„Pierwszy problem islamu to problem z nami, muzułmanami. Drugi dotyczy naszego spojrzenia na innych: na chrześcijan, na żydów, na buddystów i hinduistów. Trzecim jest kwestia kobiet i przemocy obecnej w Koranie. To sprawy, o których musimy zacząć rozmawiać. Nie możemy ich dłużej zamiatać pod dywan” – mówi Yelins Mahtat. „To jest przerażający proces. Ale jeśli chcemy pogodzić islam z dobrymi wartościami, taka terapia to nasze jedyne wyjście” – dodaje w rozmowie z Holistic.news
ANNA WILCZYŃSKA: Czy islam i polityka to dobre połączenie?
YELINS MAHTAT*: Zdecydowanie nie i w Maroku przekonujemy się o tym na własnej skórze. Islam stał się narzędziem ideologicznym w rękach sprawujących władzę. Po protestach w czasie arabskiej wiosny i po zmianie konstytucji w 2011 r. w Maroku do władzy doszła fundamentalistyczna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (PJD). Teraz na skutek arabskiej wiosny mamy w rządzie islamistów.
Jak to się stało?
Gdy na wzór rewolucji w Tunezji i Egipcie w kraju wybuchły protesty, islamiści zaczęli się przechwalać, że tylko oni są w stanie uratować Maroko przed anarchią i chaosem. Dzisiaj mówią, że wprowadzają islam na scenę polityczną – że chcą realizować zasady islamskiej sprawiedliwości i równości w praktyce. Ale to tylko słowa.
Czy islamskie rozumienie sprawiedliwości i równości to coś, co Marokańczycy rzeczywiście chcą widzieć w życiu politycznym?
To okropna generalizacja, ale myślę, że muzułmanie w Maroku rzeczywiście chcą widzieć dosłowne przełożenie zasad sprawiedliwości i równości wyrażonych w Koranie, np. w postaci uczciwego rządu. Powiem więcej – duża część naszych obywateli jest przekonana, że nie da się stworzyć dobrego systemu rządów, jeśli nie ukształtuje się go na bazie reguł wynikających ze świętych pism islamu, czyli Koranu i hadisów opisujących życie proroka Mahometa.
Skąd bierze się pragnienie wprowadzanie koranicznych zasad w politykę? Czy muzułmanów w szkołach uczy się, że w przeszłości właśnie tak to działało?
Jako muzułmanie patrzymy na świat oczami przeszłości. Wierzymy, że rozwiązanie przyszłych problemów zawiera się w naszej przeszłości, a raczej w jej wyidealizowanej wersji. Dla mnie to wielki problem. W krajach muzułmańskich często przedstawiamy bardzo jednostronną wersję islamu. Gloryfikujemy podboje muzułmańskie, karmimy ludzi historyjkami o moralności muzułmańskich dynastii. Nasza własna historia dociera do nas mocno przefiltrowana. Stawia się nam przed oczami wyidealizowany obraz tego, kim dawniej byliśmy. Nie uczymy się o konfliktach, podbojach wojennych, przemocy, agresji, która była obecna także w czasach Mahometa.
A czy z muzułmanami da się otwarcie rozmawiać na temat historii podbojów i przemocy opisanych w Koranie?
Trzeba to robić. Współcześnie nie możemy czytać Koranu dosłownie, to niebezpieczne. Musimy ciągle przypominać ludziom, że w świętych tekstach islamu pojawia się przemoc – przemoc wobec ateistów, wobec żydów, wobec chrześcijan. Nie była to przemoc systemowa, ale ona istniała. Ale przez system edukacji ta informacja do nas, muzułmanów, nie dociera. Ciągle pokutuje u nas mentalność cenzurowania faktów, która blokuje nam dostęp do zrozumienia naszej własnej historii.
Co to da, że muzułmanie zaczną rozmawiać o przemocy obecnej w ich świętych tekstach?
Jako muzułmanie musimy znać naszą historię ze wszystkimi problemami, jakie ona stwarza. W ten sposób doświadczenia przeszłości mogą nam posłużyć jako niedobre lekarstwo – musimy przełknąć je, zwymiotować to, co nas truje, i zacząć działać jak zdrowi ludzie. To taki rodzaj terapii. Ale w Maroku jest bardzo wiele osób – zarówno w rządzie, jak i poza nim – które wierzą, że nie możemy przejść takiej terapii, ponieważ w ten sposób otworzymy puszkę Pandory ze wszystkimi problemami islamu.
Jakich problemów próbuje się w ten sposób unikać?
