Michel Foucault (1926‒1984), francuski filozof, historyk, przedstawiciel dekonstrukcjonizmu, postawił tezę, że wszelka wiedza oznacza władzę. W jego przekonaniu wiedza nie jest atrybutem czy przywilejem, ale stanowi strategię działania. Pisał:
„Ani władza nie może być praktykowana bez wiedzy, ani wiedza nie może nie płodzić władzy (…) Wypada raczej uznać, że władza produkuje wiedzę; że władza i wiedza wprost się ze sobą wiążą; że nie ma relacji władzy bez skorelowanego z nimi pola wiedzy, ani też wiedzy, która nie zakłada i nie tworzy relacji władzy”.
Pytanie o powiązanie wiedzy, jako rezultatu nauki, oraz władzy rozumianej jako wpływy polityczne, powraca w filmie „Oppenheimer” w reżyserii Christophera Nolana.
Zadaniem każdego naukowca jest dążenie do poszerzania wiedzy poprzez dokonywanie kolejnych odkryć i praktykowanie badań oraz eksperymentów naukowych. Wiadomo jednak, że dla naukowców zatrudnionych na uniwersytetach państwowych, bez finansowania ze strony rządu, żadne badania nie miałyby racji bytu. Ta zależność z jednej strony jest oczywista, ale film „Oppenheimer” pokazuje również, w jaki sposób może być ona niebezpieczna. Trzy lata badań za uzyskane od państwa dwa miliardy dolarów doprowadziły do skonstruowania bomby atomowej. Czy dążenie do wiedzy powinno skutkować taką władzą?
Odpowiedzialność za wiedzę
Ta zależność rodzi także pytanie o odpowiedzialność naukowca za dokonane odkrycia. Kiedy w 1942 roku Robert Oppenheimer, amerykański fizyk zatrudniony na Uniwersytecie w Berkeley, otrzymał zaproszenie do udziału w obliczeniach związanych z powstającym projektem bomby atomowej – znanym pod nazwą „Projekt Manhattan” – uzyskał jedyną w swoim rodzaju szansę na skompletowanie zespołu najlepszych fizyków z Europy i Stanów Zjednoczonych oraz finansowanie badań, których w żadnych innych warunkach nie byłby w stanie przeprowadzić. Czy już wtedy mógł i powinien przewidzieć, do czego te badania doprowadzą i w jaki sposób zostanie wykorzystana wiedza, którą on odkryje? Na terenie Nowego Meksyku w okolicach miejscowości Los Alamos zbudowano na potrzeby jego badań naukowych tajny kompleks wojskowy, na terenie którego utworzono cztery wydziały naukowe: Fizyki Teoretycznej, Fizyki Eksperymentalnej, Chemii i Metalurgii oraz Materiałów Wybuchowych. W efekcie prac zespołu pod przewodnictwem Oppenheimera w ramach eksperymentu Trinity w 1945 r. przeprowadzono udaną detonację bomby atomowej. Dalszą konsekwencją tego przedsięwzięcia było zrzucenie jej przez Amerykanów na Hiroszimę i Nagasaki. Czy Oppenheimer ponosi moralną odpowiedzialność za tę tragedię? – to tylko jedno z wielu pytań, które nasuwa się na myśl po oglądnięciu tego filmu. Obowiązkiem naukowca jest dążenie do wiedzy. Ale czy ponosi on odpowiedzialność za to, w jaki sposób ta wiedza będzie później wykorzystana? Być może Foucault miał rację i każdy naukowiec, przystępując do swoich badań, powinien mieć w głowie przeświadczenie, że każda zdobyta wiedza daje władzę. Nie tylko samej nauce, ale także ludziom, którzy ją finansują. Czy więc w nauce jest miejsce dla idealistów, którzy chcieliby poświęcić się tylko rozwojowi wiedzy i nie biorą pod uwagę realiów politycznych ani interesów finansowych, które rządzą światem?
Zobacz też:
Rozwój = sukces?
„Oppenheimer” każe także zastanowić się nad pytaniem, czy każdy rozwój jest sukcesem. W tym pytaniu ukryty jest bowiem głęboki paradoks. Wydaje się bowiem kwestią oczywistą, że rozwój, czyli dążenie do przodu, badanie, odkrywanie, poszerzanie pola ludzkiej wiedzy i naszych możliwości, jest kierunkiem pożądanym i wskazanym dla ludzkości. Ale patrząc z perspektywy czasu i naszej obecnej wiedzy na temat wykorzystania odkrycia Oppenheimera, pytanie o sukces jego przedsięwzięcia nie przynosi oczywistej odpowiedzi. Sukces naukowy – tak, ale sukces moralny – już nie. A może jest tak, jak opisywał to wieki temu inny znany filozof Fryderyk Nietzsche (1844‒1900), który uważał, że tworzenie i niszczenie to dwie strony tego samego medalu. W jego przekonaniu świat jest skonstruowany w taki sposób, że nie ma możliwości rozdzielenia od siebie siły budującej od siły burzącej. Chaos i ład to dwie odsłony woli mocy. Niszczenie czegoś, co jest, oznacza równocześnie budowanie czegoś, co dopiero nastąpi. Filozof pisał:
„Powstawanie i przemijanie, budowanie i burzenie bez jakiejkolwiek moralnej kwalifikacji, z wiecznie tą samą niewinnością, cechuje na tym świecie tylko igraszkę artysty i dziecka”.
Można uchwycić w Robercie Oppenheimerze metaforyczną „igraszkę artysty i dziecka”, który jest gotów coś zburzyć, żeby zbudować coś nowego. Tylko czy rzeczywiście – jak chciał tego Nietzsche – można ten zabieg wyłączyć spod oceny moralnej?
Przeczytaj również:
Wszystko ma swoją cenę
Film wyreżyserowany przez Nolana jest w dużej mierze ekranizacją książki autorstwa Kaia Birda oraz Martina J. Sherwina pt. „Amerykański Prometeusz”. Odwołanie się do mitycznego bohatera pojawia się także na początku filmu i ten zabieg nadaje szczególnego znaczenia przedstawionej historii. Reżyser jasno nakreśla kierunek swojego dzieła: to nie będzie film o bombie atomowej, tylko o człowieku, który sięgnął po to, po co być może nie powinien sięgać, następnie oddał to w ręce ludzi, a sam do końca życia musi mierzyć się z konsekwencjami swojego czynu. Prometeusz zostaje przedstawiony w mitologii greckiej jako bohater, który poświęcił siebie dla dobra innych ludzi. Ale możemy spojrzeć na niego także z innej perspektywy i zobaczyć jako pysznego i dumnego aroganta, który nie uszanował naturalnego porządku świata i sięgając po to, co zakazane przez bogów, złamał kodeks i stał się zwykłym złodziejem. Chciał dobrze, kierował się dobrem ludzkości, ale czy to go całkowicie usprawiedliwia? Porównanie Oppenheimera do mitycznego Prometeusza wydaje się tu interesującym zabiegiem. Czy Oppenheimer kierował się czystymi intencjami naukowca pasjonata, który dążył do rozwoju wiedzy (za wszelką cenę?), czy być może przecenił swoje możliwości, stawiając się w roli boga? Trudno jednoznacznie ocenić jego intencje i motywy, ale konsekwencje jego czynu są podobne jak w przypadku Prometeusza: też ponosi karę za swój brak pokory i nieograniczone ambicje.
Film Nolana powraca do odwiecznych pytań o sprawczość człowieka, o granice ludzkich dążeń, jak również o odpowiedzialność i konsekwencje własnych decyzji. W jakiej mierze i w jaki sposób moje działania rzutują na innych ludzi? Jaką cenę płacimy za błędy, nawet te nieprzewidywalne? Nie ma łatwych odpowiedzi, bo i pytania są trudne. Bez wątpienia jednak „Oppenheimer” budzi sumienie i nie pozwala przejść obojętnie obok kwestii fundamentalnych etycznie. Za to (i nie tylko) należą się reżyserowi wyrazy uznania i gratulacje. Jednocześnie, siłę przekazu przywołanego filmu, można ująć w słowach, które kiedyś wyraził angielski pisarz Joseph Conrad (1857‒1924):
„Człowiek jest zdumiewający, ale arcydziełem nie jest”.
Może cię również zainteresować: