„Będzie krew. Brak zdrowego rozsądku sprawi, że popłynie krew” – pisał o rewolucji francuskiej konserwatysta Edmund Burke w czasach, kiedy bezkrytyczny entuzjazm dla nowych idei był powszechny wśród europejskich intelektualistów. Skierowana w przeszłość postawa pozwoliła generować słuszniejsze przewidywania niż postępowe wizje? Czy i dziś powinniśmy z uwagą słuchać klasyków konserwatyzmu?
Jakiś czas temu Radiowa Czwórka przeprowadziła sondę, zadając pytanie: „Czym jest konserwatyzm?”. Jeden z respondentów odpowiedział, że jest to ktoś, kto konserwuje stare obrazy, drugi, że to osoba, która tęskni za PRL, trzeci z kolei, że to człowiek, który nie pozwala młodym ludziom mieszkać razem przed ślubem. Najmniej szkodliwa z przytoczonych odpowiedzi wydaje się – przewrotnie – pierwsza.
Wyraźne nieporozumienie łatwo wyprostować. O wiele gorsze są półprawdy w rodzaju dwu następnych odpowiedzi. Konserwatyzm, jakkolwiek byśmy go ostatecznie nie oceniali, ma do zaoferowania coś więcej niż pragnienie, by „było tak, jak było” czy nachalną dewocję. Z nurtem tym utożsamia się dziś w Polsce całe rzesze polityków i stowarzyszeń – od Jarosława Gowina przez Klub Jagielloński, Donalda Tuska, aż po organizacje z pogranicza faszyzmu lub zgoła faszystowskie.
Konserwatyzm to potężna tradycja, która ginie gdzieś pośród kolejnych pustych zaklęć w rodzaju „umiłowania tradycji” czy „poszanowania dziedzictwa”. W ukryciu pozostają też filozoficzne podstawy światopoglądu, bez znajomości których trudno świadomie utożsamiać się z prądem lub konstruktywnie go krytykować.
Kim jest konserwatysta?
Sytuacji nie ułatwia wewnętrzne zróżnicowanie ruchu. Sceptyczni wobec możliwości zdefiniowania konserwatysty bywają nawet sami zainteresowani. „Nie można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, kim jest konserwatysta i co to jest konserwatyzm” – powiedział Mateusz Matyszkowicz, redaktor naczelny „Frondy”.
„Wiele organizacji lewicowych ma jasny przekaz, jasną listę tez. Tymczasem konserwatyści starają się raczej przyjmować postawę aideologiczną i przedstawiać siebie jako ludzi, którzy nie ulegają różnym ideologicznym szaleństwom. Dlatego lepiej mówić o postawie niż o ideologii konserwatywnej” – tłumaczył.
Cokolwiek sądzimy o możliwości wypracowania „postawy aideologicznej”, którą obdarowuje konserwatystów Matyszkowicz, dziennikarzowi należy przyznać sporo racji – szczególnie jeśli chodzi o niemożliwość jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto dziś zasługuje na miano konserwatysty.
Edmund Burke – ojciec konserwatyzmu
Bez większego trudu możemy za to wskazać ojców dzisiejszych konserwatystów, co zresztą istotnie przybliża nas do uporządkowania współczesnego chaosu pojęciowego. Klasykiem konserwatyzmu należy z całą pewnością nazwać Edmunda Burke’a. Żyjący w XVIII w. brytyjski filozof i parlamentarzysta niemal całe swoje życie poświęcił działalności publicznej.
Zwolenników prostego podziału świata na konserwatystów i liberałów, a szczególnie niektórych dzisiejszych konserwatystów (którzy próbują utożsamiać liberalizm z marksizmem, a marksizm z dziełami szatana) może zdziwić opinia, wygłoszona na temat Burke’a przez Adama Smitha.
