Władze uczelni w Holandii twierdzą, że jest to walka o równouprawnienie w świecie nauki, ale decyzja wzbudziła liczne kontrowersje i obawy związane z potencjalną „stygmatyzacją”
Uniwersytet Techniczny w Eindhoven z początkiem lipca rozpoczął realizację programu stypendialnego im. Irène Joliot-Curie, laureatki Nagrody Nobla w dziedzinie chemii i córki Marii Skłodowskiej-Curie. W ramach programu, w ciągu najbliższych kilku lat, uczelnia chce zatrudnić ok. 150 pracowników akademickich. Kontrowersje budzą kryteria wyboru kandydatów.
Przez półtora roku o stanowisko będą mogły ubiegać się wyłącznie kobiety. Jeśli wakat nie przyciągnie odpowiednich kandydatek w ciągu sześciu miesięcy, to konkurs na stanowisko zostanie otwarty także dla mężczyzn. Zatrudnione kobiety otrzymają również tzw. pakiet startowy – 100 tys. euro na własne badania. Po 18 miesiącach program zostanie oceniony pod kątem realizacji założonych celów.
Równouprawnienie przede wszystkim
Jak podkreślają władze uczelni, inicjatywa ma pomóc w walce na rzecz równouprawnienia kobiet i mężczyzn w świecie nauki, ponieważ uniwersytet przykłada wielką wagę do zasady równości wśród płci. Kobiety stanowią obecnie zaledwie 15 proc. współpracowników naukowych i 29 proc. adiunktów tej uczelni.
„Dotychczasowe sposoby przyciągnięcia kobiet nie przyniosły rezultatu. Nadszedł więc czas na radykalne rozwiązania. Sądzę, że wiele innych uniwersytetów podąży za naszym przykładem” – powiedział rektor Frank Baaijens. Podkreślił również, że nowe regulacje są zgodne z prawem unijnym.
„Ekstremalny i obraźliwy pomysł”
Przepisy rekrutacyjne budzą wątpliwości nawet wśród samych kobiet. „Myślę, że to wspaniały pomysł. Jednak te rozwiązania niosą za sobą pewną stygmatyzację. Gdybym była ambitną profesjonalistką to nie chciałabym, aby inni uważali, że zostałam zatrudniona, ponieważ o posadę nie mogli ubiegać się mężczyźni” – napisała Lotte w internetowym komentarzu do artykułu.
„Dobrze jest dać kobiecie odrobinę przewagi, ale ograniczenie liczby kandydatów tylko i wyłącznie do kobiet wydaje się raczej ekstremalnym i obraźliwym pomysłem. Jestem pewna, że kobiety chcą zostać zatrudnione, ponieważ czują się kompetentne, a nie ze względu na płeć” – dodała.
Podobnie uważa Agnieszka, producentka telewizyjna z Warszawy. „Ta decyzja to przegięcie w drugą stronę i nie doprowadzi do niczego dobrego. To pokazuje, że kobiety nie mogą stanąć w szranki z facetami, bo przegrają. W walce o równouprawnienie kobiet nie chodzi o wykluczenie mężczyzn, a o uznanie, że są one tak samo kompetentne, jak mężczyźni” – podkreśliła.
„Jeśli chodzi o naukę i uczelnie to mam wrażenie, że tutaj płeć nie powinna mieć znaczenia, lecz kompetencje, chęć rozwoju, predyspozycje do przekazywania wiedzy” – zauważyła Marta, konserwatorka zabytków z Zabrza.
Punkty za płeć?
Polityka rekrutacyjna holenderskiej uczelni to tzw. pozytywna dyskryminacja. To popularne narzędzie stosowane w różnych częściach świata i ustrojach politycznych. Jej celem jest stosowanie środków prawnych mających na celu wyrównanie szans określonych grup społecznych, m.in. mniejszości etnicznych, religijnych czy seksualnych.
W PRL „punkty za pochodzenie” przy rekrutacji na wyższe uczelnie otrzymywali kandydaci z rodzin robotniczych i chłopskich. Z kolei w USA w ramach tzw. akcji afirmatywnych, od lat 60. XX w., starano się wyrównywać szanse głównie Afroamerykanom i Latynosom.
Źródła: dutchnews.nl, Guardian