Minęły cztery lata od feralnego lotu MH370 z Kuala Lumpur do… No właśnie ‒ dokąd? Mimo najdroższych, najdłuższych i prowadzonych na największym terenie poszukiwań, w których brało udział kilka krajów, odpowiedź wciąż ukrywa się gdzieś na dnie oceanu
KUALA LUMPUR, MALEZJA
A może wcale nie na dnie oceanu, tylko ‒ jak spekulują niektórzy ‒ w kosmosie? W innym wymiarze? Albo innym punkcie czasoprzestrzeni? Zniknięcie malezyjskiego boeinga 777 z 239 osobami na pokładzie stało się jedną z największych zagadek lotniczych w historii i wywołało lawinę najdzikszych teorii spiskowych, podobnie jak zabójstwo prezydenta Johna F. Kennedy’ego, śmiertelny wypadek Lady Diany czy zamachy z 11 września 2001 r.
Było też potężnym wstrząsem dla Malezji. Nawet teraz, po sensacyjnych majowych wyborach, w których klęskę poniosła partia rządząca krajem od zdobycia niepodległości w 1957 r. ‒ demagogiczna, manipulatorska, rozmyślnie pogłębiająca podziały etniczne i religijne ‒ lot MH370 zagłuszył politykę i powrócił na czołówki gazet oraz dzienników telewizyjnych. Ogłoszono bowiem, że ostatnia akcja poszukiwawcza została przerwana.
Na zdjęciu powyżej, zrobionym 31 marca 2014 r., widać przez chmury niewyraźną sylwetkę nowozelandzkiego samolotu P3 Orion, który brał udział w poszukiwaniach lotu MH370
Poszukiwania rozpoczęto natychmiast po 8 marca 2014 r., gdy lot MH370 z Kuala Lumpur do Pekinu zniknął z radarów. Brały w nich udział siły morskie, powietrzne oraz grupy ratunkowe z kilku krajów, poczynając od Malezji, przez Chiny, Wietnam, Filipiny i Australię, po Stany Zjednoczone.
Przeczesywanie rozpoczęło się od Morza Południowochińskiego i Zatoki Tajlandzkiej, gdzie po raz ostatni nawiązano kontakt z samolotem. Następnie przeniosło się na turkusowe wody Morza Andamańskiego i jego liczne wyspy usiane ośrodkami wczasowymi, a wreszcie na odległe, niegościnne i zimne wody południowego Oceanu Indyjskiego, daleko poza zachodnie wybrzeże Australii, gdzie toń morska sięga 3,5 km w głąb, a wiejące z prędkością 80 km/h wichury zyskały miano ryczących czterdziestek.
Nieznany jest nawet łączny koszt całej tej gigantycznej operacji. Wprawdzie w mediach padała kwota 170 mln dol. – tyle miały wynieść same tylko działania wstępne ‒ ale pieniądze na akcje ratunkowe i poszukiwawcze są zwykle dopisywane do wydatków sił zbrojnych państwa, które wyrusza na ratunek swoim obywatelom.
Ostatnią poważną próbę podjęła w styczniu br. teksańska firma Ocean Infinity, która specjalizuje się w badaniach dna morskiego. Ewentualny sukces oznaczałby dla niej premię w wysokości 70 mln dol. ‒ tyle obiecał malezyjski rząd, ale wyłącznie w przypadku odnalezienia wraku samolotu. W razie niepowodzenia koszty poszukiwań Teksańczycy musieliby w całości pokryć sami.
Po czterech miesiącach uznali jednak, że ryzyko się nie opłaca. 29 maja ogłosili, że się poddają (i to właśnie ich kapitulacja na chwilę przyćmiła polityczne trzęsienie ziemi w Malezji).
Na Mauritius, czyli do raju
Nie minęły dwa tygodnie, a ogłoszono nową ekspedycję poszukiwawczą, niestety ze znacznie mniejszym budżetem i ‒ prawdę mówiąc ‒ całkowicie amatorską. Będzie ją prowadzić dwóch radiowców z Nowej Zelandii. Duncan Heyde i Thane Kirby, gospodarze popularnego programu w rozgłośni muzycznej The Rock, zebrali wśród swoich słuchaczy 25 tys. dol. i wyruszają na Mauritius.
Wyspa ta, położona 6 tys. km od Malezji na przeciwnym krańcu Oceanu Indyjskiego, znalazła się kiedyś na trasie podróży Marka Twaina, który napisał, że „najpierw Bóg stworzył Mauritius, a potem raj ‒ na podobieństwo Mauritiusa”. Na sąsiedniej wyspie Reunion znaleziono w 2015 r. szczątki zaginionego boeinga 777, dlatego niektórzy samozwańczy eksperci ‒ jak zdyskredytowany australijski inżynier Peter McMahon ‒ uważają, że gdzieś w tamtej okolicy musiał on spaść do oceanu.