Protoplasta dzisiejszych liberałów pisał o Burke’u, że był to „jedyny człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałem, który myślał o ekonomii dokładnie tak samo jak ja, bez żadnej uprzedniej konsultacji”. Burke był liberałem w kwestiach ekonomicznych, bo takie też były brytyjskie tradycje, a konserwatystą, jeśli chodzi o stosunek do rewolucji, ustroju czy hierarchii społecznej.
Przeciw rewolucji… (ale nie każdej)
Filozof miał szczególnie wrogi stosunek do rewolucji francuskiej. Była to dla niego kwestia tak istotna, że poświęcił jej całą książkę (Rozważania o rewolucji we Francji). Argumentacja przeciw ruchom rewolucyjnym była dla autora o tyle trudna, że żył w realiach, które zostały ukształtowane przez Glorious Revolution. Budowana przez Burke’a silna opozycja między dwiema rewolucjami – francuską i angielską – bardzo klarownie oddaje światopogląd myśliciela.
„W oczach Burke’a rewolucja z 1688 r. godna jest wysokiego uznania, a nawet chwały, albowiem wprowadziła zmiany powolne, cząstkowe i stopniowe” – pisze prof. Paweł Kłoczkowski we wstępie do wspomnianego dzieła. „Starzy wigowie byli trzeźwi i znali się na rzeczy, zalecali spokój, cierpliwość i stanowczość. Wiedzieli, że to co życiowe i trwałe zgodne jest z mądrością praktyczną, lecz rzadko kiedy może się wykazać teoretyczną perfekcją, logiką i konsekwencją” – tłumaczy.
Rewolucja ta dążyła do wprowadzenia korekt w dotychczasowym systemie, a nie do wywrócenia go do góry nogami. Parlament zmienił wprawdzie króla, ale zrobił to nie po to, by wciąż to robić, lecz po to, by w przyszłości jego władza mogła być już stabilnie dziedziczona, a system feudalno-kapitalistyczny zachowany. Co innego rewolucja francuska – ta, pod płaszczykiem walki o wolność, nicuje wszelki porządek wypracowany przez lata poświęceń poprzednich pokoleń. Angielska wolność dojrzewała jak majestatyczne drzewo, z kolei francuska – to wbity w ziemię konar imitujący wykwit natury.
Najważniejsze jest dziedzictwo
Wszystko to pokazuje, jak istotną rolę ma dla konserwatystów dziedzictwo. Wspomniany już prof. Kłoczkowski stwierdza nawet, że w obrębie nurtu „człowiek jest przede wszystkim dziedzicem, a najważniejsze czynności w jego życiu związane są z procesem dziedziczenia”. „Sama myśl zaprowadzenia nowych rządów wzbudza w nas odrazę i przerażenie” – dodaje już sam Burke.
W okresie rewolucji chcieliśmy, i chcemy nadal, wywodzić wszystko, co posiadamy, z dziedzictwa naszych przodków. Filozof był zatem również zwolennikiem dziedziczenia tronu. Nie był natomiast entuzjastą monarchii absolutnej – zwolenników tezy o boskim pochodzeniu władcy zrównywał z „fanatykami absolutnej władzy ludu, uważającymi powszechne wybory za jedyne prawowite źródło władzy”. Na konserwatyzm Burke’a składają się więc przede wszystkim umiłowanie powolnych zmian i tradycji, do których należy dodać jeszcze organicyzm i sceptycyzm wobec możliwości indywidualnego rozumu.
Zgodnie z ideą organicyzmu państwo jest organizmem, którego poszczególne części powiązane są – nie zawsze widzialnymi – więzami. Nie można więc traktować ich w izolacji od całości. Całość nie może być rozbierana całkowicie na części i składana ponownie – pożądane są najwyżej drobne ingerencje, które nie zabiją całego organizmu.
Z podobnych założeń wychodzi argumentacja strony polskiej w sporze z UE w sprawie reformy sądownictwa. „Nie możecie zrozumieć istoty reformy bez znajomości kontekstu przemian w Europie Środkowo-Wschodniej” – powiadają reprezentanci rządu.
