W prowincji Xinjiang – jak w ogromnym laboratorium – chiński rząd pracuje nad przemianą ujgurskich muzułmanów we wzorowych, komunistycznych obywateli
Wieś Karamagay. 30-letni Ujgur Kayrat Samarkand budzi się w pokoju, w którym mieszka z 14 innymi mężczyznami. Każdy dzień zaczyna się od przeszukania pomieszczenia przez strażników. Później nastąpi uroczyste zaintonowanie piosenki na cześć Xi Jinpinga, chińskiego pierwszego sekretarza, któremu należy dziękować za jedzenie, powietrze i życie.
Dzień wypełni się nauką języka mandaryńskiego i przedmiotów takich jak „Duch XIX zjazdu Komunistycznej Partii Chin”, na którym przewodniczący Xi długo objaśniał swoją osobistą ideę „nowej ery socjalizmu o chińskiej specyfice”. Przed zmierzchem będzie czas na trening i pisanie sprawozdania z wypełnionych obowiązków.
„Tym, którzy nie przestrzegali zasad, wdawali się w bójki czy spóźniali na lekcje, na 12 godzin zakuwano ręce lub nogi w kajdanki” – opowiadał Kayrat Samarkand dziennikarzom „The Washington Post”. Dalsze nieposłuszeństwo mogło prowadzić do podtapiania czy sadzania na całe dnie na metalowym „tygrysim krześle” – znanym chińskim narzędziu tortur.
Z relacji mężczyzny wynika, że tylko w jednym obozie we wsi Karamagay chińskie władze przetrzymują prawie 6 tys. osób. Niemal wszyscy więźniowie to etniczni Ujgurzy i Kazachowie. Samarkand twierdzi, że trafił tam z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że jest muzułmaninem, po drugie – bo kiedyś wyjechał z Chin do sąsiedniego Kazachstanu.
Takich obozów, służących „wychowaniu” muzułmańskich mniejszości, według dra Adriana Zenza z Jamestown Foundation, jest w prowincji Xinjiang ponad 70. Co najmniej. Skalę pokazują zamówienia publiczne i oferty budowlane o wartości ponad 100 mln dol., publikowane przez samorząd Xinjiangu oraz ogłoszenia o rekrutacji na stanowiska strażników i „nauczycieli transformacji”.
Ujgurzy trafiają do obozów na podstawie decyzji administracyjnej, bez wyroków sądu. „Wiem, że nie odbiorą telefonu, ale próbuję” – mówi CNN dziennikarka Gulchehra Hoja. Mieszka w Stanach Zjednoczonych i codziennie próbuje skontaktować się z bliskimi. W Chinach zniknęło 23 członków jej rodziny, w tym bracia, ciotka i kuzyni.
Strategiczna potęga
Xinjiang to chiński region autonomiczny. Ujgurzy nazywają go Wschodnim Turkiestanem. Jest ogromny – stanowi aż 1/6 terytorium Chin – i słabo zaludniony, ale pełen złóż ropy, gazu i węgla. W jego masywnych kotlinach, rozciągających się między górskimi pasmami, bez problemu można by zmieścić kilka europejskich krajów.
Ze stolicy prowincji, 2-milionowego Urumczi, bliżej jest jednak do Kabulu i Islamabadu niż do Pekinu. Xinjiang graniczy z ośmioma krajami – stanowi bufor oddzielający Chiny od Iranu, Afganistanu i niespokojnych państw Azji Środkowej. Jest kluczem do bezpieczeństwa energetycznego państwa, ponieważ przechodzą tamtędy rurociągi i gazociągi zaopatrujące Chiny w surowce z Rosji i Kazachstanu. Według planów przez
Xinjiang przebiegać będzie także lądowa odnoga nowego Jedwabnego Szlaku – jednej z najważniejszych chińskich inwestycji o znaczeniu globalnym.
Większość mieszkańców prowincji wciąż stanowią muzułmańscy Ujgurzy, etnicznie i religijnie odrębni od Chińczyków Han. Jednak trudno powiedzieć, jak długo to potrwa. Obecnie ludność Han w regionie to już 40 proc., choć w 1953 r. było to zaledwie 6 proc.
ONZ: Ponad milion ludzi w obozach
W sierpniu 2018 r. ONZ alarmowała, że ponad milion Ujgurów przetrzymywanych jest w obozach „reedukacji politycznej”. Oznacza to, że prawie 10 proc. całej populacji jest poddawane chińskiej indoktrynacji.
