Trudno zaprzeczyć, że toczone od stuleci wojny bywały naturalnym poligonem doświadczalnym do wdrażania kolejnych wynalazków. Najtęższe umysły w różnych epokach podejmowały wysiłek, aby zintensyfikować działania zbrojne i skuteczniej odeprzeć wroga. Najłatwiej było posłużyć się trikiem czy nieznanym przeciwnikowi usprawnieniem. W ten sposób m.in. 3,5 tys. lat temu powstał egipski lekki rydwan, poruszający się na kołach, ok. IX w. n.e. Chińczycy wprowadzili do użytku siejący spustoszenie proch, a następnie broń palną (uważaną początkowo za niehonorową). Działa czy karabiny zmieniały się przez stulecia – aby zminimalizować ich działanie powstały środki łączności, pozwalające namierzyć wrogie oddziały – wśród nich m.in. radar.
Czy jednak wymuszona krwawymi konfliktami pomysłowość inżynierów przyczyniła się do szybszego wzrostu gospodarczego – w szczególności po II wojnie światowej, a co za tym idzie, powodowała wzrost dobrobytu? W końcu przy odbudowie zburzonych miast zatrudnienie znajdowały miliony ludzi, co dawało istotny impuls popytowy gospodarce. Czy to na pewno oznaczało przyspieszenie wzrostu? Jeśli nawet w krótkiej perspektywie czasowej – tak, to w odleglejszym horyzoncie – nie. Teza o domniemanych pozytywnych skutkach wojny dla rozwoju wydaje się co najmniej wątpliwa.
Niemiecki powojenny cud gospodarczy
Badacze wskazujący na pozytywne aspekty konfliktów zbrojnych jako sztandarowy przykład podają powojenne Niemcy. W latach 1939–45 doszło wprawdzie do niesłychanego okrucieństwa, zginęły miliony obywateli wielu narodowości, zburzono setki miast i fabryk, ale… w perspektywie kolejnych dziesięcioleci RFN doskonale rozwinęła się gospodarczo. Jedną z przyczyn – poza koniecznością odbudowy państwa – była możliwość wzniesienia nowocześniejszych i efektywniejszych zakładów. Można to porównać do kosztów budowy nowego domu – w zestawieniu z kapitalnym remontem starego budynku. Pierwszy wariant zwykle bywa tańszy, a na dodatek umożliwia pełniejsze zastosowanie zaawansowanych technologii (w tym np. energooszczędnych).
Nie mniej niż Niemcy, na II wojnie skorzystały Stany Zjednoczone. Liczne inwestycje publiczne stały się kołem zamachowym dla amerykańskiej gospodarki. Kraj ten stał się niekwestionowanym światowym liderem (kosztem wcześniejszych potęg: Wielkiej Brytanii i Francji, które utraciły swoje kolonie i większość zamorskich posiadłości). Może zatem jednak wojna przyspieszyła rozwój?
Zbita szyba nie pomaga biznesowi
Jednak jak dowodzą autorzy bloga prostaekonomia.pl, mit wojennych dobrodziejstw jest swoistą wersją tzw. mitu zbitej szyby. Przypadek ten opisał XIX-wieczny francuski wolnorynkowy ekonomista, krytyk socjalizmu, Claude Frédéric Bastiat. Przywołał on przykład mieszczanina, zwanego Jakubem Poczciwcem, którego małoletni syn stłukł szybę. Gdy zmartwiony ojciec narzekał, że nowa szyba kosztować go będzie aż sześć franków, ktoś z tłumu gapiów zaprotestował, mówiąc, że nic złego się nie stało, bo dzięki stłuczonej szybie zarobi szklarz (w przeciwnym wypadku nie dostałby zlecenia naprawy). Z kolei zarobione pieniądze szklarz wyda u kogoś innego, np. u karczmarza, ten u kogoś innego, np. u lokalnego kupca i w ten sposób nastąpi ożywienie lokalnej gospodarki. Można zatem dojść do paradoksalnego wniosku, że chłopiec nie zrobił nic złego; przeciwnie – pomógł lokalnemu biznesowi.
Bastiat przeprowadza całościową analizę tego problemu. Z punktu widzenia Jakuba Poczciwca sytuacja wyglądała tak, że miał sześć franków i szybę. Po incydencie będzie miał tylko szybę, kupioną za pieniądze, które zamierzał przeznaczyć na nowe buty. W rzeczywistości nie doszło do żadnego ożywienia, po prostu zysk szklarza stał się jednocześnie stratą szewca.
