Świat bez pracy wcale nie byłby rajem, a człowiek nie stałby się bardziej szczęśliwy. Momenty „nicnierobienia” bywają miłe, ale mogą być druzgocące z punktu widzenia cywilizacji
Janowi Kowalskiemu przytrafiły się niespodziewane nadgodziny. Gdy półprzytomny doczłapał do domu, dotoczył się do kanapy i zwyczajnie zasnął. We śnie przeniósł się do innego świata, w którym nikt nie musiał pracować, ludzkość żyła jak w raju, a zaspokajanie potrzeb zostało zautomatyzowane. W zależności od upodobania można było oglądać filmy, spotykać się ze znajomymi, czytać, uczyć się czy ćwiczyć. Bez żadnego przymusu.
Kowalski budził się smutny. Wierzył, że kult pracy zawodowej jako siły napędowej cywilizacji zawdzięczamy XIX-wiecznym kapitalistom, którym wygodnie były podciągnąć sumienną pracę do rangi cnoty dla zmaksymalizowania efektywności produkcji niewielkim kosztem. Sądził jednak, że kiedyś ludzkość od tych przestarzałych idei się uwolni.
Mylił się. Ludzkość na takiej planecie czułaby się tak samo źle, jak na takiej, na której brakuje tlenu.
Momenty nicnierobienia są fajne, ale na krótko
„Człowiek jest istotą aktywną i w tym sensie musi coś robić. Kiedy nic nie robi, czuje się źle. Momenty nicnierobienia są fajne, ale na krótko. Na dłuższą metę zaczynamy się nudzić, zaczynamy być sfrustrowani, nikomu niepotrzebni. Aktywność na rzecz różnych innych ludzi, instytucji, środowiska itd. jest człowiekowi absolutnie potrzebna” – przekonuje dr Agnieszka Czerw, psycholog pracy z Uniwersytetu SWPS.
„A to, że robimy to zarobkowo, to już jest kwestia kulturowa, cywilizacyjna i tak nam się układało przez wieki rozwoju ludzkości” – dodaje.
Praca, jaką znamy, jest powszechnie uważana za istotny aspekt rozwoju ludzkości. Stąd ludzie niepracujący mają ciężej, nie tylko dlatego, że może im zabraknąć pieniędzy na życie. Łatwo im przykleić np. łatkę nierobów i darmozjadów.
„Człowiek, który nie pracuje, jest często postrzegany jako podejrzany. Potrzebujemy jakichś szczególnych usprawiedliwień dla uzasadnienia tego, że nie pracujemy, np. choroby czy konieczności wychowywania małych dzieci. Dla braku pracy potrzebujemy powodu ważnego i społecznie akceptowanego” – wyjaśnia dr Czerw.
Gwarancja rozwoju cywilizacji?
Przyczyną takiego stanu rzeczy jest organizacja społeczeństw oparta na pracy. „Wykonując jakikolwiek zawód, w jakiejkolwiek organizacji, robimy to na rzecz społeczeństwa, świadcząc pewne usługi, tworząc produkty, odprowadzając podatki itd. Jeśli nie jestem osobą pracującą, to przestaję funkcjonować w społeczeństwie” – tłumaczy.
Praca jako wspólne działanie jest uznawana za kluczową dla podtrzymania witalności społeczeństwa. A czy jest też gwarantem rozwoju?
„Myślę, że wiele osób z tych, które odcisnęły piętno na rozwoju naszej cywilizacji, zarówno twórcy kultury, jak wielcy naukowcy czy wynalazcy, prawdopodobnie mogłoby osiągnąć to samo bez względu na to, czy dochodzili do tego na gruncie pracy zawodowej, czy hobby. Natomiast praca zawodowa ma cechy, które ułatwiają realizowanie niektórych celów, także tych wiekopomnych” – podkreśla psycholożka.
„W pracy jesteśmy poddani pewnej regularności. W związku z tym łatwiej nam, kiedy tam wychodzimy, zmobilizować się do pewnych działań i pracować efektywniej niż wtedy, gdy możemy robić to samo, ale nie w ramach pracy” – dodaje.
Czas gwałtownego przyspieszenia rozwoju cywilizacji, np. w zakresie nauki i technologii, wiąże się z propagowaniem idei konieczności pracy. Co więcej, w zasadzie wszystkie kultury świata pracę zawodową uważają za oczywistość. Ale przecież kiedyś wszyscy myśleli, że trzeba bić dzieci. A teraz wiemy, że jest to szkodliwe, więc może konieczność pracy zawodowej też uznamy kiedyś za zwyczaj barbarzyński?
Czy przymus pracy to konieczność?
„Taylorowski model pracy (polegający na jej maksymalnej intensyfikacji przy efektywnym wykorzystaniu czasu i obcięciu kosztów – red.) dziś już nie ma racji bytu, bo dotyczył pracy produkcyjnej. A społeczeństwa krajów rozwiniętych są takimi, w których ludzie zajmują się przede wszystkim usługami. Myślenie o pracy zawodowej się zmienia, potrzeba zupełnie innego rodzaju specjalistów i innych kompetencji” – przekonuje Agnieszka Czerw.
