Drony są traktowane jako modny gadżet, prestiżowy prezent komunijny albo sprzęt uatrakcyjniający transmisje sportowe. Latające roboty mają jednak także swoją mroczną stronę i setki zabitych „na sumieniu”. Tylko… czy drony mają sumienia?
Zakres uznawanych za dopuszczalne do stosowania na wojnie broni niemal od zawsze podlegał mniej lub bardziej zrozumiałym regulacjom. Sobór laterański II uchwalił zakaz stosowania kuszy i łuku w walkach pomiędzy chrześcijanami. Polski uczony Stanisław ze Skarbimierza optował z kolei w późnym średniowieczu przeciw powszechnie uznawanemu zakazowi wspomagania wojsk… poganami. Było to oczywiście w interesie Polaków, którzy często wspierali wojska zaciągiem litewskim.
Problem stary jak świat
Potem były rzecz jasna spory o broń chemiczną, biologiczną, stosowanie gazu bojowego, nalotów bombowych i wiele innych problemów. Wspomniane bronie bywały zakazywane z wielu powodów, które można roboczo podzielić na dwie grupy. Po pierwsze, jak w przypadku kuszy czy bomby atomowej, etyczne wątpliwości budzi liczba ludzi mogących ponieść śmierć w wyniku użycia danego narzędzia. Drugim czynnikiem, który ma wpływ na ocenę moralną danej broni, jest sposób, w jaki zadaje ona śmierć wrogowi. Z tego typu powodów zakazywane bywały wymyślne narzędzia tortur, a pod pewnymi względami także broń chemiczna i biologiczna.
Latające roboty zabójcy
Współcześni etycy stają przed wyzwaniem, które – wprawdzie podobne do wielu tu wymienionych – zawiera w sobie problem, z którym teoria i praktyka wojny nie musiały się mierzyć nigdy wcześniej. Mowa o stosowaniu dronów w działaniach wojennych. Wątpliwości etyczne, dotyczące wykorzystania robotów w walce, już jakiś czas temu przestały być czczą gadaniną czy futurologicznym bajaniem. Drony – czy raczej stojący za nimi ludzie – zabijają już dziś, choć świat mówi o tym stosunkowo niewiele.
Latające roboty zabijały w Afganistanie, Iraku, Pakistanie, Syrii i wielu innych miejscach. Zwykle budzi to mniejsze lub większe kontrowersje. Na początku trwającej dekady głośna była sprawa wycieku danych dotyczących użycia dronów do walki z Al-Kaidą na terenie Pakistanu. Korporacja prasowa McClatchy dotarła do informacji, zgodnie z którymi tylko niecałą połowę z zabitych przez drony ludzi, należy uznać za wysoko postawionych terrorystów. Reszta określona została, cokolwiek zagadkowo, jako „podejrzani o ekstremizm”.
Być może specyfika dronów rzeczywiście sprzyja pochopnemu podejmowaniu decyzji o eliminowaniu wrogów. Nieprzemyślane bywają jednak także decyzje o tradycyjnych ostrzałach, bombardowaniach itd. O istocie etycznych problemów z dronami stanowić więc musi coś innego niż to, iż stosowane są w nieuzasadnionych przypadkach. Tym czymś jest – jak wynika z wielu źródeł – przede wszystkim sposób, w jaki użycie robotów ustanawia relacje na polu bitwy.
Dystans między ofiarą a zabójcą
Pierwszą, budzącą wątpliwości kwestią, jest nierówny rozkład sił pomiędzy walczącymi. Oczywiście, z reguły w interesie walczących leży raczej sprawienie, by rozkład był dla nich korzystny, niż dążenie do sprawiedliwości. Ta ostatnia, jak przekonywali niegdyś Melijczyków mieszkańcy Aten (zob. Tukidydes, „Wojna peloponeska”), rządzi w relacjach dwu równych podmiotów. Z kolei w przypadku przewagi jednej ze stron – nie ma nic do rzeczy.
Nigdy jednak dysproporcja między stronami nie była aż tak wielka. Brandon Bryant, operator wojennego drona, który w 2013 r. zgodził się na rozmowę nazwaną później „Spowiedzią operatora dronów”, opowiada, że jego oddział zabił ponad półtora tysiąca ludzi, nie ruszając się z foteli, oddalonej o tysiące kilometrów od celów, bazy. W tradycyjnej walce obie strony narażone są na utratę życia. Tu relacja jest skrajnie niesymetryczna. „To było jak gra” – opowiada z przerażeniem operator. W tej „grze” wyrzucenie ze świadomości tego, że po drugiej stronie jest człowiek, jest o wiele łatwiejsze niż na „tradycyjnym” polu walki.
Mary Manjikian, autorka „Typologii argumentów na temat etyki dronów”, wskazuje jeszcze na przynajmniej kilka wątpliwości związanych właśnie z dystansem pomiędzy ofiarą a zabójcą przy stosowaniu dronów bojowych. Po pierwsze, przeciwnik zabity za pośrednictwem robota może być łatwiej dehumanizowany. Po drugie, zabicie go w ten sposób, może być dla niego poniżające. Trzeba przy tym zaznaczyć, że Manjikian stworzyła swój tekst przede wszystkim na potrzeby wojskowego kolegium armii Stanów Zjednoczonych, co może tłumaczyć nie dla wszystkich zrozumiałe przekonanie, że śmierć „twarzą w twarz z wrogiem” – np. w wyniku przebicia śledziony nożem – jest czymś bardziej prestiżowym niż ta poniesiona wskutek ataku drona.
Zabijanie łatwiejsze niż kiedykolwiek
Poważniejszy jednak jest inny, wspominany przez autorkę, argument. Zdaniem wielu zabijanie za pomocą dronów przestaje być aktem intymnym. Nie chodzi o to, że pozbawienie człowieka życia w tradycyjny sposób miałoby być czymś podobnym do utraty dziewictwa, czymś co otwiera nowe możliwości i perspektywy, jak twierdzili bohaterowie „Doli człowieczej” André Malraux. Zabijając człowieka w tradycyjny sposób, trzeba najczęściej stanąć z nim twarzą w twarz, zmierzyć z jego wzrokiem, co sprawia, że akt ten jest o wiele trudniejszy, przełamuje pewną wewnętrzną, intymną blokadę.
W przypadku zabójstwa na odległość sprawa jest o wiele prostsza, choćby z powodu ograniczenia ilości sensualnych bodźców, które odbiera atakujący. Świadectwo Bryanta tylko częściowo potwierdza słuszność tego argumentu. Być może decyzja o zabiciu człowieka za pomocą drona rzeczywiście jest łatwiejsza – pytanie tylko, czy w przypadku żołnierza wykonującego rozkazy można mówić o „decyzji” – konsekwencje jednak pozostają te same. Choć pierwszy zabity przez Bryanta człowiek znajdował się kilka tysięcy kilometrów od niego, to reakcja żołnierza (płacz, trauma, PTSD) niewiele różniła się od tej towarzyszącej „tradycyjnej”.
Kto przyjmuje odpowiedzialność?
Drugi z wielkich problemów, związanych ze stosowaniem dronów w walce, wynika z tego, iż są to roboty pozbawione sumienia, niemogące być pociągane do odpowiedzialności karnej, moralnej ani politycznej. Ktoś powie, że podobnie jest z mieczem, kuszą, czołgiem i karabinem maszynowym. Uważa tak między innymi Richard L. Wilson, filozof z Uniwersytetu w Towson. Naukowiec stwierdza, że działania dronów mogą być rozważane wyłącznie jako czyny osób je obsługujących – w tym ujęciu rzeczywiście byłyby one narzędziami takimi, jak każda inna broń.
Problem w tym, że najnowocześniejsze drony przy pomocy specjalnych algorytmów potrafią same wyszukać i namierzyć osobę, która z dużą dozą prawdopodobieństwa jest np. terrorystą. Drony myślą, przewidują, analizują na wzór ludzkiego umysłu, lecz nie możemy ich traktować jako podmiotów w sensie prawnym. Jak na razie ostateczną decyzję w sprawie wystrzelenia pocisku wciąż podejmuje człowiek. Pytanie jednak, kto jest odpowiedzialny, gdy algorytm zawodzi – robot, człowiek, programista, a może odpowiedzialność rozmywa się na tyle, że trudno wskazać winnego niesłusznej egzekucji?
Przeciwnicy dronów przedstawiają jeszcze wiele innych argumentów na poparcie swojego sprzeciwu. Odwołują się między innymi do etyki cnót, której zwolennicy – jak podaje wspominana wcześniej Mary Manjikian – pytają między innymi, czy honorowy naród powinien posuwać się w walce do stosowania dronów.
Moralność kontra skuteczność?
Dla równowagi należy oczywiście wskazać kilka argumentów za stosowaniem dronów w walce. Ich zwolennicy odwołują się zwykle do trzech dominujących przewag tej broni nad tradycyjnym orężem. Po pierwsze jest ona precyzyjna – pozwala wyeliminować tylko wskazany cel, oszczędzając postronnych. Po drugie, użycie dronów minimalizuje straty po stronie atakujących, po trzecie – broń jest stosunkowo tania i szybka. Jak widać tylko niektóre ze wspomnianych argumentów są natury etycznej – reszta to już tylko wojenna pragmatyka.
Oczywiście są też stanowiska pośrednie. Takie reprezentuje m.in. założyciel Polskiego Towarzystwa Filozofii Techniki Mariusz Markiewicz. „Etyczne aspekty wykorzystania dronów do celów militarnych budzą wiele kontrowersji. Klasyczny kształt walki zaciera się. Atak z użyciem drona bojowego przypomina bowiem bardziej wyrok śmierci na konkretnych ludzi” – mówi Markiewicz w rozmowie z Holistic.News. „Wartość takiego czynu oraz odpowiedzialność osób decyzyjnych należy jednak w każdym przypadku analizować osobno. W moim przekonaniu powinno się bardziej skupić na analizie klasyfikowania konfliktów” – tłumaczy.
Wątpliwości etycznych, dotyczących stosowania dronów w walce, jest oczywiście o wiele więcej. Wraz z rozwojem technologii będzie ich zresztą przybywać. Na koniec należy tylko – dość pesymistycznie – dodać, że rozwiązanie wszystkich wspomnianych tu dylematów zajmowało zwykle więcej czasu teoretykom niż wojskowym dowódcom, którzy zazwyczaj kierują się kryterium skuteczności, a nie rozważaniami moralnymi.