Manipulacja polityką historyczną to pole do popisu dla wszystkich populistów, którzy usiłują utrwalić taką wersję historii, jaka najbardziej odpowiada ich aktualnym potrzebom
Taką drogą idzie także prezydent Brazylii Jair Bolsonaro, który nakazał siłom zbrojnym uczcić rocznicę zamachu stanu z 1964 r. W jego wyniku doszło do obalenia prezydenta João Goularta i przejęcia władzy przez wojsko. Prawicowy reżim rządził Brazylią przez 21 lat.
„To tak, jakby Niemcy ustanowiły dzisiaj uroczyste obchody »Dnia Hitlera«” – napisała na Twitterze dziennikarka Hildegard Angel, której brat Stuart został zamordowany przez agentów reżimu, a matka zginęła w zaaranżowanym przez służby wypadku samochodowym.
Zamach stanu jako „demokratyczna rewolucja”
55. rocznica zamachu stanu w prorządowych mediach została przedstawiona jako data „demokratycznej rewolucji”. „Bolsonaro chce napisać historię na nowo” – mówi w rozmowie z dziennikiem „The Guardian” Brazylijka o imieniu Angel. „To sprawia, że jestem smutna. Dziś myślę, że nie chcę żyć w takiej Brazylii” – podkreśla.
Za sprawą budzącej kontrowersje sytuacji pojawiło się sporo porównań do innych wydarzeń. Zdaniem części politologów zachowanie brazylijskiego populisty jest równe z „negacją Holokaustu”. Tak uważa choćby prof. James Green z Uniwersytetu Brown w USA.
Jair Bolsonaro, jako były kapitan armii, wielokrotnie chwalił dokonania reżimu, który odpowiada za śmierć wielu politycznych oponentów tamtych lat. Tysiące Brazylijczyków musiało uciekać z kraju ze względu na represje, tortury, a także trudne warunki życia po załamaniu gospodarki w latach 80.
Decyzja prezydenta oburzyła rodziny ofiar
Decyzja o „świętowaniu” 55. rocznicy zamachu stanu z 1964 r. rozwścieczyła rodziny ofiar dyktatury. 21 lat rządów wojskowych tyranów złamało wiele życiorysów. Rozgoryczenie i bezsilność ogarnęło rodziny pogrążone w żalu za utraconymi bliskimi. Tym bardziej, że Brazylijczycy nigdy nie doczekali się własnych „procesów norymberskich”, w których ukarano by katów.
Amnestia z 1979 r., wprowadzona przed stopniowym powrotem kraju na drogę demokracji, pozwoliła wojskowym zapomnieć o zbrodniach i pozostać bezkarnymi. Dziś w Brazylii ofiary żyją obok oprawców i czują, że Bolsonaro odbiera im ostatni rodzaj zadośćuczynienia: pamięć o ich cierpieniu.
Rzecznik prezydenta Otávio Rêgo Barros opublikował oświadczenie, w którym Jair Bolsonaro odcina się od określenia „pucz wojskowy” i ocenia, że rządy prawicowych wojskowych zabezpieczyły Brazylię przed przejęciem władzy przez komunistów.
„Błędem dyktatury było to, że poprzestała na torturach, a nie zabiła więcej ludzi” – powiedział Bolsonaro, gdy sprawował jeszcze urząd kongresmena. Ta wypowiedź zapewniła mu miejsce na pierwszych stronach gazet. Wkrótce znany z ostrego języka i kontrowersyjnych wypowiedzi polityk stał się politycznym celebrytą, sprawnie rozgrywającym nastrojami społeczeństwa.
Próba pisania historii na nowo
To część dezinformacyjnej kampanii, której celem jest wychwalanie „dorobku” prawicowej Brazylii. Wśród zwolenników głowy państwa popularne jest twierdzenie, że do kraju wraca „prawidłowa narracja dawnych wydarzeń”.
21 lat reżimu to nie tylko gwałt na prawach człowieka i obywatela, lecz także krwawe tłumienie politycznego oporu, w tym likwidacja przeciwników politycznych na emigracji. Dyktatura wojskowa rządziła Brazylią do 1985 r., gdy prezydentem został Tancredo Neves. W 1988 r. przyjęto nową konstytucję, która zlikwidowała pozostałości poprzedniego systemu.
Prób pisania historii na nowo jest coraz więcej. W dobie fake newsów i postprawdy budowanie mitów, negowanie faktów, sianie wątpliwości na temat konkretnych wydarzeń podwyższa stężenie dezinformacji, a co za tym idzie, wywołuje konflikty, którymi żywią się populiści. Tam gdzie dwie prawdy i jeden naród, często trudno jest znaleźć zgodę. Podzielone społeczeństwo nigdy nie przysłużyło się rozwojowi państwa, za to zawsze utrzymywało u władzy niekompetentnych polityków czerpiących korzyści z publicznych pieniędzy.