Zmieniać się może także nasz osobisty stosunek do pracy, którego są trzy główne modele. Pierwszy, czysto zarobkowy, to traktowanie pracy jak przymusu, by zarobić określoną ilość pieniędzy. Drugi to praca jako spłata długu zaciągniętego w społeczeństwie – za wychowanie, edukację itp. Trzeci to podejście do pracy jako źródła satysfakcji, rozrywki i rozwoju osobistego.
Z punktu widzenia jednostki najbardziej korzystne modele to drugi i trzeci. Ale z punktu widzenia społeczeństwa albo, w węższym ujęciu, pracodawców, pierwszy wariant może być bardzo korzystny, choć jednocześnie destrukcyjny dla jednostki.
I m.in. dlatego krytycy kapitalizmu mówią o kryzysie pracy wynikającym z pogarszającego się stosunku pracowników do jej wykonywania. Biorąc pod uwagę chociażby to, jak wiele chorób cywilizacyjnych związanych jest z jej wykonywaniem – depresja, choroby układu pokarmowego, układu krążenia wywołane długotrwałym stresem – coś jest na rzeczy.
Jednym z pomysłów na ulżenie przepracowanemu, zbyt skupionemu na konsumpcjonizmie społeczeństwu jest idea dochodu gwarantowanego – pensji wypłacanej przez państwo bez względu na to, czy ktoś pracuje, czy nie. Daje ona jednostce możliwość wyboru zamiast przymusu pracy. Inne postulaty wpisujące się w tę ideę to ograniczenie liczby godzin pracy albo liczby dni pracujących w tygodniu.
A więc stosunek do pracy, tak jak do bicia dzieci, się zmienia. Ale stosując tę analogię, rezygnacja z niej całkowicie byłaby jak zapobieganie przemocy wobec najmłodszych przez zaprzestanie rozmnażania – druzgocąca dla ludzkiej cywilizacji.
Wiecznie beztroskie dzieci
Sen Jana Kowalskiego jest realistyczny, bo nawet w usługach stajemy się coraz bardziej zbędni. Sztuczne ciała i umysły już wpraszają się do tak zamkniętych, wydawałoby się, przestrzeni, jak relacje z klientem (boty na stronach internetowych czy zautomatyzowane centra obsługi klienta wyposażone w systemy rozpoznawania mowy), edukacja (roboty edukacyjne pomagające w szkołach w Japonii), a nawet seks.
Bariery tkwią w naszych mózgach. Na przykład w jego tajemniczym zakamarku nazywanym doliną niesamowitości. Określenie to wzięło się z wykresu narysowanego na podstawie badań nad stosunkiem człowieka do robotów. Stosunek do maszyn poprawia się stopniowo wraz ze wzrostem fizycznego podobieństwa, dlatego np. większą sympatię budzi w nas humanoidalny robot-zabawka niż kuchenka mikrofalowa.
Istnieje jednak pewien moment graniczny, w którym podobieństwo do człowieka staje się zbyt uderzające. Po nim sympatia gwałtownie spada, tworząc na wykresie dolinę. Podobieństwo staje się dla nas czymś nienaturalnym, budzącym lęk i niechęć.
Jest to jednak najpewniej bariera do pokonania, bo im coś jest powszechniejsze, tym staje się mniej obce. Inna umysłowa przeszkoda jest raczej nie do przeskoczenia. Nawet jeśli wizja ludzkości jako wiecznych, beztroskich dzieci, którymi opiekują się rodzice-roboty zapewniające szczęście i dostatek, wydaje się kusząca.
Bunt, by zachować kontrolę nad życiem
„Jest bowiem taki moment rozwojowy w życiu człowieka, że najpierw nic nie musimy, ale potem mamy przemożną potrzebę przejęcia kontroli. Oczywiście zróżnicowaną – jedni większą, inni mniejszą – ale generalnie widzimy, że już pięciolatek potrzebuje podejmować decyzje, że chce coś zrobić sam i gdy rodzice coś mu narzucają, zaczyna się buntować” – przekonuje dr Agnieszka Czerw.
„Potrzeba kontrolowania swojego życia jest tak przemożna, że oddanie się w ręce automatów-opiekunów, które za nas wszystko zrobią, będzie problematyczne” – podkreśla psycholożka. „Myślę, że człowiek jako gatunek obsługiwany przez automaty nie byłby wcale szczęśliwy ” – dodaje.
Nietrudno sobie wyobrazić, że rezygnacja z pracy mogłaby spowodować, że z czasem znowu zaczęlibyśmy dorastać i się buntować. Pytanie, czy rodzice-roboty byliby wobec tego buntu wyrozumiali, czy też dali nam szlaban albo postraszyli kapciem? A wszystko to, oczywiście, dla naszego dobra.
Dlatego nawet jeśli czasem w pracy czujemy się jak zwierzęta w klatce, to jednak bez niej jesteśmy nimi tym bardziej. Bo tracimy kontrolę. Nawet jeśli Jan Kowalski takiej potrzeby wobec siebie nie odczuwa, to kiedy wszyscy przestaną pracować, nawet on zacznie czuć, że świat wymknął się nam z rąk. I nie jest to tylko kwestia kultury, ale natury.
Wyewoluowaliśmy w zwierzęta pracujące.