że jest krajem niewielkim, liczącym niecałe 1,5 mln mieszkańców, o stosunkowo dobrej sytuacji gospodarczej. Gdy na początku wieku kraj ten podjął bardzo ambitne działania na rzecz informatyzacji państwa i życia społecznego, jego niewielki rozmiar znacznie ułatwił sprawę. Zresztą procesy związane ze zmianą infrastruktury informatycznej o wiele płynniej wprowadza się w mniejszych jednostkach niż w dużych państwach, takich jak np. Polska, gdzie zarówno liczba użytkowników, jak i zasięg przedsięwzięcia są o wiele większe.
Nie wydaje się pani, że taka forma udziału w wyborach jest obniżeniem rangi aktu, który traktujemy jako symbol demokracji? W końcu zagłosować przez internet można w piżamie i w kapciach, a w lokalu wyborczym trzeba jednak wyglądać i zachowywać się godniej.
Przede wszystkim należałoby odpowiedzieć na pytanie o to, czym dziś dla obywateli są wybory i jak ludzie je dziś traktują w porównaniu z innymi działaniami. Proszę zwrócić uwagę, że przecież przez internet robimy przelewy pieniężne (czasami na wysokie kwoty), wysyłamy instytucjom państwowym chociażby deklaracje podatkowe, a zatem informacje o naszych finansach. I śmiem twierdzić, że dla wielu Polaków takie działanie – tzn. wysyłanie danych o stanie konta, przekazywanie pieniędzy, czy szerzej ujmując – decydowanie o swoich finansach – jest czymś istotniejszym niż głosowanie w wyborach.
Różnica jednak jest taka, że wysyłanie PIT-ów jest obowiązkiem, a głosowanie przez internet to uprawnienie albo nawet przywilej.
Oczywiście, można powiedzieć, że głosowanie w kapciach nie jest tak dostojnym aktem jak pójście po niedzielnej mszy świętej do lokalu wyborczego, bo to jest taka stereotypowa wizja w odniesieniu do Polski. Tym niemniej postępuje tak jedynie część społeczeństwa, na co wskazuje dynamika zmian frekwencji wraz upływem czasu w dniu wyborów. Wielu z nas oddaje głosy wieczorem, na ostatnią chwilę.
I stoi w długich kolejkach.
Tak, przypominamy sobie, że jest niedziela wyborcza i w pośpiechu lecimy do lokalu wyborczego. Mam wątpliwości, czy takie oddanie głosu na „łapu-capu” ma większą wartość niż przemyślane oddanie głosu w domu, choćby w piżamie przy śniadaniu. Dlatego nie formułowałabym wniosku, że to w jakiś sposób obniża rangę aktu wyborczego.
Zdalne głosowanie internetowe może przebiegać o wiele spokojniej niż to dokonywane często w pośpiechu w lokalu wyborczym. Zresztą społeczeństwo się zmienia. Mówi się o społeczeństwie informacyjnym, funkcjonujemy w oparciu o nowe technologie. Przez internet robimy, zakupy, transferujemy pieniądze, często nawet bardzo duże kwoty. Czemu więc nie mielibyśmy podejmować w ten sposób decyzji wyborczych?
Przy okazji warto dodać, że są różne formy głosowania internetowego. Nie musi to być model estoński, gdzie jest to proces całkowicie zdalny, wystarczy komputer z dostępem do internetu, a więc głos można oddać z dowolnego miejsca. Istnieje przecież opcja chociażby ustanowienia kiosków z system informatycznym do głosowania, które będą namiastką lokalu wyborczego. Do nich i tak trzeba będzie się wybrać osobiście. Ale z punktu widzenia wyborcy najwygodniejsze jest jednak głosowanie z komputera osobistego.
A czy my w ogóle chcielibyśmy głosować przez internet?
W ubiegłym roku prowadziłam badania opinii publicznej na dużej grupie osób dotyczące stosunku Polaków do głosowania elektronicznego i zdecydowana większość jest zwolennikami wprowadzenia tego rozwiązania. I jest to praktycznie niezależne od upodobań politycznych.
O głosowaniu przez internet mówi się często w kontekście starań o wzrost frekwencji wyborczej. A może nie ma sensu się o to starać? Może do udziału w wyborach nie ma sensu zachęcać tych, którzy oddadzą głos nieprzemyślany?