Rozum się myli!
Najtrafniej istotę argumentacji konserwatystów oddaje jednak ostatni z elementów światopoglądu Burke’a. To właśnie sceptyczne podejście do możliwości ludzkiego rozumu najlepiej wyjaśnia przywiązanie do tradycji. Na co dzień ludzie są przeciętni, a geniusze zdarzają się wśród nich bardzo rzadko.
Rozumy owych „przeciętnych ludzi” nie mogą każdorazowo podejmować próby gruntownej reformy całej państwowej rzeczywistości, bo prawdopodobieństwo pomyłek byłoby w takim przypadku bliskie pewności. Należy więc podążać raczej za tradycją – a więc czymś, co zostało wytworzone wspólnym wysiłkiem przeciętnych ludzi wspomaganych przez kilku geniuszy – niż za wolnomyślicielami.
Bóg nie jest rewolucjonistą
Jak już wspomniałem, Burke był konserwatystą liberalnym, który stanowczo sprzeciwiał się rządom absolutystycznym. Nieco odmienne były poglądy innego klasyka konserwatyzmu – Josepha de Maistre. Podobnie jak Burke był on zdecydowanym przeciwnikiem rewolucji francuskiej, choć nie od razu i nie z tych samych powodów. Początkowo Francuz, znajdujący się jeszcze wtedy pod wpływem Woltera, był zwolennikiem rewolucji. Jego pogląd zmieniła dopiero konieczność ucieczki z Sabaudii do Szwajcarii, przed francuską inwazją z roku 1792.
Późniejsza niechęć do rewolucji jako takiej wynikała w przypadku Francuza z innych przesłanek, niż miało to miejsce u Burke’a. Konserwatyzm Brytyjczyka był immanentny, nie sięgał poza granice społeczeństwa – wypracowane przez lata zwyczaje czy ustawy powinny być zgodnie z nim zachowane dlatego, że są efektem wielowiekowych, mozolnych starań i wspólnego wysiłku, który jest bardziej wartościowy niż działania wywrotowych indywiduów.
Tu jeszcze wszystko rozgrywa się wewnątrz społeczności. De Maistre idzie dalej. Jego zdaniem wzór dla postępowania znajduje się poza społecznością, czyli – rzecz jasna – w obrębie jakiegoś boskiego planu. Dobre nie jest więc po prostu to, co utrwalone przez tradycję, lecz to, co zgodne z wizją istoty transcendentnej wobec społeczności. To, że istnieją rodzina, państwo czy Kościół nie wynika ze zwyczajów, lecz z Bożego zamysłu. Zdaniem Francuza w obrębie owej wizji nie mieści się oczywiście rewolucja.
Tradycja nie musi być nudna
Podobnie jak Burke, de Maistre nie wierzył w indywidualny rozum, choć i tu można znaleźć pole do istotnego nieporozumienia między dwoma myślicielami. Francuz pisał bowiem o protestantyzmie jako o „buncie rozumu indywidualnego przeciw rozumowi powszechnemu, a zatem, że jest on najgorszym, co można sobie wyobrazić”. Anglikanin Burke krytycznie wypowiadał się na temat despotyzmu papieży, skrytego pod płaszczykiem służby. De Maistre z kolei widział w silnej władzy papieża antidotum na oświeceniowy indywidualizm.
Burke i de Maistre to tylko dwie twarze konserwatyzmu. Do klasyków nurtu zalicza się wiele interesujących postaci, na czele z takimi tuzami jak Fiodor Dostojewski, Alexis de Tocqueville, José Ortega y Gasset i wielu innych, których losy i twórczość pokazują, że tradycja nie musi być nudna, a przede wszystkim, że nie musi przyjmować formy zaściankowego obskurantyzmu czy dewocji.