Pierwszy problem islamu to przede wszystkim problem z nami, muzułmanami. Sami siebie nie rozumiemy. Drugi w kolejności jest problem z naszym spojrzeniem na innych: na chrześcijan, na żydów, na buddystów i hinduistów, którzy nie są monoteistami. Nie wiemy, jak radzić sobie z międzyreligijnymi różnicami. Jako trzeci problem trzeba dodać kwestie kobiet i przemocy obecnej w Koranie. To są sprawy, o których musimy zacząć rozmawiać, przez które musimy przejść. Nie możemy ich dłużej zamiatać pod dywan.
Czy muzułmanie są gotowi na taki rodzaj terapii?
Czy ktokolwiek kiedykolwiek jest na to gotowy? Kiedy idziesz na terapię, musisz liczyć się z tym, że terapeuta powie tak: musimy całkiem rozłożyć na części wszystko, kim jesteś, całą twoją tożsamość. A że twoja głowa to taki wielki komputer, to będziemy musieli spędzić razem dużo czasu. Tak że przygotuj sobie grubą kopertę z pieniędzmi, bo to może potrwać rok, dwa, trzy… A kiedy już wszystko rozłożymy na części i przeanalizujemy, będzie bardzo trudno złożyć to z powrotem do kupy. Kto jest gotowy na coś takiego? To jest przerażający proces. Ale, moim zdaniem, jeśli chcemy pogodzić islam z dobrymi wartościami, taka terapia to nasze jedyne wyjście.
Jak pan postrzega siebie jako muzułmanina, widząc problemy, z którymi wspólnoty muzułmanów nie chcą się zmagać?
Jestem muzułmaninem, ale wierzę, że współcześnie można być muzułmaninem na wiele różnych sposobów. Moi rodzice są marokańskimi muzułmanami, ale z pochodzenia jesteśmy Berberami. Wychowałem się w małej wsi w górach. Dlatego mam specyficzne podejście do niektórych aspektów islamu. Dla mnie islam składa się z teorii i przekazu zawartego w Koranie oraz z tradycji proroka, czyli hadisów. To nie suchy systemem wierzeń, ale przede wszystkim religia, w której żyją ludzie. Nie tylko system zasad, ale także zastosowanie tych zasad w praktyce. Poza tym wierzę w indywidualny islam.
Mówimy o krajach muzułmańskich, a tymczasem niektóre kraje europejskie również nie przeszły takiej terapii uczciwego przyjrzenia się własnej historii. W Europie nie podjęliśmy jej także w związku z naszymi relacjami z islamem, chociaż muzułmanie żyją wśród nas od IX w. W jaki sposób możemy zacząć leczyć te relacje?
Jeśli chodzi o dialog chrześcijańsko-muzułmański, pojawia się jeden podstawowy problem. Dialog nie polega tylko na byciu miłym, piciu razem herbaty, przytulaniu się i powtarzaniu, że wierzymy w jednego Boga. Współistnienie i dzielenie jedzenia to tylko pierwszy krok. Jako krok drugi musimy zacząć rozmawiać o tym, co tak naprawdę o sobie myślimy.
Mamy zacząć wprost mówić sobie, że się nienawidzimy?
Brzmi strasznie, ale podobny proces zachodzi w przypadku par. Kiedy w związku zaczyna się robić poważnie, obie strony zaczynają otwarcie mówić o tym, kiedy są na siebie wściekłe, kiedy przestają się rozumieć, kiedy są sobą nawzajem zmęczone. Żaden poważny związek nie może bez tego przetrwać. Tak samo musi być w przypadku Europy i muzułmanów. Musimy wreszcie pozbyć się stereotypów o sobie nawzajem. Będziemy przez jakiś czas nieszczęśliwi ze sobą, ale musimy przez to przejść.
A co wspólnoty muzułmańskie robią, żeby budować dialog z niemuzułmanami?
Jako muzułmanie musimy zrozumieć, że apologetyzm donikąd nas nie zaprowadzi. Nie możemy mówić ludziom, że Koran jest księgą miłości. Koran to nie księga Tao Te Ching, to nie jest podręcznik do filozofii, to nie jest literatura naukowa. Koran to księga ukazująca ludzkie doświadczenie ściśle związane z biografią proroka Mahometa. Ja właśnie w taki sposób uczę o Koranie: z Koranem w jednej ręce i życiorysem Mahometa w drugiej. Musimy się pogodzić z faktem, że religia jest zestawem konstruktów społecznych, które działają tylko w zestawieniu z realiami ludzkiego życia.
W jaki sposób uczy pan swoich studentów o relacjach muzułmanów z chrześcijanami, z Europą?
Uczę moich studentów, że pierwszymi muzułmanami, których widzieli Europejczycy, nie byli tańczący sufi. Pierwszymi muzułmanami, których Europejczycy widzieli na swoich ziemiach, byli żołnierze muzułmańskich armii. Te armie potem przez lata waliły do bram Konstantynopola. Dlatego później przez długi czas chrześcijanie patrzyli na muzułmanów jak na wrogów. Z tego powodu jest to naturalne, że dzisiaj w Europie również pokutuje takie spojrzenie na islam. Przykro mi, ale muzułmanie i chrześcijanie nie dzielą historii miłości i pokoju. Muzułmanie nie pukali do bram Konstantynopola z kwiatami.
Z drugiej strony, ze studentami staramy się spojrzeć także na inne wydarzenia historyczne z nowej perspektywy. Obserwujemy np. krucjaty ze strony muzułmanów i rozmawiamy o tym, czy to chrześcijanie odpowiadają za kolonializm.
Jaki jest cel takiego modelu edukacji na temat islamu wśród muzułmanów?
Chciałbym doprowadzić do tego, że w Maroku w sposób płynny nastąpi zmiana w kulturze. Chciałbym, aby ludzie przyjęli kulturę zadawania pytań, żeby zaczęli myśleć kreatywnie, żeby podejmowali dyskusję z islamem i chcieli rozmawiać o tym, co islam dziś dla nas znaczy. Chciałbym byśmy zaczęli tworzyć atmosferę wymiany myśli, w której nie wykluczamy osób myślących inaczej. Jeśli za 50 lat będziemy w stanie rozpocząć taki proces, to będziemy na dobrej drodze do zmiany. W Maroku jest to trudne, bo wciąż ok. 50 proc. mieszkańców jest niepiśmiennych.
W jaki sposób trafić z takim przekazem do muzułmanów, także do tych, którzy nie umieją czytać?
Tym, którzy mogą poczuć się zagrożeni przez taki przekaz lub mogą mieć problem z jego zrozumieniem, staram się opowiadać historie. Pytam ich np. o fragment Koranu, w którym jedna z żon Mahometa była podejrzana o zdradę, jednak okazało się, że jest niewinna. W objawieniu czytamy o tym, co dzieje się w domu proroka z jego własną żoną, Aiszą. Te fragmenty odnoszą się do bardzo intymnego momentu jego życia, do tego, co działo się w sypialni. Czy może być coś bliżej związanego z ludzkim doświadczeniem?
Czy takie historie faktycznie stymulują ludzi do tego, żeby myśleć i pytać o to, co jest w Koranie?
To część terapii, którą ludzie muszą przejść, aby przekonać się, że ich umysł jest skolonizowany przez idee, których w rzeczywistości nie rozumieją. A kiedy twój umysł jest skolonizowany, to znaczy, że jesteś w pułapce. Musimy zacząć kwestionować to, co mówi nam się o religii. Problem polega na tym, że kiedy zaczynasz krytycznie podchodzić do jednej rzeczy, wkrótce zaczniesz podchodzić w ten sposób do wszystkiego. Z tej drogi nie ma powrotu. Ale proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chcę doprowadzić do tego, że Marokańczycy staną się ateistami. Chcę, żeby zaczęli samodzielnie myśleć.
Na jakim etapie tej drogi są dzisiaj Marokańczycy?
Kiedy religię wykorzystuje się do utrzymania władzy, pojawia się ryzyko, że ludzie zaczną od niej odchodzić, ponieważ nie będą czuli się reprezentowani. To sprawdza się w Maroku. Poza piątkiem, kiedy ludzie gromadzą się z przekonania, że wspólna modlitwa ma większą moc, nasze meczety są puste. W Europie zawsze pokazuje się zdjęcia meczetów podczas modlitw piątkowych, co jest wielką manipulacją, ponieważ poza tą jedną godziną w piątek w meczetach nikogo nie ma. Nasze podejście do religii jest bardzo automatyczne i dziecinne.
Jak to dziecinne podejście się objawia?
Jako muzułmanie wciąż jesteśmy jeszcze w wieku dojrzewania – jesteśmy zbyt wojowniczy, zbyt impulsywni. Wściekamy się, kiedy ktoś się z nas śmieje, kiedy ktoś rysuje karykaturę proroka Mahometa. Nie dorośliśmy jeszcze do wieku rozumu, kiedy nabiera się zdolności rozmawiania z ludźmi o odmiennych poglądach. To musi się zmienić, nie możemy być wiecznymi nastolatkami.
Yelins Mahtat – wykładowca języka arabskiego i historii oraz islamolog w Ekumenicznym Instytucie Teologii Al Mowafaqa w Rabacie, który kształci przywódców wspólnot religijnych z całej Afryki.