Przede wszystkim trzeba podkreślić, że nie ma żadnych dowodów na to, by głosowanie internetowe zwiększało frekwencję wyborczą! Zatem jeśli politycy mówią, a mówią to często, że frekwencja wzrośnie, jeśli będzie można głosować z domu, to są w błędzie. Ani Estonia, ani żadne inne państwa, które w jakimś zakresie wprowadziły bądź testowały rozwiązania z zakresu głosowania elektronicznego, nie mają „twardych” danych potwierdzających taką tezę.
Są jedynie dane pokazujące, że wyborcy chętnie zmieniają formę głosowania. Nawet jeśli są jakieś wahnięcia frekwencji, to jednak dominującym czynnikiem w kwestii tego, ile osób decyduje się na udział w wyborach, jest to, nad czym mają głosować, a nie w jaki sposób. Zatem argumenty frekwencyjne są w jakimś sensie mydleniem oczu albo brakiem wiedzy.
Jeśli głosowanie przez internet nie wpływa na frekwencję, to na co wpływa? Może na wynik wyborczy? Skądinąd wiemy, że internauci są skłonni do bardzo radykalnych opinii. A więc może e-voting daje bonus partiom skrajnym? A może partiom bardziej postępowym?
Z takiego założenia przed ponad dekadą wychodziła Platforma Obywatelska, która gorąco popierała wprowadzenie głosowania internetowego, bo liczyła na głosy Polaków, którzy po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej wyjechali na Zachód za pracą. W partii sądzono, że nowa forma aktu wyborczego byłaby dla emigrantów zarobkowych znacznie mniej uciążliwa niż wycieczka do konsulatu, by czekać tam w kolejce do oddania głosu.
Badania struktury elektoratu wskazywały wówczas także to, że średnio są to ludzie młodsi niż popierający ich oponentów, lepiej obeznani z nowymi technologiami. Naturalnie więc PO chciała trafić do tych ludzi, by zwiększyć sobie poparcie. Ale nadal musiałoby dojść do zwiększenia frekwencji, bo samo głosowanie przez internet nie zmieni poglądów wyborców. A o mrzonkach dotyczących frekwencji już mówiliśmy. Osobiście jestem sceptyczna co do tego, że gdyby wprowadzone zostało głosowanie internetowe, to ci, którzy nie są zainteresowani polityką, nagle zmieniliby swoje podejście.
A czy z pani badań da się wyciągnąć wnioski dotyczące tego, kto najbardziej chciałby głosować przez internet?
Ważne tu jest kryterium wieku. Ewidentnie za taką metodą głosowania opowiadają się młodsi wyborcy – grupa mniej więcej do 45. roku życia. Płeć nie ma znaczenia, ale częściej taką skłonność przejawiają mieszkańcy dużych miast, osoby o wyższym niż przeciętny statusie majątkowym. Należy też podkreślić, że nie jest tak, że wyborcy partii prawicowych i konserwatywnych nie są otwarci na wybory elektroniczne. Tu różnica na korzyść partii bardziej liberalnych jest dosłownie niewielka.
W gronie elektoratów PO i PiS większość osób jest zwolennikami umożliwienia głosowania przez internet. Choć wśród stronników Prawa i Sprawiedliwości częściej podkreślane są zagrożenia z nim związane, co jest naturalne, biorąc pod uwagę rezerwę, z jaką partia rządząca podchodzi do e-votingu. Ale ani ich, ani wyborców innych ugrupowań nie zniechęca to do skorzystania z takiej ewentualności.
Pytanie o zagrożenia jest oczywistym, więc spróbuję je zadać przekornie. Czy wybory przez internet łatwiej sfałszować niż te analogowe? Bo przecież tradycyjne wybory też mogą nie być wolne od manipulacji.
To prawda. Ale na takie pytanie nie da się odpowiedzieć, bo przede wszystkim nie ma danych pokazujących, że głosowania elektroniczne zostały w jakikolwiek sposób sfałszowane. Wszystko oczywiście zależy od niezawodności oprogramowania. Ale ten jest pod wyjątkowo specjalnym nadzorem. W państwach, które stosują podobne rozwiązania, zatrudnia się np. specjalistów od włamań do systemów informatycznych, których zadaniem jest odnajdywanie luk w zabezpieczeniach. Dzięki temu np. w Estonii wszelkie nieprawidłowości są natychmiast eliminowane.
Zapowiedziana śmierć Polski B – przeczytaj artykuł Remigiusza Okraski w Holistic News
*Magdalena Musiał-Karg – politolog, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, specjalizuje się w badaniach nad demokracją bezpośrednią oraz wykorzystaniem nowych technologii w systemach demokratycznych, ze szczególnym uwzględnieniem e-votingu.