Dwaj zapaleńcy twierdzą, że nawet porażka ich misji na Mauritiusie okaże się sukcesem.
„Przynajmniej będziemy mogli powiedzieć rodzinom ofiar, że przeszukaliśmy tę część oceanu i ją też można odhaczyć” – mówi Heyde, który zanim został radiowcem, obierał ziemniaki w barze serwującym frytki i ryby, a wcześniej nie sprawdził się jako pomocnik murarza.
Jego twierdzenie jest oczywiście nieprawdziwe, bo odhaczenie Zatoki Tajlandzkiej, Morza Południowochińskiego, wód położonych wzdłuż zachodnich wybrzeży Malezji oraz ogromnej przestrzeni Oceanu Indyjskiego obmywającej zachodnie wybrzeże Australii nie było dla rodzin ofiar – głównie Chińczyków – żadnym pocieszeniem.
„Po prostu chcę wiedzieć, znać odpowiedź” – mówi Taishan, Malezyjczyk, którego córka znajdowała się na pokładzie MH370. To nie nazwisko, tylko pseudonim, bo mężczyzna, który pracuje w firmie realizującej zamówienia rządowe, nie chce ujawniać tożsamości.
Jednak wielu jego rodaków wolałoby, żeby sprawa zaginięcia MH370 wreszcie ucichła, została zamknięta ‒ nawet jeśli nie będzie to oznaczać rozwikłania zagadki.
To nas stawia w złym świetle
„Przez długi czas śledziliśmy wszystkie doniesienia – mówi Abdurrahman Wahin, emerytowany urzędnik państwowy. To była narodowa tragedia. Byliśmy przygnębieni nie tylko ze względu na rodziny zaginionych, to była tragedia dla nas samych, dla wszystkich, dla całej Malezji. Ale to także pokazało nasz kraj w złym świetle…”.
Wahin ma na myśli oskarżenia, że pierwsza reakcja władz na kryzys była niewłaściwa. Wojskowa stacja radarowa nie meldowała o niezidentyfikowanym samolocie, który pojawił się w malezyjskiej przestrzeni powietrznej
– okazało się potem, że był to MH370, który z niewyjaśnionych przyczyn nad Morzem Południowochińskim nagle zboczył z kursu. Zamiast lecieć na północ do Pekinu, skręcił ostro na zachód.
Kolejna sprawa to pogorszenie relacji z Chinami – większość pasażerów stanowili Chińczycy, a Pekin nie był zadowolony z malezyjskiego śledztwa. Zaraz po zniknięciu MH370 władze w Kuala Lumpur przez kilka dni wydawały sprzeczne oświadczenia oraz ukrywały przed opinią publiczną istotne informacje, w tym zdjęcia satelitarne.
Co więcej, zagraniczne media praktycznie nie mogły uczestniczyć w konferencjach prasowych. Dopuszczano wyłącznie wcześniej zatwierdzone pytania, zadawane przez lokalne media po malajsku.
„Przez długi czas byliśmy jak przyklejeni do ekranów telewizorów. To wywarło na nas piętno, na poszczególnych ludziach i na całym narodzie” – mówi Sharifah Ismail, politolożka z University of Malaysia.
„Teraz wszystko dzieje się tak prędko, wszystko się szybko zapomina. Ale o MH370 nie da się zapomnieć”.
W całym tym narodowym dramacie, który mógłby posłużyć za scenariusz filmu – i który faktycznie zainspirował reżyserów kilku kiepskich dokumentów oraz autorów jednej tandetnej bollywoodzkiej produkcji – zapomniano o jednym: o rodzinach 227 pasażerów i 12 osób załogi Boeinga 777.
Dla nich sprawa nie została zamknięta.
Nie poznali miejsca spoczynku swoich bliskich. Nie odebrali gorączkowych telefonów wykonanych zwykle przez pasażerów tuż przed katastrofą, nie odczytali nagrań z poczty głosowej pozostawionych tuż przed runięciem samolotu. Nie zrobili tego, bo żadne telefony nigdy się nie wydarzyły.
„To był jeden z powodów, dla których zdecydowaliśmy się wznowić poszukiwania: aby udzielić odpowiedzi tym, których dotknęła tragedia – powiedział prezes Ocean Infinity Oliver Plunkett. – I niestety z ciężkim sercem podjęliśmy decyzję o ich zaprzestaniu, bez osiągnięcia celu.