Dlaczego trafiają do obozów? Bo mogli być widziani w meczecie lub w jakikolwiek sposób praktykować islam. Możliwe, że namawiali kogoś do porzucenia alkoholu – co świadczyłoby o ich nadmiernej pobożności. Może ich zegarki pokazywały czas wcześniejszy niż oficjalny pekiński, co wskazywałoby na podkreślanie odrębności. Niektórzy pewnie odwiedzili rodzinę za granicą lub utrzymywali z nią kontakty. Możliwe, że wyjechali i przesiąknęli „trzema diabelskimi siłami”, których Chińska Republika Ludowa boi się bardziej niż ognia. To separatyzm, radykalizm i sympatia do terroryzmu.
„W imię walki z religijnym ekstremizmem i utrzymaniem stabilności społecznej Chiny zmieniły ujgurski region autonomiczny w coś, co przypomina wielki obóz internowania” – mówi Gay McDougall, członkini Komitetu ONZ ds. Likwidacji Dyskryminacji Rasowej.
Walczą z terrorystami
Chiny poczuły się dotknięte tymi doniesieniami. Stwierdziły, że informacje są całkowicie nieprawdziwe. Bo władze, może i prowadzą kampanię, ale przeciwko „ekstremistom i terrorystom”. Jest ona rzekomo zgodna z prawem i wcale nie jest wymierzona w jakąkolwiek konkretną grupę etniczną.
„Pewne siły na Zachodzie oczerniają zarządzanie Xinjiangiem” – napisał dziennik „Global Times”, tuba propagandowa Pekinu.
„W chińskim rozumieniu islam jest niemal równoznaczny z fundamentalizmem, przynajmniej w kontekście Xinjiangu. Po atakach z 11 września 2001 r. Chiny natychmiast poparły wojnę przeciwko terroryzmowi i wymogły na Ameryce dopisanie do listy organizacji terrorystycznych Islamskiego Ruchu Turkiestanu Wschodniego (ETIM) [obecnie TIP – Islamska Partia Turkiestanu – red.]” – wyjaśnia dr hab. Jerzy Bayer, sinolog i politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wieloletni ambasador Polski w różnych krajach Azji.
„Próby przedstawiania Ujgurów jako szczególnie zagrożonych fanatyzmem religijnym są sprzeczne z tym, co wiadomo o ujgurskiej kulturze. Ich tradycja jest z natury stosunkowo pokojowa, a ujgurski islam w dużej mierze – suficki. Z religijnego punktu widzenia większość Ujgurów nigdy nie była specjalnie ortodoksyjna” – komentuje dr Włodzimierz Cieciura, sinolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Legalizacja obozów
Po alarmach ONZ zaczęła się nasilać międzynarodowa krytyka Chin. Władze w Pekinie zostały potępione przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską. W efekcie w październiku 2018 r. samorząd Xinjiangu znowelizował wcześniejszą ustawę o ekstremizmie religijnym, która stanowiła podstawę do zamykania Ujgurów w obozach.
W 2017 r. muzułmanom zakazano m.in. noszenia „nienormalnie” obfitych bród czy chust w miejscach publicznych oraz bojkotowania państwowej telewizji i radia. Zakazem objęto także tradycyjne śluby.
Chiński rząd definiuje obozy jako centra reedukacji i „transformacji myśli”. Trafiają do nich – według oficjalnej wersji – jednostki „będące pod wpływem ekstremizmu”. Czasami pokazywani są w telewizji – jako zadowoleni z tego, że mogą się uczyć w obozie.
„Nie mogę wyobrazić sobie konsekwencji tego, gdybym się tutaj nie znalazła. Prawdopodobnie dołączyłabym do tych ekstremistów, żeby popełniać zbrodnie. Partia i rząd znaleźli mnie i uratowali. Oni dali mi szansę, żeby się poprawić” – mówi jedna z uczestniczek „szkolenia” w propagandowym materiale pokazanym przez CCTV, chińską telewizję publiczną.
Poligon technologii dla autorytarnych państw
Jednak obozy to tylko wierzchołek góry lodowej. Władze Xinjiangu wykorzystują i testują w regionie skanery tęczówek oczu, analizatory mowy, badania DNA i kamery rozpoznające rysy twarzy.
Jak informuje dziennik „The Washington Post”, muzułmanów zmusza się do instalowania programów szpiegujących na telefonach, co umożliwia śledzenie ich aktywności w internecie.
„Xinjiang jest poligonem nowoczesnych technologii dla autorytarnych państw. Widać potencjał eksportowy modelu kontroli społecznej, opartego na konkretnych rozwiązaniach technicznych, nie tylko do innych części Chin. Nie brakuje rządów – jak Wenezuela, Zimbabwe czy Białoruś – które bacznie przyglądają się działaniom Chińczyków, bo chciałyby takie rozwiązania mieć u siebie” – komentuje dr Cieciura.
Inwigilacja ma bardzo szeroki charakter, również przy wykorzystaniu bardziej tradycyjnych metod. Od 2014 r. w ramach przeróżnych programów „szerzenia sąsiedztwa” i „pielęgnowania harmonii etnicznej” chiński rząd regularnie wysyła do ujgurskich domów swoich zaufanych ludzi: urzędników, szeregowych członków partii, studentów. Programy są opisywane językiem dobrodziejstwa: mają uczyć Ujgurów świeckiej i socjalistycznej kultury. Państwo chce im pomóc stać się nowoczesnymi obywatelami i korzystać z chińskiego postępu.
Jak twierdzi Human Rights Watch w swoim raporcie, w 2018 r. wizyty stały się częstsze i bardziej regularne: „Rodziny są zobowiązane do przekazywania urzędnikom informacji o ich życiu i poglądach politycznych, podlegają także indoktrynacji” – alarmuje organizacja.
Drugi Tybet?
Masowa zsyłka do obozów rozpoczęła się wiosną 2017 r. Ale kampania przeciwko muzułmanom zaostrzyła się, kiedy stanowisko sekretarza partii w prowincji przejął Chen Quanguo. To chiński specjalista od zapewniania kontroli politycznej w trudnych regionach, sprawdzony człowiek od krnąbrnych grup etnicznych. Wcześniej był szefem partii w Tybecie, gdzie nadzorował podobne programy.
Z raportu organizacji International Campaign for Tibet wynika, że represje wobec Tybetańczyków były prototypem rozwiązań w Xinjiangu, a tortury, inwigilacja czy rugowanie etnicznej kultury ciągle mają miejsce równolegle w obu regionach.
Jednak zdaniem dr. Cieciury w Tybecie represje nie były aż tak masowe i dotkliwe. Ponadto Ujgurzy mają mniej sojuszników na Zachodzie niż Tybetańczycy.
„Częścią problemu jest fakt, że zdecydowana większość autochtonicznej ludności ujgurskiej to muzułmanie. Przedstawianie ich jako podatnych na wpływy ekstremistów religijnych skutkuje obojętnością zachodnich społeczeństw. Dodatkowo, mimo istnienia Światowego Kongresu Ujgurów, nie mają oni rozpoznawalnych globalnie liderów, a Tybet ma przecież Dalajlamę” – komentuje Cieciura.
„Chińczyków nikt nie zmusi do tego, żeby zrezygnowali ze swojej polityki, tak samo jak nikomu nie udało się wymóc na nich złagodzenia podejścia do Tybetańczyków. Kiedy w 2008 r. w Tybecie wybuchły protesty przeciwko represjom, świat wyraził swój sprzeciw, ale praktycznie nic z tego nie wyszło [pojawiły się wtedy m.in. apele o bojkot olimpiady w Pekinie – red.]” – komentuje dr Bayer.
„Tragiczne w tej całej sytuacji jest to, że Chiny fundują sobie potężny problem w przyszłości. Bo w jakim stanie Ujgurzy wyjdą z obozów? Trudno sobie wyobrazić, że „reedukacja” przyniesie inny efekt niż zwiększenie ujgurskiej frustracji i determinacji w zachowywaniu własnej kultury. Część ludzi może uda się złamać, ale inni pewnie opuszczą obozy jako osoby zradykalizowane w swojej niechęci do chińskiego rządu” – uważa dr Cieciura.
W ten sposób Chińczycy popełniają ten sam błąd co Amerykanie w związku z Guantanamo, ale na dużo większą skalę. Walcząc rzekomo z terroryzmem, mogą zmienić poddawanych represjom ludzi w prawdziwych terrorystów.