Fenomen turbofolku doskonale obrazuje bałkańską rzeczywistość, w której logiki czasem brak, historia krwawych wojen wciąż jest żywa, a umiłowanie własnej kultury łączy się z pragnieniem przynależności do Zachodu
„Jesteście naszym szczęśliwym talizmanem!” – powiedział Emir z uśmiechem, ale wciąż wyczuwalnym dreszczem w głosie. Przed chwilą o włos uniknęliśmy stoczenia się w przepaść na wąskiej i krętej drodze, prowadzącej przez górski las z Tuzli do Sarajewa. Padał deszcz, na trasie brakowało zabezpieczeń, ale dla prawdziwego bośniackiego kierowcy to jeszcze nie powód, by jechać z przesadną ostrożnością.
Na szczęście dzięki nam – dwójce autostopowiczów na tylnych siedzeniach oraz plecakom w bagażniku – udało się zapewnić większą przyczepność opon niepozornego citroena saxo. Oprócz silnika o niewielkiej mocy auto było napędzane dochodzącą z samochodowego radia mieszanką disco, orientalnej melodii i rzewnego, kobiecego śpiewu. „To Ceca! Wspaniała piosenkarka, tutaj wszyscy ją kochają” – mówił Emir. Ceca, serbska gwiazda i niekwestionowana ikona muzyki turbofolk towarzyszyła nam prawie na każdym kroku w Bośni i Chorwacji.
Muzyka z belgradzkich blokowisk
Turbofolk rozwinął się w Serbii w wyniku urbanizacji tradycyjnej muzyki ludowej, wypełnionej emocjonalnymi tekstami o miłości i rozstaniach. Gdy w 1992 r. zaczynało się oblężenie Sarajewa przez serbskie wojska, nielegalne stacje radiowe z belgradzkich blokowisk eksperymentowały z nadawaniem w eter mieszanki zachodniej muzyki dance z rodzimymi, folkowymi utworami. Nowy gatunek szybko zyskał popularność, a gdy konflikt w Bośni rozgorzał na dobre, turbofolk stał się jednocześnie odskocznią od problemów i politycznym narzędziem.
W trakcie wojny serbski turbofolk często przyjmował patriotyczny, narodowy charakter. Zaczął być kojarzony z nacjonalistami. W pracy Banding Together: How Communities Create Genres in Popular Music Jennifer C. Lena z Uniwersytetu Columbia podkreśla, że „władze nie tylko zachęcały do tworzenia utworów w tym gatunku, ale wspierały także ich produkcję i dystrybucję. Treść muzyki miała instrumentalne znaczenie dla celów reżimu i została wykorzystana przez państwo jako forma propagandy”.
Patriotyczne treści w bałkańskiej muzyce popularnej pojawiały się już kilka lat wcześniej. Do historii przeszła „Jugoslovenka” urodzonej w Tuzli na terenie Bośni i Hercegowiny pionierki turbofolku Leny Breny. W utworze z 1989 r. Brena śpiewa: „Jestem Jugosłowianką, a moim ojcem jest Morze Adriatyckie!”. W teledysku natomiast przewijają się bałkańskie krajobrazy i powiewające na wietrze flagi zjednoczonej republiki. „Jugoslovenka” była manifestem mającym przyczynić się do odbudowy jedności w obliczu rozpadu Jugosławii.
Zamiast zjednoczenia pojawiały się jednak kolejne konflikty, a wraz z nimi patriotyczne utwory. Doskonałym przykładem narodowego nurtu w turbofolku jest twórczość serbskiego artysty Baja Mali Knindžy, o czym świadczą takie piosenki, jak „Krv nije voda” („Krew nie woda”) czy „Ne dam Krajine” („Nie oddam kraju”), nawiązujące do konfliktu z Chorwacją z 1991 r. Gdy w następnych latach oddziały serbskiej armii walczyły z domagającymi się niepodległości bośniackimi muzułmanami, turbofolk brzmiał już na całych Bałkanach. Jego głosem była przede wszystkim Ceca.
Serbska Madonna
Svetlana Ceca Raznatović, nazywana serbską Madonną i królową bałkańskich dyskotek, to także wdowa po polityku i dowódcy paramilitarnego oddziału „Tygrysów Arkana” – Željko „Arkanie” Ražnatoviciu. „Arkan” był jednym z poszukiwanych zbrodniarzy wojennych – w 1997 r. został oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości i czystki etniczne. Mimo tego w Serbii uchodził za patriotę i bohatera. Jego ślub z Cecą był transmitowany w państwowej telewizji, a sama uroczystość miała rozmach godny rodziny królewskiej. Był 1995 r., krwawa wojna w Bośni i Hercegowinie chyliła się ku końcowi, a dowódca „Tygrysów” był jednym z najbogatszych ludzi w Serbii.
Związkiem Cecy i „Arkana” żyli wszyscy. W czasie gdy on walczył o pozycję głównego rozgrywającego w piłkarskiej mafii, ona śpiewała o bohaterskich, serbskich wojownikach i pięknie Belgradu, sprzedając setki tysięcy płyt także w okupowanej przez Serbów Bośni. Miłość do muzyki nie zna przecież granic.
Po zabójstwie męża w 2000 r. wizerunek Cecy przeszedł ciężką próbę. Gwiazda odziedziczyła po mężu cały majątek wraz z zamieszanym w mafijny półświatek klubem piłkarskim. Ten zaczął wkrótce podupadać, tworząc kolejne problemy. Ceca ma za sobą wyroki za nielegalne posiadanie broni, oskarżenia o malwersacje finansowe opiewające na miliony euro i związany z nimi roczny areszt domowy.
Jednak liczne kontrowersje nie odebrały Cecy statusu królowej sceny. Wciąż nagrywa kolejne płyty, przyciągając na swoje koncerty ogromne tłumy fanów ze wszystkich krajów byłej Jugosławii, bez względu na trudną historię. W 2016 r. Ceca stała się persona non grata w Chorwacji, jednak na samej piosenkarce nie zrobiło to większego wrażenia. Jak mówiła lokalnej prasie: „Nigdy nie byłam w Chorwacji i nie zamierzałam tam przyjeżdżać. Mogę się tylko śmiać z takich zakazów”. Dodała także, że chorwacka publiczność i tak do niej dotrze. Trudno nie przyznać jej racji.
Chorwackie miłość i nienawiść do turbofolku
Nad fenomenem ogromnej popularności Cecy we wszystkich bałkańskich krajach pochylają się naukowcy. W pracy The Paradox of Ceca and the Turbofolk Audience Zala Volčič i Karmen Erjavec z uniwersytetów w Queensland i Lubjanie wnioskują, że wizerunek serbskiej Madonny jako silnej, charyzmatycznej kobiety będącej jednocześnie obiektem pożądania, odwraca uwagę od jej politycznych powiązań. Okazuje się, że większe znaczenie ma jej tożsamość indywidualna niż narodowa.
Wynika to z faktu, że gdy Bałkany zaczęły wyłaniać się z wojennego koszmaru lat 90., transformację przeszedł także turbofolk. Twórcy gatunku odrzucili etniczną tematykę, przekształcając swoją muzykę w rodzaj oryginalnego, bałkańskiego popu. Jennifer C. Lena określa współczesny turbofolk mianem „wielokulturowego fenomenu popowego”, który wciąż ewoluuje. Jego symbolem stały się mocne makijaże, obcisłe stroje i pełne emocji teksty o miłosnych rozterkach.
Na pierwszą imprezę turbofolk trafiliśmy w Zagrzebiu. Zaprowadził nas tam Fran, pracownik banku, który wykształcenie zdobywał w Sztokholmie, Paryżu i Londynie. Dla młodego pokolenia Chorwatów, czującego mocny związek ze zjednoczoną Europą, turbofolk jest tym, czym dla nas disco polo – trochę wstyd, ale potańczyć można.
„Nie rozumiem fascynacji tego typu muzyką. Ceca otwarcie mówi, że nigdy nie zagra dla Chorwatów i broni swojego męża, który był wojennym zbrodniarzem, a i tak jest tutaj uwielbiana” – zauważa Fran. „W moim środowisku na co dzień mamy zupełnie normalne gusta muzyczne, ale turbofolk to część naszej kultury i umiemy się przy nim bawić” – dodaje po chwili.
Lek na kulturową traumę
W niewielkim klubie na uboczu głównych imprezowych miejscówek Zagrzebia czekało na nas spore zaskoczenie. Grupy rosłych, groźnie wyglądających mężczyzn tuliły się przy rzewnych piosenkach Cecy i jej chorwackiej odpowiedniczki, Severiny. Hity serbskich, bośniackich i chorwackich gwiazd grano tutaj obok siebie, co tworzyło wybuchową i dynamiczną mieszankę. Klub był wypełniony po brzegi, chociaż nie należał do typowo modnych miejsc stolicy.
W Chorwacji termin „turbofolk” ma znaczenie pejoratywne, wciąż kojarzące się z serbskimi nacjonalistami. Tutaj gatunek ten określa się mianem narodnjaci lub cajke. W latach 90. taką muzykę można było usłyszeć jedynie w nieco podejrzanych, nocnych klubach na przedmieściach Zagrzebia, ale już na początku XXI w. turbofolk zaczął przenikać do centrum miasta. Coraz więcej młodych ludzi odkrywało piosenki Cecy, Dary Bubamary i Seki Aleksić.
Stolica Chorwacji chce jednak być postrzegana jako część Europy, „mały Wiedeń” wybudowany na austro-węgierskich fundamentach, a nie bałkańskie miasto z mocnymi wpływami orientu, które słychać w turbofolku. Zagrzeb patrzy na Zachód, dlatego w państwowej telewizji i stacjach radiowych dla turbofolku nie ma miejsca.
Wyjątkiem była Eurowizja. W 2006 r. kraj reprezentowała Severina, rodzima diwa turbofolku, której piosenka „Moja Štikla” wywołała burzliwą dyskusję na temat muzycznej tożsamości Chorwatów. W przeddzień konkursu Jurica Pavičić, chorwacki dziennikarz i krytyk filmowy, określił „Moją Štiklę” mianem „wspólnego katalizatora umożliwiającego znacznej większości Chorwatów rozpracowanie własnych traum kulturowych”, wynikających z obecnej od początku lat 90. presji „tłumienia” przynależności do Bałkanów.
Mimo medialnego embargo turbofolk w Chorwacji wciąż ma się dobrze. Świadczy o tym pojawienie się nowego komercyjnego radia Extra FM, dedykowanego temu gatunkowi. Stacja ruszyła w kwietniu 2018 r.
Przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Zadarze badanie z 2015 r. pokazuje, że popularność tego gatunku wśród młodych ludzi pozbawiona jest obciążeń politycznych, które przypisują mu starsze pokolenia. Współczesny turbofolk nie jest już elementem politycznej ideologii, a ponadnarodowej, bałkańskiej tożsamości.
Turbofolk w służbie pokoju
W pierwszej książce o tym gatunku, Turbo-folk Music and Cultural Representations of National Identity in Former Yugoslavia Uroš Čvoro z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii w Australii pisze, że turbofolk jest postrzegany przez słuchaczy jako prawdziwie bałkańska forma oporu wobec odczuwanego zagrożenia globalizacją kulturową. Twierdzi także, że turbofolk skutecznie działa jako „kulturalna forma pojednania” między narodami byłej Jugosławii.
W ostatnim czasie turbofolk jest odkrywany także przez bałkańskie środowiska LGBT. Chociaż wydaje się to nielogiczne, muzyka, która wywodzi się z konserwatywnej ideologii, we współczesnej formie staje się manifestem wolności, siły i otwartości, co widać w teledyskach. Kiczowaty styl nie przeszkadza w budowaniu wspólnej tożsamości ponad podziałami.
„Turbofolk to nasza muzyka. Tacy jesteśmy na Bałkanach – pełni pasji, emocji i radości życia” – deklaruje Emir, włączając kolejną płytę Cecy w drodze do Sarajewa.