Nie wiadomo, ile wydała firma Ocean Infinity przez cztery miesiące, zanim skapitulowała.
Oczywiście życie toczy się dalej – zniknięcie boeinga 777 zostało przyćmione cztery miesiące później przez inną tragedię – malezyjski samolot MH17 z 298 osobami na pokładzie został zestrzelony nad Ukrainą przez prorosyjskich separatystów. Później uwagę opinii publicznej przykuły afery korupcyjne, które pogrążyły premiera Razaka i jego rząd.
Teorie spiskowe
Jednak zagadka MH370 wciąż nie dawała spokoju, a im bardziej brakowało wyjaśnień, tym więcej zaczęło pojawiać się teorii spiskowych.
Kontakt z samolotem stracono we wczesnych godzinach rannych 8 marca 2014 r. – ostatnie słowa załogi skierowane do malezyjskiej kontroli lotów przed rutynowym przełączeniem się na kontrolę wietnamską (które nigdy nie nastąpiło) zostały wypowiedziane albo przez pierwszego pilota Zahariego Ahmada Shaha, albo drugiego pilota Fariqa Abdula Hamida i brzmiały: „Dobranoc, Malezyjczyk siedem-trzy-zero”.
Co działo się potem? Oto krótki przegląd teorii spiskowych:
• Długo po zerwaniu łączności, kiedy samolot zawrócił i znowu leciał nad Malezją, drugi pilot Hamid rozmawiał przez telefon komórkowy (w rzeczywistości to nieprawda).
• Boeing 777 wylądował w amerykańskiej bazie wojskowej Diego Garcia na południu od Malediwów na Oceanie Indyjskim. Zwolennicy tej teorii podają jako dowód wiadomość SMS z pustym zdjęciem, która, jak twierdzą, została rzekomo wysłana przez pasażera ukrywającego w odbycie iPhone’a. Amerykańskie władze wojskowe zaprzeczają, że samolot wylądował w ich bazie.
• Porwanie – albo było to uprowadzenie fizyczne, albo pierwsze na świecie cyberporwanie. Nie pojawił się jednak żaden wiarygodny motyw, nie padły też żadne sugestie co do ewentualnego miejsca przeznaczenia.
• Maszyna rozpadła się po uderzeniu meteorytu.
• 9 proc. respondentów biorących udział w ankiecie przeprowadzonej na zlecenie CNN uznało za bardzo lub dość prawdopodobne, że MH370 został uprowadzony przez kosmitów „podróżujących w czasie lub przez istoty z innego wymiaru”.
• Możliwy był pożar albo w kokpicie, albo w luku bagażowym.
• Boeing 777 nie mógł spaść do oceanu. Jeśli tak wielki samolot runąłby ruchem spiralnym w dół lub uderzył w wodę pod kątem prostym, powinno zachować się mnóstwo odłamków. Znaleziono zaledwie kilka.
• Samobójstwo pierwszego lub drugiego pilota. Zwolennicy tej teorii powołują się na fakt, że Shah miał w domu sześcioekranowy symulator lotów. Całkiem niedawno, bo miesiąc temu, eksperci występujący w programie australijskiej telewizji „60 Minut” zasugerowali, że samolot nigdy nie zostanie odnaleziony, ponieważ Shah sprowadził go na ziemię tak, żeby go ukryć.
• Zaginięcie MH370 było związane z obecnością na pokładzie 20 pracowników Freescale Semiconductor, amerykańskiego producenta układów scalonych, w tym specjalnych mikrochipów przeznaczonych dla sektora obronnego. Zgodnie z tą teorią samolot albo został zabrany do bazy Diego Garcia, aby zapobiec ich wpadnięciu w ręce Chińczyków, albo odwrotnie – to Chińczycy go uprowadzili, żeby przechwycić 20 specjalistów Freescale Semiconductor.
Oczywiście to tylko niektóre teorie spiskowe. Malezyjski minister transportu Anthony Loke, do niedawna w opozycji, obiecuje, że wkrótce opublikowany zostanie nowy raport na temat wyników śledztwa. Ale mało kto spodziewa się, że będzie w nim coś sensownego lub pożytecznego.
„Już to wszystko słyszeliśmy – mówi Calvin Shim, którego żona Christine Tan była szefową personelu pokładowego podczas feralnego lotu. – Jestem tym wszystkim bardzo zmęczony. Wiem, że już nigdy jej nie zobaczę. Czasem budzę się w nocy z drżeniem i płaczem. Żeby chociaż wiedzieć. Znać miejsce. To nieważne, że zobaczę je tylko na mapie albo na Google Earth. Może wtedy odzyskam spokój”.