Zdaniem amerykańskiego dziennikarza i ekonomisty, Henry’ego Stuarta Hazlitta, powyższy, błędny sposób rozumowania jest bardzo powszechny. Dla przykładu: komentatorzy, twierdząc, że straty wywołane przez powódź ożywią sektor budowlany, nie biorą pod uwagę tego, że dobra koniunktura w jednej z branż będzie oznaczała kryzys w innej. Według Hazlitta źródłem takich błędów jest zbytnia koncentracja na bezpośrednich skutkach danego działania, bez oceny skutków pośrednich.
Zobacz też:
Fałszywe argumenty zwolenników wojennego impulsu rozwoju
Jednym z błędów, popełnianych przez zwolenników poglądu o ożywczym wpływie wojny na gospodarkę jest manipulowanie terminem „popyt” i utożsamianie go z potrzebami społecznymi. Wszak efektywny popyt uwzględnia siłę nabywczą obywateli i nie jest w stanie dostosować się do rosnących potrzeb konsumentów. Tak jest w przypadku społeczeństw powojennych, gdzie panuje niedobór dóbr i usług, podobnie dzieje się obecnie w ubogich krajach tzw. Trzeciego Świata. Potrzeby są ogromne, ale brak kapitału sprawia, że nie mogą być szybko zaspokojone.
Innymi słowy: wynędzniałe powojenne społeczeństwa w ograniczonym stopniu są w stanie doprowadzić do wzrostu popytu, bo brakuje im kapitału (popyt wzmacniają często tzw. programy pomocowe, jak np. plan Marshalla po II wojnie). Ale co by się stało, gdyby nie doszło do wojny i zasoby finansowe obywateli nie zostały zagrabione? Czy gdyby Polska w 1945 r. dysponowała środkami porównywalnymi z tymi z 1939 r., nie byłaby na znacząco wyższym poziomie? Te pytania wydają się retoryczne. Obrazowo można przywołać przykład Warszawy: przed wojennymi zniszczeniami i po nich. Którą Warszawę byłoby łatwiej unowocześniać – tę pełną pięknych kamienic, zasługującą na miano „Paryża Wschodu” czy rumowisko, widoczne na dokumentalnych zdjęciach z 1945 r.?
Innym błędem, związanym z ekonomiczną interpretacją wojen jest niewłaściwe odczytywanie statystyk. Powoływanie się na wzrost podaży pieniądza w obiegu, następujący po konflikcie zbrojnym, nie uwzględnia wysokiej inflacji, która z reguły wojnom towarzyszy (rząd opłaca wydatki na wyposażenie armii „dodrukowanym” pieniądzem). Zatem ilość pieniądza w gospodarce rzeczywiście się zwiększa, ale jest to coraz mniej warty pieniądz. Czyli dobrobyt społeczeństwa maleje.
Zwolennicy wojennego impulsu rozwoju powszechnie mylą interes pojedynczych branż przemysłu lub usług z interesem całego społeczeństwa. Gdy przedstawiciele niektórych sektorów gospodarki po ustaniu konfliktu bogacą się (np. branża budowlana, samochodowa czy artykułów gospodarstwa domowego), inne – niekoniecznie. Ów podwyższony popyt na niektóre towary spowodowany jest tym, że podczas trwania wojny były niedostępne (lub bardzo drogie). Konsumenci po prostu nadrabiają zakupowe zaległości. Gdyby panował pokój, zapewne nadal nabywaliby towary, płacili za usługi i inwestowali pieniądze. Skumulowana wartość zgromadzonych przez nich dóbr byłaby zapewne znacznie wyższa, niż w sytuacji z „luką wojenną”.
Przeczytaj także:
Kuriozalnie brzmi argument o rzekomych korzyściach, płynących ze zbudowania „nowego w miejsce starego”. Inaczej mówiąc: zbombardowanie w czasie II wojny miast polskich, a także niemieckich czy japońskich stworzyło lepsze warunki do unowocześnienia gospodarki. Dzięki zniszczeniu dotychczasowych, starych fabryk można było odnowić infrastrukturę, czyniąc ją bardziej konkurencyjną. W tym samym czasie niezaangażowani w konflikt konkurenci z sąsiednich krajów pozostali z przestarzałymi budynkami.
Sprowadzając te tezy do absurdu: skoro zniszczenia stały się takim impulsem prorozwojowym, to dlaczego Amerykanie czy Brytyjczycy nie zbombardowali własnych miast, aby rozpocząć ich budowę od nowa? Przedstawiony tok rozumowania całkowicie pomija korzyści związane z funkcjonowaniem fabryk w czasie, gdy inne pozostawały stertą gruzów (ich odbudowa trwała wiele lat). Ponadto zniszczenia pozbawiły właścicieli kapitału, niezbędnego do odbudowy (czy modernizacji). Skoro więc wojna pozbawiła ludzi zarówno majątku, jak i kapitału, to jaka była korzyść? Niewielka. W najlepszym wypadku oznaczała brak kosztów rozbiórki. Trudno zatem dopatrywać się tu dobroczynnych skutków wojennej destrukcji.
Wojna, czyli ekonomiczny regres
Zniszczenia wojenne wielokrotnie były przedmiotem analiz makroekonomicznych. Badacze z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju: Zsóka Kóczán i Maxim Chupilkin przyjrzeli się ponad 400 konfliktom zbrojnym w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Jako najważniejsze z ekonomicznego punktu widzenia konsekwencje wojny wskazali niszczenie kapitału ludzkiego i rzeczowego, zakłócenia procesów produkcyjnych i wzrost niepewności wśród konsumentów i producentów. Zauważyli wprawdzie, że konflikt może czasowo stymulować wzrost gospodarczy poprzez wzrost państwowych wydatków na zbrojenia, które napędzają produkcję w przemyśle ciężkim. Jednak taki wzrost w bardzo niewielkim stopniu bądź wcale nie przekłada się na wzrost dobrobytu obywateli, ponieważ nie wiąże się z budową infrastruktury tzn. nowych dróg, autostrad czy poprawą funkcjonowania usług publicznych (np. opieka zdrowotna czy edukacja).
Doskonale widać przedstawioną prawidłowość na przykładzie Niemiec. W latach 1934–1944 nastąpił tam boom gospodarczy, napędzany wyścigiem zbrojeń, ale też rabunkową polityką na okupowanych przez hitlerowców terytoriach. Wzrost inwestycji państwowych w przemyśle zbrojeniowym spowodował ponad 40-procentowy wzrost PKB w ciągu zaledwie dziesięciu lat (czyli średni roczny przyrost o ok. cztery proc.). Jednak po wojnie gospodarka Niemiec zaliczyła równie imponujący spadek, a poziom PKB wrócił do wartości sprzed boomu. Jednocześnie wojna zredukowała populację Niemiec o ok. dziewięć proc. (liczba ludności osiągnęła stan sprzed wojny we wczesnych latach 50. XX wieku). W wielkim uproszczeniu można tu mówić – w kontekście ekonomii – o dwóch straconych dekadach!
Ekonomiści EBOiR-u zauważyli ponadto, że wojny domowe są bardziej wyniszczające dla gospodarki, niż wojny terytorialne. Powodów jest kilka: w przypadku konfliktów lokalnych nie dochodzi do rabunkowej eksploatacji terenów zewnętrznych (wszystko toczy się w granicach kraju), ponadto zwykle trwają dłużej i częściej pozostają nierozwiązane. W rezultacie PKB per capita w kraju, w którym toczy się wojna domowa, spada silniej, niż w kraju, który toczy wojnę terytorialną. Dla przykładu rozpad Jugosławii i wojna spowodowały między 1989 a 1993 rokiem obniżenie się PKB o 40 proc., a stopa bezrobocia przez lata przekraczała 20 proc. Jeszcze wyższy spadek odnotowała gospodarka Afganistanu, gdzie wojna domowa z niewielkimi przerwami trwa od 1989 r. do dziś – PKB per capita obniżył się tam w latach 1986–1994 aż o 84 proc. Jedynie częściowo można to tłumaczyć szybkim wzrostem populacji, która zwiększyła się dwukrotnie do 2005 r.
Inne badania ekonometryczne wskazały na zależność pomiędzy cyklem koniunkturalnym a aktywnością militarną. Otóż w przypadku konfliktów zbrojnych po II wojnie, Stany Zjednoczone podejmowały działania wojenne tylko w okresie ożywienia gospodarczego w swoim kraju (dotyczy to zarówno wojny w Wietnamie, jak i „małej zimnej wojny” w latach 80. XX wieku, interwencji w Jugosławii, Iraku czy Afganistanie). W czasie recesji to światowe mocarstwo skupiało się na problemach wewnętrznych.
I tutaj dochodzimy do kluczowego rozróżnienia oceny militarnych starć, w zależności od przyjętej perspektywy (punktu widzenia). Dla gospodarek państw, na których terenie toczona jest wojna, zbiera ona jedynie niszczycielskie żniwo. Dla państw zaangażowanych w konflikt, które pozostają poza terenem walk, może być źródłem finansowych i rozwojowych korzyści. Jedynie w taki sposób można rozumieć „wojenne benefity”. Są one zatem wybiórcze i w żadnym wypadku nie powinny zamazywać pełnego obrazu: tragedii ludzkich, strat materialnych i potężnego gospodarczego regresu w regionie, gdzie trwają walki.
Może cię również zainteresować: